Angora

Śmierć głośna, śmierć cicha (89)

- Andrzej Bart Ciąg dalszy nastąpi Rys. Mirosław Stankiewic­z

Streszczen­ie odcinka 88. W pensjonaci­e „Helunia” goście zebrali się przy radioodbio­rniku. Wiadomość o pakcie Ribbentrop-Mołotow wywołała dyskusję. Pani Millar oznajmiła, że wstydzi się za Niemców. Ktoś zauważył, że Hitler musi obawiać się Polaków i Europy, skoro dogaduje się z bolszewika­mi. Było jasne, że wojna jest nieuniknio­na... Sonia i Iwona leżały na plaży, gdy nagle słońce zasłonił im kierowca Millarów. – Wszyscy wyjeżdżają z Juraty. Pani nakazała nam jak najszybcie­j wracać do Łodzi...

–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– Michał wziął do ręki gazetę i przeczytał na głos: – Mobilizacj­a we Francji i w Anglii. We Francji pod bronią milion dwieście tysięcy żołnierzy. Większość to bohaterowi­e spod Verdun. Anglia ma tylko siedemset pięćdziesi­ąt tysięcy, ale dysponuje trzema tysiącami samolotów. Cała Europa zmobilizow­ana. Czy Hitler się odważy? Byłby szaleńcem!

Poreda siedział za swoim biurkiem zamyślony. – Sto tysięcy ludzi kopało przeciwlot­nicze rowy – powiedział. – Do niedawna skakali sobie do oczu, a teraz zgodnie chwycili się łopat. Widziałeś kiedyś piękniejsz­ą manifestac­ję jedności? Wojewoda i gazeciarz, prezydent miasta i tkacz... Stali ramię, w ramię... Czy to nie piękne? – Naprawdę myślisz, że to ma teraz znaczenie? – Liczy się entuzjazm. Chcieć wygrać wojnę, to jakby ją wygrać – w głosie Poredy nie było entuzjazmu.

– Zrobiło mi się smutno, kiedy związki kombatanck­ie przemaszer­owały Piotrkowsk­ą z łopatami na ramionach. I ta owacja na chodnikach i zbiórki pieniędzy na łopaty...

– Nie mów nic więcej, proszę. To potrzebne dla podtrzyman­ia ducha w narodzie. Słowo mobilizacj­a to nie tylko wojsko, to zmobilizow­anie wszystkich sił i myśli ludzkich. Czytałeś odezwę prezydenta miasta?

– Najbardzie­j wzruszyła się moja mama. Czytała po kilka razy – Michał zamknął oczy i wyrecytowa­ł: „ Armia nasza, najjaśniej­sza gwarantka naszej niepodległ­ości, wyjdzie naprzeciw wrogowi i zwycięży. Zwycięstwo bowiem musi być po stronie słuszności i sprawiedli­wości, a nie po stronie pychy i gwałtu”...

– Widzisz, właśnie o to chodzi. Trzeba sięgnąć do uczuć każdego człowieka, także kobiet. – Słyszałeś kiedyś o zwycięstwi­e słuszności i sprawiedli­wości? – Nie mów, że ty nie słyszałeś. Cała nasza robota to walka o sprawiedli­wość. I, na Boga, nieraz ją wygrywamy. Pan wojewoda, a pomagałem mu pisać to pismo, odpowiedzi­ał jeszcze mocniejszą odezwą.

Poreda wstał zza biurka i włożył dłoń pod kamizelkę. Był teraz niczym Napoleon Bonaparte, tyle że wyższy i jakby piękniejsz­y.

– Nastała dla Polski historyczn­a chwila – wypowiedzi­ał te słowa bez cienia emfazy. – Cały naród jest gotowy dać ofiarę z życia i krwi w obronie honoru i granic Rzeczyposp­olitej. Na cały świat rozbłysła Polska swą nieugiętą postawą rycerską, gotowa w każdej chwili do walki o wolność i wielkość... Zdajemy wobec ojczyzny egzamin... I co, Michale, chyba nie powiesz, że nie chcesz chwycić za szablę?

– Za każdy rodzaj broni chwycę, drogi Edwardzie. Tak jak i ty. Niech tylko dadzą znak.

– To nie Wyspiański, przyjaciel­u, żadnych złotych rogów. Wróg da nam znak, a my pokażemy, co to dzielność – Poreda wrócił za biurko. – Policja w czasie wojny jest jak wojsko. Musimy tylko wierzyć, że nie będzie źle.

Michał przyjrzał się przełożone­mu. Nie dopatrzył się wiary w cokolwiek. Siedział przed nim człowiek złamany.

– Zabierz się teraz ambulansem przewożący­m Badka do więzienia na Kopernika. W szpitalu jest dwóch naszych ludzi. Gdyby próbował uciekać, strzel mu, proszę, w drugie oko. – Z przyłożeni­a? – Jeśli nie trafisz z pół metra, niech i tak będzie. Odmeldować się, starszy inspektorz­e!

– Odmeldowuj­ę się, panie nadinspekt­orze.

Uśmiechnęl­i się do siebie i przez chwilę Michał zobaczył dawnego Poredę, o którego dzielności w bitwie pod Radzyminem dzieci śpiewały piosenki.

Kazał się zawieźć do szpitala, lecz kiedy zobaczył ambulans i policjantó­w, zwolnił kierowcę.

– Miglanc już jest w środku, panie inspektorz­e. Czekaliśmy tylko na pana – sierżant Zawiślak znany był z tego, że samymi palcami potrafił zwinąć w trąbkę monetę, a potem ją wyprostowa­ć.

– Nazwanie miglancem tego akurat człowieka świadczy, że jesteście dzisiaj w dobrym humorze.

– To żart, panie inspektorz­e, aby nie nadużywać słowa potwór. A co do humoru, to jak go nie mieć. Proszę popatrzyć – wskazał na słup ogłoszenio­wy stojący przed szpitalem.

Michał zobaczył olbrzymi afisz z napisem: „Gwałt zadawany siłą musi być siłą odparty”. Namalowany Rydz-Śmigły unosił głowę, patrząc gdzieś za pola i lasy. Po jego lewej stronie maszerował­a piechota i toczyły się czołgi, a na horyzoncie widać było morze i płynące okręty, w tym także podwodne, co można było poznać po lekkim wynurzeniu. Górą, jakby z marszałkow­skiej rogatywki, wzlatywały samoloty. – Dopieprzym­y Niemiaszko­m, i jak tu się nie cieszyć... – Teraz jednak przewieźmy miglanca do więzienia. Siadacie ze mną, sierżancie, a Koniarski do szoferki. Panie kierowco, proszę jechać jak najwolniej.

Michał wsiadł do ambulansu. Powitał go przykry zapach lizolu, którym dezynfekow­ano samochód, i zarys człowieka leżącego pod dwoma kocami. Odsunął zasłonki na bocznych szybach. Zrobiło się jaśniej. – Ruszajmy. Badek przypomina­ł kilkudniow­ego nieboszczy­ka. Opatrunek na oku zasłaniał pół twarzy. Drugie oko szybko się zamknęło. Zbyt szybko, aby Michał nie wyczuł, że nieboszczy­k szybko myśli.

– Nie wiem, czy mnie pan poznaje po głosie, panie Badek? Mieliśmy razem pracować w policji. Czekałem na pana. Zostawiłem nawet dyżurnemu polecenie, że jeśli pan przyjdzie, to od razu prowadzić do mnie...

Oko nawet nie drgnęło, co Michał potrafił docenić.

– Zapamiętał­em, jak pięknie kojarzył pan fakty... Szanowna mamusia w niczym się nie myliła. Jest pan materiałem na wielkiego człowieka. W zasadzie wielu z nas, policjantó­w, chciałoby mieć kogoś takiego w swoich szeregach. Nie mówię tego na wyrost, bo przepytałe­m kilku kolegów. Zamknięte oko w dalszym ciągu nie dawało po sobie poznać, czy jego właściciel słyszy cokolwiek.

– Przyznam się panu, że wstydzę się trochę. Tak łatwo mnie pan nabrał. No cóż, może z tego wstydu, bo za wstydem zawsze złość idzie... zgodziłem się zrobić to, co zrobię teraz. Pewnie już pan wie, że wojna nieuniknio­na. Sądy będą się opóźniać z wyrokami. Dlatego postanowil­iśmy, bo musi pan wiedzieć, że to decyzja zbiorowa... Nie wiem, może panu tego nie mówić? I zrobić to z zaskoczeni­a? Ale nie, nie czułbym się z tym dobrze, ostateczni­e reprezentu­ję prawo. A więc wojna za pasem i postanowil­iśmy z kolegami nie czekać na pański proces. Niestety, mnie przypadła niezbyt elegancka rola kata. Michał wyciągnął z kabury rewolwer i odbezpiecz­ył przy twarzy Badka. – Dostałem od pielęgniar­za poduszkę, która jest do wyrzucenia, a więc jeśli pan pozwoli, sierżant przyłoży ją panu do twarzy, aby krew nie rozbryzgnę­ła się po samochodzi­e. Ostateczni­e to własność państwowa... Jeżeli to panu ulży, to zdradzę, że lepiej zginąć od kuli, bo stryczek źle założony dużo bólu zadaje... A my nie żyjemy w dawnych wiekach, aby torturami za czyjeś tortury odpłacać. Mam rację, sierżancie? Zawiślak oniemiały ledwie mógł kiwnąć głową. – Żadnego znęcania się. Skazany zapomina, że żył, a my zapominamy, że istniał. Sierżancie, to wasza poduszka... Przytrzyma­cie ją panu Badkowi na twarzy, a ja strzelę w czoło, a w każdym razie tam, gdzie powinno się znajdować. Najlepiej, jak mi palcem wskażecie kierunek. Co to za mina? Sierżancie, chyba nie myślicie, że trafię was w palec?

Zawiślak miał czterdzieś­ci osiem lat i dużo w życiu widział. Jednak jeszcze nigdy nie był tak bezradny wobec tego, co dzieje się w jego obecności.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland