Euro 2024 w Niemczech Szwajcaria
27 września oczy sportowej Europy, a zwłaszcza Niemiec i Turcji, zwrócone były na 20-tysięczne miasteczko Nyon nad Jeziorem Genewskim. Tam w siedzibie UEFA, między godziną 13 a 15.25, kiedy to podano wynik głosowania, ważyły się losy gospodarza mistrzostw Europy w 2024 roku.
Transmisję z tych wydarzeń oglądał też Recep Tayyip Erdoğan. Prezydent Turcji wpatrywał się w telewizor w berlińskim hotelu Adlon. W czwartek rano przyleciał do stolicy Niemiec, bo rozpoczyna oficjalną wizytę państwową w tym kraju. Zapewne o godzinie 15.25 nie był w najlepszym nastroju, bo Turcja dość sromotnie, aż 12:4, przegrała rywalizację o organizację tej najważniejszej europejskiej imprezy w piłce nożnej. W dodatku to już ich czwarta porażka. Wcześniej starała się o Euro 2008, 2012 i 2016.
Nie da się ukryć, że Niemcy byli faworytem. Mają gotowych dziesięć nowoczesnych stadionów, a Niemiecki Związek Piłki Nożnej (DFB) wydał już trzy miliony euro na kampanię reklamową mistrzostw Europy 2024. Jej twarzą jest Philipp Lahm. Cztery lata temu zasłynął jako kapitan niemieckiej drużyny, która w Brazylii zdobyła mistrzostwo świata. 27 września był ostatnią szansą na przekonanie do siebie Komitetu Wykonawczego UEFA. Oba kraje zaprezentowały delegacji krótkie filmy, w których dowodziły, dlaczego w ich kraju ma odbyć się Euro. Potem przez kwadrans delegaci związków piłki nożnej z obu krajów odpowiadali na pytania gremium UEFA.
Według korespondenta „Frankfurter Allgemeine Zeitung” w Nyonie Komitet Wykonawczy UEFA w wielu punktach ocenił Turcję gorzej niż Niemcy. Delegację z Ankary zapytał ponoć także o sytuację praw człowieka w ich kraju. „Erdoğan jest zadeklarowanym fanem piłki nożnej, ale najwyraźniej kryzys gospodarczy w Turcji zajmował go ostatnio bardziej niż kampania Euro 2024. Poza tym jego autokratyczna polityka, więzienie krytyków oraz operacja wojskowa w Syrii to nie są raczej argumenty świadczące za potencjalnym gospodarzem mistrzostw Europy” – napisał z Nyonu Michael Ashelm.
Jednak Niemcy do końca nie byli pewni. Przed ośmiu laty zamiast faworyta i mimo nie najlepszych ocen FIFA wybrała mały Katar na gospodarza mistrzostw świata 2022. Po tej kontrowersyjnej decyzji wprowadzono większą przejrzystość i teraz w czasie kongresu FIFA głosują wszystkie związki narodowe, a ich głosy są jawne. UEFA jednak nadal upiera się przy swoim i robi z wyborów wielką tajemnicę.
Przez ostatnie miesiące Niemcy próbowały wywnioskować, jak 27 września zagłosuje kobieta i 15 mężczyzn z 15 państw. Delegatom z Niemiec i Turcji nie wolno było oddać głosu. Nie można go też przekazywać zastępcom. Dlatego na RFN padł blady strach, gdy zachorował Lars- Christer Olsson. Nie pojawił się w Nyonie, a pewny głos Szwecji na Niemcy odpadł. Z kolei szef Juventusu Turyn uznał, że ważniejsze niż wybory Euro 2024 jest posiedzenie Fiata i Włoch także pozostał w ojczyźnie.
Po stronie Niemców stanął zapewne delegat ze Słowenii, który jest szefem UEFA. Dla Aleksandra Ceferina ważny jest bowiem stabilny partner finansowy. Podejrzewa się, że wybór Słoweńca poparli też delegaci z Polski (Zbigniew Boniek), Ukrainy i Chorwacji. DFB wsparły zapewne także Anglia, Irlandia, Francja i Szwajcaria. Na Turcję mogła zagłosować Hiszpania, bo ubiega się o mundial w 2030 roku, a wie, że Niemcy i tak poprą w tym głosowaniu Anglię. Na mistrzostwa w kraju Erdoğana mogli oddać głosy Bułgar oraz Węgier. Trudno stwierdzić, co zrobił Portugalczyk. Zemścić mógł się Holender – Michael van Praag, bo dwa lata temu Niemcy głosowały za wyborem Słoweńca, a nie Holendra na stanowisko szefa UEFA. Może jednak silniejszy był rozsądek, w końcu Euro 2024 u sąsiada przyniesie korzyści także Holandii. Niestety, nie dowiemy się, jak kto głosował. Niemcy czekali na ten dzień 30 lat. Ostatni raz organizowali mistrzostwa Europy w 1988 roku. (PKU)
Koreańczyk Suk-won Kang spędził tydzień na pięciu metrach kwadratowych celi nr 207. Spał na podłodze, zrezygnował z telefonu, zapuścił brodę, swoje ubranie zamienił na granatowy mundurek. Mężczyzna nie był przestępcą, a cela nie mieściła się w zakładzie karnym. Spędzał w niej urlop, podczas którego odzwyczajał się od pracoholizmu. Koreańczycy z Południa są najbardziej zapracowanym narodem w Azji. Spędzają w firmach 2069 godzin rocznie. Wśród 35 państw OECD zajmują drugie miejsce pod względem liczby godzin pracy, zaraz po Meksykanach. 57-letni inżynier Suk-won Kang pracował po 70 godzin tygodniowo w fabryce samochodów Kia i Hyundai w Seulu, aż się wypalił. Szukając ratunku, trafił do centrum medytacyjnego w Hongcheon, osadzie górskiej położonej dwie godziny na zachód od Pjongczang, gdzie próbował wyzwolić się z kajdan maniakalnego życia, odcinając się od kontaktu ze światem. Centrum „Prison Inside Me” (Więzienie wewnątrz mnie) działa od 2008 roku. Mieszkało w nim już ponad 2 tys. ludzi. Urzędnicy, szefowie przedsiębiorstw, gospodynie domowe, a nawet uczniowie. Najmłodszą osobą, która leczyła tu pracoholizm, był 13-letni chłopiec. Obiekt ma 28 pokoików z oknem, wyposażonych w umywalkę, sedes, podgrzewaną podłogę, stolik, zestaw do herbaty, matę do jogi i przycisk paniki. Drzwi są zamykane od zewnątrz, ale „osadzonym” pokazuje się, jak je otworzyć, gdyby nie wytrzymali odosobnienia. Braki w cywilizacyjnych udogodnieniach rekompensuje panująca tu atmosfera spokoju. Kang spędzał w celi już trzy urlopy. Na pytanie, co dają mu te pobyty, odpowiada: – Wolność. Więzienie postrzegane jako ucieczka do wolności to paradoks, ale tylko z pozoru, mówi jego współzałożycielka Ji-hyang Noh. – Zamknięcie się w izolatce nie jest więzieniem, prawdziwym więzieniem jest świat na zewnątrz. Kompleks był pomysłem jej męża. Jako prokurator pracował 100 godzin tygodniowo. – Pomyślałem, że poczuję się lepiej, gdy zamknę się w izolatce, bez szukających mnie ciągle ludzi i telefonów. Zbudował więc ośrodek redukcji stresu działający jako organizacja non profit. Kultura oparta na ciągłej konkurencji w firmach i szkołach wyhodowała zmęczone społeczeństwo pełne niepokoju. W ubiegłym roku w mediach pojawiła się seria artykułów o kierowcach autobusowych, którzy zasnęli za kierownicą i doprowadzili do śmiertelnych wypadków, a prezydent Moon Jae-in zainicjował kampanię „prawo do odpoczynku”, mającą na celu skrócenie tygodnia pracy z 68 do 52 godzin. (EW)