Essaouira – miasto, które tańczy
Jest ranek i ulice medyny są opustoszałe. W różowawym świetle poranka gdzieś przebiegnie kot, sennie przeleci mewa, z któregoś z zaułków wychynie wędrowiec, podobnie jak ja, uginający się pod ciężarem zbyt dużego plecaka. Śpią domy i zamieszkujący je ludzie, nikt nie otwiera jeszcze małych sklepików. Cisza jest prawie absolutna.
Mam wrażenie, że idę we śnie, nie niepokojona przez nikogo, bez celu, ot tak, przed siebie. W gwarnym zazwyczaj porcie jedynie paru mężczyzn naprawia coś na łodzi. Postanawiam usiąść na chwilę. Przymykam oczy i wdycham
pachnące morzem
powietrze. Prawie nie ma wiatru. Zdradza go jedynie ledwie dostrzegalne drżenie masztów na tle błękitniejącego nieba, delikatne falowanie wody i unoszących się na niej statków. W porcie pojawia się coraz więcej osób, a miasto powoli budzi się do życia. Rybacy wracają z połowu, sprzedawcy ustawiają pierwsze skrzynie z dopiero co złowionymi rybami. Jest tu wszystko, czego dusza zapragnie – czerwone kraby, brązowe sole, nakrapiane płaszczki, malutkie sardynki, ciemnoróżowe krewetki, mule, rekinki oraz wiele innych morskich potworów groźnie szczerzących zęby. Na straganie tuż obok, pomiędzy zielonymi wodorostami i błyskawicznie topniejącymi kostkami lodu, morskie ślimaki, jeże, ostrygi. Sprzedawca przecina je na miejscu, skrapiając limonką. Kto nigdy ich nie spróbował, nie zrozumie, co znaczy poczuć ocean na języku w całej jego intensywności, bogactwie i nieprzewidywalności.
Między tubylcami dostrzegam coraz więcej egzotycznie ubranych przybyszów. Na głównej ulicy i odchodzących od niej mniejszych uliczkach, w labiryncie zaułków, placyków, alejek otwierają się kolejno kawiarenki, a stoliki na zewnątrz zapełniają się w ułamku sekundy. Niezliczone sklepiki – małe skarbce Ali Baby – ponownie uchylają podwoje. Tu też jest wszystko – owoce, warzywa, piramidy worów obłędnie pachnących przypraw, tytoń, dywany, ceramiczne dzieła sztuki, ubrania w kolorach tęczy, egzotyczna biżuteria, dziwacznie wyglądające instrumenty. Przestrzeń pulsuje kolorem, zdaje się rozbrzmiewać wszystkimi językami świata, a muzyka dobiega z każdego zakątka. Ktoś gra na gitarze, inny rytmicznie uderza w bęben, zza rogu dobiega gromadny śpiew. Jest w nim radość, ale i jakaś niewypowiedziana tęsknota. Tak właśnie rozpoczyna się dla mnie pierwszy dzień festiwalu tradycyjnej muzyki Maroka – Gnaoua Festival – w nadmorskiej Essaouirze, jednym z najpiękniejszych miast północnoafrykańskiego królestwa.
Essaouira, zwana niegdyś Mogadorem, przyciągała podróżników już w czasach starożytnych. Badania archeologiczne zdradzają, że w VII wieku p.n.e. Fenicjanie założyli tu osadę, następni byli Kartagińczycy, o czym wspomina w kronikach kartagiński odkrywca Hanno. W XVI wieku portugalski król Manuel I wybudował fortecę Castelo Real de Mogador. Panowanie Portugalczyków nie trwało długo. W 1510 roku jedno z plemion Amazigh (Berberowie) oraz bractwo Regraga po pięciu latach czynnego oporu ostatecznie doprowadziło do ich ucieczki, a dla miasta nastał złoty okres panowania dynastii Saadytów. W XVI stuleciu Mogador opierał się kolejnym próbom podboju przez Hiszpanów i Francuzów.
Pod koniec XVIII stulecia Sidi Mohamed ben Abdellah (zwany Mohammedem III), światły władca, postanowił, że Essaouira, z racji położenia, będzie najważniejszym portem Maroka. To jemu miasto zawdzięcza obecny wygląd oraz nazwę. Otoczona murem medyna jest przykładem XVIII-wiecznej europejskiej architektury wojskowej przeniesionej na północnoafrykański grunt. W przeciwieństwie do medyn w innych marokańskich miastach jej uliczki nie tworzą charakterystycznego labiryntu, ale odchodzą prostopadle od dwóch głównych arterii. Idąc prosto od Baab Doukala, przechodzimy przez główny suk. Za oczarowującymi zmysły stoiskami, za wiszącymi u rzeźników płatami mięsa jest wejście do skarbca – miejskiego marketu rybnego, gdzie przy każdym z kilkudziesięciu stoisk sprzedawcy zachwalają towar, a przybysz nie wie, w którą stronę najpierw spojrzeć. Kiedy wybierze to, co odpo- wiada mu najbardziej, może – dzierżąc zdobycz w dłoni – wspiąć się po kilku schodkach, aby usiąść i oddać ryby w ręce fachowców – zostaną przygotowane, a później, w zależności od gatunku, zgrillowane lub upieczone.
Po powrocie na główną ulicę warto skręcić w prawo i udać się na mury Scali. Mohammed III zlecił budowę fortyfikacji i portu, obawiając się ataków od strony morza. Miejsce jest przepięk- ne. Błyszczą w słońcu białe budynki medyny, a nad nimi w szalonym, rozśpiewanym tańcu wirują tysiące mew niczym niezmordowani strażnicy miasta żeglujący na wietrze.
W letnie wieczory zbierają się tu miejscowi i przybywający do miasta podróżnicy. Siedzą oszołomieni urodą otoczenia, czasem nie mówiąc nic, czasem zamieniając prozę w teksty wyśpiewywane przy akompaniamencie gitary, qraqab czy bębnów.
Są tu wszyscy.
Tak jak przed wiekami, kiedy to sułtan podpisał umowę handlową z Francją oraz traktat pokojowy z Hiszpanią. Kiedy zaprosił do współpracy żydowskich handlarzy, którym przyznał liczne przywileje polityczne i ekonomiczne, i kupców z Wysp Brytyjskich. Zezwolił na budowę konsulatów europejskich państw, począwszy od Niemiec, skończywszy na Portugalii. To właśnie w Essaouirze kończyły długą podróż karawany, które miesiące wcześniej wyruszały z subsaharyjskiej Afryki do Timbuktu, przemierzały pustynię oraz góry Atlasu, by – wcześniej zatrzymawszy się w Marrakeszu – pokonać ostatni, prosty, odcinek trasy łączący go z atlantyckim wybrzeżem. Essaouira, prawdziwy tygiel kulturowy, gdzie stykało się tak wiele narodowości i ludów – Europejczycy, Arabowie, Żydzi, Amazigh, a także niewolnicy z czarnej Afryki, stała się niezwykle istotnym miejscem. Nie tylko punktem wymiany towarów, takich jak ryby, cukier czy przyprawy, ale również stolicą dialogu, gdzie pracowali ze sobą i wymieniali poglądy ludzie, których na pierwszy rzut oka mogło różnić wszystko. W 1912 roku miasto znalazło się w granicach francuskiego protektoratu i od tamtej pory powoli traciło kluczowe znaczenie. W 1956 roku Maroko odzyskało wolność, a pod koniec lat 60. przybyli tu pierwsi hipisi. Essaouira zaczęła budzić się z letargu. To było efektowne przebudzenie.
Gorzko rozczarowani sytuacją polityczną i dotychczasowym życiem hipisi masowo opuszczali Europę. Pierwszy szlak prowadził do Istambułu, stamtąd przez Liban, Iran, Afganistan do Indii i Nepalu. Drugi kończył się w Maroku. Dziwni przybysze ubrani w kolorowe stroje głosili nowe idee. Nawoływali do wolnej miłości, braterstwa, pokoju i zdawali się żyć w zrozumiałym tylko dla siebie idealnym świecie. Mimo to szybko stali się stałym elementem miejscowego krajobrazu, który zresztą oczarował ich bez reszty. Życie toczyło się głównie nocą. Było szalone, spontaniczne, intensywne. Czas przestawał istnieć. Liczyło się tylko tu i teraz. Odurzający haszyszowy dym wprowadzał w stan podobny do transu, LSD wyostrzało zmysły, wino upajało. W takiej atmosferze rodziły się przyjaźnie, często na całe życie, powstawała sztuka – barwna, śmiała, nieporównywalna z niczym innym.
Latem 1969 roku pojawiła się w Essaouirze karawana czerwonych minibusów Volkswagen legendarnego Living Theatre Juliana Becka. Awangardowi artyści tworzący prawdziwą hipisowską komunę i bezpardonowo krytykujący rzeczywistość nie mogli wybrać lepszego miejsca. Zachwyceni tradycyjną muzyką bractwa Gnawa brali udział w jej ceremoniach, uczyli się rytuałów, razem z miejscowymi muzykami wpadali w trans, razem z nimi tworzyli nową jakość. To tutaj po raz pierwszy wystawili słynny „Paradise Now”, spektakl obnażający społeczne tabu i będący manifestem sztuki ulicznej. W tym samym czasie przybyła do Essaouiry jeszcze jedna legenda pokolenia dzieci kwiatów – Jimi Hendrix. Miejscowi twierdzą, że słynny artysta zatrzymał się w Hotel du Pacha, znanym dzisiaj jako Hotel Riad al Medina. Ta wizyta stała się pożywką dla nieskończonej ilości miejskich legend. Według jednej z nich muzyk zagrał koncert w ruinach pałacu nieopodal pobliskiego Diabat. Dziś działa tam urocza Cafe Jimi Hendrix, obowiązkowy przystanek dla wielbicieli słynnego gitarzysty.
Hipisowska tradycja Essaouiry żyje. W upalny czerwcowy dzień na ulice miasta wychodzą postaci w tradycyjnych strojach. Każda grupa reprezentuje inne