Celibat jest gangreną Kościoła
Nie jestem jedynym, który w ostatnich dniach odwiedził salę kinową, aby obejrzeć najbardziej gorący obecnie obraz filmowy, jakim jest „Kler” Smarzowskiego.
Jak mogłem się spodziewać, miejsc wolnych na tym seansie trudno było uświadczyć, a widownię w przytłaczającej większości wypełnili widzowie w bardzo zbliżonym do mnie wieku (50+).
Nie zamierzam pisać teraz kolejnej recenzji tego dzieła, bo nie aspiruję do miana eksperta w krytyce filmowej, ale odwołam się do tego, że staram się być obserwatorem życia, a w nim ludzkich zachowań wobec sytuacji, w której się znajdujemy.
Po ponaddwugodzinnym seansie otworzyły się drzwi z sali projekcyjnej i zebrani ruszyli do wyjścia.
To najlepszy czas na wyrażenie pierwszych opinii na temat tego, co dopiero ujrzeliśmy na ekranie.
Zanim sam opuściłem mój kinowy fotel, przez chwilę przyglądałem się wychodzącym i pierwsze, co mnie uderzyło, to cisza, z jaką opuszczali widownię. Później, już na zewnątrz, dało się słyszeć pierwsze słowa, którymi wyrażali swoją opinię na temat tego, czego za przyczyną reżysera byli świadkami.
„Taka, niestety, jest prawda” – powiedziała starsza kobieta do swojej koleżanki, która z poważną miną potwierdziła jej ocenę.
Później słyszałem jeszcze kilkoro ludzi idących przede mną i za każdym razem dochodziły do mnie podobne opinie, z których na pewno nie dałoby się ułożyć laurki dla Kościoła.
„Kler” to smutny obraz, może jednostronnie ukazujący środowisko ludzi tej instytucji, ale, niestety, prawdziwy w pokazywaniu gangreny, jaka toczy ten organizm, czego nawet nie próbują negować bezkrytyczni obrońcy dobrego imienia szafarzy Bożych tajemnic.
Bp Pieronek, a jakże, w „Kropce nad i” także potwierdził to, że Smarzowski pokazał tę ciemną stronę Kościoła do bólu prawdziwie i z tego powodu jest mu zwyczajnie wstyd.
Zaraz potem próbował jednak bronić swoich współbraci w hierarchicznych władzach i zapewniał, że Kościół robi wiele, by „gorącym żelazem” wypalić to, co jest złe, ale jednocześnie wyraził pogląd, że nie do końca uda się uzdrowić ten stan.
Pozwoliłem sobie na użycie określenia „gangrena” w tej kwestii, o której traktuje „Kler”. Gdybyśmy z takim przypadkiem zgłosili się do lekarza, to diagnoza byłaby krótka:
„Trzeba działać i to natychmiast, bo zakażenie samo z siebie nie ustąpi i maść czy puder nie przywróci zdrowia zainfekowanemu organizmowi!”.
W początkowym stadium choroby pewnie skończyłoby się na silnym antybiotyku i po sprawie.
Obawiam się jednak, że w przypadku „gangreny” trawiącej Kościół mamy do czynienia już z bardzo zaawansowanym stadium i wtedy jedynym rozwiązaniem jest inwazyjna terapia (odcięcie źródła zakażenia).
Inny gość M. Olejnik, ks. Kloch, w minionym tygodniu w podobnym tonie zapewniał prowadzącą o tym, że Kościół stara się mierzyć z problemem, o którym traktuje film Smarzowskiego, i na tym pewnie chciałby zakończyć swój udział w programie, gdyby nie pytanie o celibat