Henryk Martenka, Sławomir Pietras
Naród podąża za przywódcą, kiedy ten maluje obiecujące perspektywy, budzi nowe nadzieje, wyznacza ekscytujące cele. Naród potrzebuje takich miraży bardziej niż księgowych, trzymających w ryzach dług publiczny. To dlatego takim echem odbiła się wśród Polaków – jakże piękna! – zapowiedź Lecha Wałęsy, że zrobi z Polski drugą Japonię, choć wiedzieliśmy, że wiedza Wałęsy o Japonii była taka, jak jego pokrewieństwo z Windsorami. Niemniej marzące polskie społeczeństwo wiedziało o dalekim kraju mniej niż o wyspach Bergamutach, ale w fantazjach narodowych to nie ma znaczenia. Wizja Donalda Tuska była już bardziej realna, gdy zapewniał, że zbudujemy drugą Irlandię, choć premier przegapił oczywistą oczywistość, że i owszem, budujemy ją, ale w... Irlandii.
Pedagogiczna mrzonka, że naśladowanie najlepszych przyniesie nam szczęście i dobrobyt, przywódców ciągle mami. Prezes Kaczyński, pielgrzymując na wierne sobie Podkarpacie, zapytał publicznie elektorat, czy nie dałoby się na tej ziemi (z przyległościami! – tu jak zwykle prezes zaciemnił problem) zbudować drugiej Szwajcarii? Rzeszowski aparat partyjny PiS wytrzeszczył oczy, jak w napadzie choroby Basedowa, bo gdzie Genewa, gdzie Jarosław... Pardon, gdzie Zurych, gdzie Krosno... Na wszelki wypadek aktyw uderzył w owację, choć Kaczyński poprawił się, że chodziło mu nie o Szwajcarię, ale Bawarię. Tu też aktyw zaklaskał, bo co miał robić? Wszak wiadomo, że oba kraje mają w nazwach identyczną końcówkę, zaś orientacja Kaczyńskiego o obu potęgach gospodarczych jest identyczna, bo teoretyczna. I pochodzi raczej z przeszłości, niż opiera się na świeżej wiedzy. Tym bardziej nie pochodzi z autopsji. Ale wielu ludzi wierzy, że prezes się nie myli! Personel baru „Farszem nadziewane”, nieopodal kwatery głównej PiS, skąd codziennie noszą prezesowi schabowego z kapuchą i pyrami, wyraża przekonanie, że Kaczyński to człowiek wyjątkowo w świecie obyty, o czym ma świadczyć fakt, że niekiedy prezes życzy sobie dorsza...
To jest fundamentalny problem partii PiS, że zbiorową wiedzę o świecie opiera wyłącznie na lekturach Kaczyńskiego. Często anachronicznych i dających asumpt do fałszywych założeń. Cztery lata temu Kaczyński stawiał Polsce za wzór islamską Turcję! Później prezes zamarzył, by Warszawa była jak Budapeszt. Co przypieczętował nawet braterskim układem z węgierskim premierem, cwanym gościem, grającym (co najmniej!) na trzy fronty. Co nam to dało? Bóg ra- czy wiedzieć, ale rzadko kiedy silniejszy zyskuje coś na mariażu z mikrusem. Ponieważ, jako się rzekło, wiedza aparatu pisowskiego o świecie jest taka sobie, trudno się dziwić, że niewielkiej klasy kadry robią, co mogą, a mogą niewiele. Wojewoda lubelski Czarnek przebił nawet Kaczyńskiego w rojeniach, bowiem przyznał, że dla Lubelszczyzny, pod jego przewodem, wzorem do naśladowania nie będzie nic kończące się na -aria, ale Arabia Saudyjska. „Żałuję, powiada ten mąż stanu, że Sąd Apelacyjny dostrzega jakieś prawa mniejszości”... Skąd PiS bierze takich matołów? Z pośredniaka?
Udało się jednak Kaczyńskiemu zaprowadzić w Polsce styl, który zbliża nas najbardziej nie do Turcji, Węgier czy krajów na -aria, ale do Rwandy. Styl, w którym dwa coraz bardziej skonfliktowane z sobą plemiona tylko czekają na moment, by rzucić się sobie do gardeł. Na razie rzeź Polsce nie grozi, ale powszechnie stosowany przez rządzących zabieg odzierania przeciwników z godności prowadzi nieuchronnie do ich odczłowieczenia. Stąd blisko już do przekonania, że skoro ktoś człowiekiem nie jest, można go bez skrupułów eliminować. To tymczasem tylko socjologiczny model, ale co będzie u kresu rządów PiS? Wszak świat też nie wierzył, że w Rwandzie może nastąpić hekatomba. A nastąpiła. I nim świat ochłonął, to samo wydarzyło się na Bałkanach.
W Rwandzie, pisał o tym wielokroć Ryszard Kapuściński, żyją plemiona Tutsi i Hutu. Pierwsi to arystokraci gór. Piękna rasa, smukła i wysoka. Noszą się z godnością, piękne są ich kobiety. Stara pasterska kultura i utrwalona skala wartości. Elita Rwandy. Reszta to Hutu. Tutsi nigdy ciężko nie pracowali, bo to, co potrzebne im było do życia, wytwarzali za nich Hutu – chłopi, krępi, niewykształceni. Hutu pracowali, Tutsi ich chronili. Aż kusi porównanie z plemionami naszych liberałów (Tutsi) z rodzimymi tradycjonalistami (Hutu). Jedni grają w piłkę nożną (bo to – ha, ha, ha! – dżentelmeni! Kto zatem grywa w golfa albo w polo?), drudzy grają na bębnach wojny. Jedni noszą się z dumą, drudzy monotonnie przekonują, że już naprawdę wstali z kolan. Niscy i krępi napawają się satysfakcją z wyborczego zwycięstwa, upokarzając zawsze i wszędzie niepogodzonego z przegraną przeciwnika, nawet podczas obrad Sejmu. Normalne. Hutu mogą wreszcie dać odpór znienawidzonemu przeciwnikowi. Hutu się tylko odwzajemniają...
Na szczęście dla Polski jest jeszcze trzecie, najliczniejsze plemię, które w tym konflikcie udziału brać nie chce. Milczy. Nie będzie w wyborach głosowało na jednych, by nie wspierać drugich. Trzecie plemię jest cierpliwe i póki nie zostanie zagrożony indywidualny interes jego członków, jest mu wszystko jedno, kto kogo zarżnie. Trzecie plemię wie, że czas rzezi zawsze się kończy i prędzej czy później nadejdzie czas sądu.