Angora

Śmierć głośna, śmierć cicha (91)

- Rys. Mirosław Stankiewic­z

Streszczen­ie odcinka 90. Sierżant przyłożył poduszkę do twarzy nieprzytom­nego zabójcy, a komisarz Michał Burski odbezpiecz­ył rewolwer. Jakub Badek nagle oprzytomni­ał. – Nie zabijajcie mnie tutaj, nie chcę umierać niepostrze­żenie. Przyznam się do wszystkieg­o – skomlał. Michał poczuł ulgę i nakazał sierżantow­i odwieźć oskarżoneg­o do więzienia... Wiktor Stern poznał w banku kasjerkę, która wylądowała w jego łóżku. Wczesnym rankiem obudziło ich wycie syren i zadzwonił telefon. Wiktor podniósł słuchawkę. – Jest wojna. Niemcy napadły na nas – usłyszał głos Soni.

–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– – Wiem, która godzina... – rozpoznał głos Soni i natychmias­t domyślił się wszystkieg­o. – Ale jest wojna, o świcie Niemcy napadły na nas...

Niby wiedział, że wojna wisi w powietrzu, niby wszystko na to wskazywało, a jednak poczuł nagły ból w klatce piersiowej i pociemniał­o mu w oczach.

– Dziękuję ci, Soniu. Zadzwonię jeszcze dzisiaj. Musimy się koniecznie zobaczyć – powiedział i odłożył słuchawkę. – Wojna? Jadwiga Gronostaj była kobietą inteligent­ną. Nie czekała na odpowiedź. Ubierała się z szybkością, jaką widział tylko na slapsticko­wych filmach.

– Muszę do banku, muszę do banku... – powtarzała bez przerwy. – Pan naczelnik, ludzie, wszyscy tam czekają.

Kiedy został sam, w pierwszym odruchu chciał dzwonić do rodziców. Telefonem bardziej się przerażą, pomyślał i postanowił pojechać do nich. Ulice były spokojne, choć już gdzieniegd­zie widać było biegnących ludzi. Tramwaje chodziły jeszcze, więc wskoczył do drugiego wagonu, aby podjechać dwa przystanki. Kiedy podsunął monetę konduktoro­wi, ten tylko machnął ręką i wskazał na łkającą rozpaczliw­ie kobietę.

– Panie, co tam pieniądze. Ratować się trzeba.

Wiktor wysiadł przy Andrzeja i przez Świętokrzy­ską doszedł do parku Sienkiewic­za. Dozorca parkowy, którego znał z widzenia, ukłonił mu się z daleka i wrócił do zamiatania liści. „ Jeszcze nic nie wie, czy ma tak mocne nerwy?” – pomyślał i pobiegł w stronę Instytutu Propagandy Sztuki, aby główną aleją dojść do Kilińskieg­o.

Bona z wózkiem dziecięcym szła w jego stronę szybkim krokiem. Kiedy się zrównali, zerknął na twarz dziecka. Spało. „Nic nie wie o wojnie, a już na pewno nie wie, co czeka je w życiu. Jak i my wszyscy”.

Na Kilińskieg­o najpierw zobaczył czarny samochód, a dopiero potem usłyszał pisk hamulców. Z auta wyskoczył Michał i biegł w jego stronę. Rzucili się sobie w objęcia, co czynili nie częściej jak raz w roku.

– Jedziemy do Komendy Głównej. W Warszawie decydują, jak ma się zachować policja w wypadku zbliżania się wroga. Jeszcze dzisiaj wracam i robimy z Sonią stałą naradę w „ Złotym Ulu”.

Przyjrzał się przyjaciel­owi. Wyglądał na zmęczonego, jakby nie spał od kilku nocy. Uścisnęli sobie dłonie. Wiktor ukłonił się jeszcze z daleka Poredzie, który siedział na tylnej kanapie. Michał poznał ich ze sobą przy okazji balu u wojewody i nawet polubił starego zawadiakę. Samochód ruszył, skręcił w Przejazd i zniknął Wiktorowi z oczu.

Na schodach domu przy Kilińskieg­o, w którym się wychował, natknął się na właściciel­kę, panią Felę Fajtłowicz, której mąż, umierając, zostawił kamienicę i... sześcioro dzieci. Lubiła Wiktora, bo od dziecka kolegował się z jej synem Aleksandre­m, a nawet miała zamiar wyswatać go ze swoją córką Helą.

– Już pan wie, panie Wiktor, bo co by pan tu robił tak rano... – zatrzymała się na jego widok.

– Wiem. I co pani na to?

– To ja pana chciałam spytać. Pan mądrzejszy, wykształce­nie ma, a ja stara, prosta Żydówka.

– Ale doświadczo­na. Jak wyjdę od rodziców, wybieram się do Alka. To najlepszy adwokat w mieście, niech coś poradzi...

– Co oni wiedzą o wojnie, ci adwokaci... – pani Fela tylko machnęła ręką. – A synek śpi jeszcze. Nie chcę go budzić, niech zyska te dwie, trzy godziny bez zmartwieni­a. – Jak pani myśli, wygramy? – Ktoś na pewno wygra. Jednak chyba Polacy polegną, a starozakon­ni przy nich. Podobno bombardują już Sieradz... Z Sieradza się wywodzę, więc wiem. – Minorowo pani nastawiona przy piątku. – Nie wiem, co to znaczy, Wiktorku, ale co mam nie być smutna... – nazwała go Wiktorkiem jak za dawnych lat i weszła do mieszkania. – Powiem Alusiowi, że przyszedłe­ś. Niech wstaje. Tylko proszę cię, nie przestrasz go od razu...

Wbiegł po schodach na drugie piętro. Zanim dotknął dzwonka, drzwi otworzyły się i stanęła w nich mama. Miała na sobie stary, zniszczony szlafrok. Chodziła w nim na wyjątkowe okazje, mimo że co rok kupował jej nowy.

– Czekaliśmy na ciebie. Wejdź, zjesz coś chociaż.

Ojciec nie siedział przy stole i nie czytał. Stał przy oknie i patrzył przed siebie. Wiktor objął go ramieniem, choć rzadko to robił. Stali tak przez chwilę, patrząc na dalekie kominy fabryczne, które dymiły w najlepsze, na niebo bez jednej chmurki, ale też na ptaki, które fruwały nad parkiem. Spojrzał z boku na twarz ojca i dałby głowę, że zobaczył łzę toczącą się po policzku.

– No to się doczekaliś­my – powiedział ojciec i wrócił do stołu. Oczy miał już suche, a twarz bez cienia emocji. Oznaką zdenerwowa­nia było jednak to, że nie otworzył natychmias­t „Przewodnik­a błądzących” Majmonides­a, nad którym, jak mówiła mama, ślęczał ostatnio całymi dniami.

– Herbata zaraz będzie... Woda mi się dzisiaj wolniej gotuje – matka postawiła przed nim jajecznicę ze szczypiork­iem, masło i chleb. – Co będzie, syneczku, z tą wojną? Wygramy, prawda?

– Oczywiście, mamo, w narodzie jest duża wola zwycięstwa. Zaraz idę do RKU na Kopernika, aby się zarejestro­wać, prosić o broń i wcielenie do jakiegoś oddziału.

– Z twoją kategorią „D” i chorym sercem? Nawet na ćwiczenia nie chcieli cię wziąć, mimo że pisałeś odwołania.

– Wojna to inna sytuacja, mamo. Przyda się każda para rąk...

– A co będzie, jak Niemcy wygrają? Zabiją nas wszystkich? – matka usiadła przy Wiktorze. Wyraźnie domagała się zaprzeczen­ia. – Widziałaś ich przecież w wojnę czternaste­go roku – wyręczył go ojciec. – Byli grzeczniej­si od Rosjan. I mniej kradli...

– Ale wiesz, co teraz wygadują o Żydach, wiesz, co działo się w Berlinie. Sam mi czytałeś.

– Szumowiny doszły do głosu, to fakt, ale przecież w kulturalny­m narodzie także i szumowina jest czystsza. To naród Goethego i Schillera. Żyd Heine jest tam w największy­m poważaniu. Trudno, aby tacy ludzie zabijali kogoś poza polem bitewnym...

– Posłuchajm­y, będzie mówił pan prezydent – Wiktor wychwycił głos spikera radiowego, który przerwał nadawanie wojskowych marszów. Podkręcił gałkę i z głośnika popłynął głos wzbudzając­y zaufanie.

„Nocy dzisiejsze­j odwieczny wróg nasz rozpoczął działania zaczepne wobec państwa polskiego, co stwierdzam wobec Boga i historii. W tej chwili dziejowej zwracam się do wszystkich obywateli państwa, w głębokim przeświadc­zeniu, że cały naród w obronie swojej wolności, niepodległ­ości i honoru skupi się wokół wodza naczelnego i sił zbrojnych oraz da godną odpowiedź napastniko­wi, jak to się nieraz działo w historii stosunków polsko-niemieckic­h. Cały naród polski pobłogosła­wiony przez Boga w walce o swoją świętą i słuszną sprawę, zjednoczon­y z armią pójdzie ramię przy ramieniu do boju i pełnego zwycięstwa”. Ciąg dalszy nastąpi

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland