Świat nie jest ciemnością
Tomasz Zimoch rozmawia z Joanną Mazur, lekkoatletyczną mistrzynią świata niewidomych.
– Spotykamy się na Rynku w Krakowie. – To moje ulubione miejsce. Czuję przestrzeń, podmuchy powietrza, specyficzny zapach, słyszę różnorodne dźwięki, odgłosy końskich kopyt, przejeżdżających po bruku dorożek, przelatujące gołębie, rozmowy... To odgłosy mojego miasta. Rynek pamiętam jeszcze z czasów, gdy widziałam świat. Dzisiaj słyszę już tylko jego odgłosy. – Świat poznaje pani także dotykiem. – Lubię podotykać, najpierw dyskretnie, tak dla siebie, kiedy nikt nie zwraca uwagi, nawet zwykły kamień czy ławkę. Tak zapamiętuję świat. Kiedy podróżuję, to proszę, by opisywano mi słowami to, co jest wokół mnie. – Siedzimy w jednej z krakowskich kawiarni... – ...przy niewielkim kwadratowym stoliku. Kiedy poszedł pan zamówić kawę, już go dotknęłam. Na stole są kwadratowe wytłoczenia, jakby ktoś po nim rysował, a z boku na ścianie drewniane panele, prawda? – Zgadza się. – Zamieniłam wzrok na dotyk, także na słuch. I na tej podstawie buduję w swojej świadomości obraz tego, co się dzieje dookoła. Kiedy mogę sobie to wszystko wyobrazić, to nie przeszkadza mi już, że nie widzę. Czuję teraz zapach kawy, natychmiast kojarzy mi się z miłymi chwilami i z fajnymi ludźmi. – A inne zapachy? – Uwielbiam zapach piernika, bo to zapach rodzinnego domu. Pamiętam jeszcze widok kwiatów, szczególnie lubię róże, ale uwielbiam spacerować po łąkach. Wyczuwam wtedy polne kwiaty, zboże, w głowie wracają obrazy z dzieciństwa. Pozytywne wspomnienia, pełne radości, pozbawione trosk. Z czasów, gdy jeszcze widziałam, najbardziej zapamiętałam twarz mamy – ciepłą, uśmiechniętą, serdeczną. Mam też zakodowany obraz dziecięcych zabaw, biegania z trzema braćmi. Łaziliśmy po drzewach, strzelaliśmy z procy, pomagaliśmy w gospodarstwie. Pewne prace wykonywałam coraz mniej dokładnie, traciłam pewność siebie. Nikt jednak nie podejrzewał, że to początek utraty wzroku. Zawsze chciałam dorównać braciom. Krzyczeli do mnie: – Aśka, nie bądź babą, dasz radę. Nie mogłam się bać, nawet jak było niebezpiecznie, szłam w ciemno za nimi. Ufałam im bezgranicznie. Nadal tak jest. Im było ciężko uwierzyć, że straciłam wzrok. Robili mi nawet głupie testy – jak przechodziliśmy przez ulicę, to śmiali się i krzyczeli: – Noga do góry, a ja to robiłam, bo myślałam, że przede mną jest przeszkoda. Przekonali się, że faktycznie nie widzę, stali się świadomi, jak bardzo jestem uzależniona od ich pomocy. – Jak radziła sobie pani w szkole? – Siedziałam w pierwszej ławce, ale przyszedł taki moment, że nie byłam w stanie przeczytać, co nauczyciel napisał na tablicy. Nie poznawałam ludzi, rozpoznawałam tylko ich cienie. Byłam bardzo zagubiona. Odczuwałam strach, lęk, nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Nie radziłam sobie w szkole. Byłam wyśmiewana przez uczniów. Nie potrafiłam czytać, myliły mi się litery i pamiętam, że wpisano mi uwagę do dzienniczka. Wstydziłam się o tym powiedzieć rodzicom. Nauczyciele nie rozumieli moich kłopotów. Musiałam nosić okulary z bardzo grubymi szkłami, ale to też niewiele pomagało. Koszt zakupu okularów był ogromny, a w domu sytuacja finansowa nie najlepsza. Było mi nieprzyjemnie, że robię przykrości rodzicom. Wydawało mi się, że jestem wybrakowana, gorsza, nie chciałam żyć. Płakałam godzinami. Zamykałam się w sobie. Wmawiałam sobie, że jak mam nie widzieć, to po co mam nadal żyć. Pytałam Boga, dlaczego mnie to dotyka, dlaczego ja? Nie było to grzeczne pytanie, ale pełne pretensji, żalu. Bałam się ciemności, uczucia niepewności. Pojawiały się myśli samobójcze, ale powstrzymywała mnie miłość do rodziców, do braci, całej rodziny. Dzisiaj pogodziłam się z tym, nauczyłam się żyć, jestem silna, spokojniejsza, czuję obecnie wsparcie Boga, daję sobie radę. – Przeniosła się pani do Krakowa. – Odżyłam w tamtejszej szkole dla niewidomych. Lekarze długo nie wiedzieli, dlaczego tracę wzrok, dopiero po długim okresie okazało się, że to ukryta dystrofia plamki oka. Usłyszałam, że medycyna jest bezsilna. Radzono, bym zaakceptowała, pogodziła się z tym, że przestanę widzieć, ale ja nie dopuszczałam takiego rozwiązania. – Bunt przemienił się w akceptację? – Zrozumiałam, jak ogromna jest wartość człowieka, utrata wzroku nie pozbawia przecież życia, ale długo musiałam do tego dochodzić. Zauważyłam, że mogę wykonywać wiele czynności, które będą sprawiały mi przyjemność. Wróciła radość życia. Ukończyłam studia, jestem rehabilitantką. Pomagam ludziom, masuję ich, co daje mi olbrzymią satysfakcję. – Porusza się pani z białą laską. – Długo nie mogłam się do niej przyzwyczaić, przekonać. Bałam się stygmatyzacji. Wstydziłam się, że z laską od razu będę traktowana jako gorsza, że będę dla wielu skreślona. Chciałam, by dostrzegano mnie – kobietę – a nie moją laskę. Bardzo długo zastępowałam ją parasolem. Nie oszukam jednak tego, co się ze mną stało. Chcę być aktywna, laska jest potrzebna, by być niezależną. – Świat jest ciemnością? – Dla mnie nie. Jak jestem wypoczęta, to wyczuwam jeszcze światło, a nawet niektóre kolory. Jasne, że bez ręki byłoby mi prościej, ale utrata wzroku nie eliminuje mnie z tego świata. – Najbardziej żal... – ...że nie mogę czytać książek. Lubię nadal je przeglądać, czuć ich zapach. Pamiętam ostatnią przeczytaną, już z lupą – to „Kamienie na szaniec”. Dzisiaj słucham, choć początkowo miałam problem z audiobookami, zasypiałam bowiem po pięciu minutach. Czytanie słuchem też jest fajne. Nie jest też problemem oglądanie filmów w kinie, właściwie ich słuchanie. Śmieję się, że nie lubię horrorów, bo nie umiem się bać na nich. Lubię filmy, w których mocno rozbudowana jest lista dialogowa. Korzystam z telefonu, komputera, są już specjalne programy dla niewidomych. Normalnie funkcjonuję w społeczeństwie. Ktoś mi się chyba przygląda? – Wyczuwa to pani? – Tak. Te spojrzenia są dla mnie równoznaczne z dotykiem. Nawet jak ktoś z tyłu mi się uważnie przygląda, to ja to czuję. – Sport jest lekarstwem w pani życiu? – Zajęcia sportowe dawały zmęczenie, a gdy je odczuwałam, nie myślałam już o utracie wzroku. Endorfiny dawały dużo radości. Zmęczona czułam się szczęśliwa. To było jak narkotyk. Początkowo bieganie było rzeczywiście terapią, pozwalało na przełamywanie lęków. A potem chciałam biegać szybciej, trenować coraz mocniej. Lubię ciężko pracować, daje mi to ogromną satysfakcję.
– Pani trenerem, a jednocześnie przewodnikiem jest Michał Stawicki.
– On zauważył, że moim atutem jest wytrzymałość. Początkowo biegałam sprinty, ale zdecydowanie lepiej zaczęłam sobie radzić w biegach na 800 i 1500 m. – Biegacie razem, złączeni opaską. – Zakładam ją na prawy nadgarstek. Nie może być rozciągliwa i przekraczać 30 cm. Na oczach mam plastry, zasłaniają powieki, a dodatkowo zakładam na nie czarną opaskę. Na starcie musimy być całkowicie pozbawieni światła. Kiedy mam obok Michała, to czuję się tak, jakbym widziała. Wiem, że mogę biec na sto procent swoich możliwości. Przewodnik nie może mnie wyprzedzać, ciągnąć, napędzać. Podczas biegu słyszę tylko trzy komendy: „Wejście”, kiedy wchodzę w wiraż, „wyjście” i „prosta”. Ewentualnie na samym finiszu słyszę: „Rzut”, żeby przyspieszyć, by wynik był jeszcze lepszy.
– W ubiegłym roku w Londynie po niesamowitym biegu została pani mistrzynią świata na 1500 metrów.
– Pod każdym względem to był idealny bieg. Byłam bardzo skupiona. Ostatnie dwieście metrów biegliśmy szerokim łukiem. Myślałam – kurczę, jaki długi ten wiraż, czułam, że wyprzedzam jedną parę, ale szybko pomyślałam, że mogę jeszcze dołożyć. Wyprzedziliśmy kolejne rywalki. Słyszałam szum, wrzask trybun. Jeden wielki krzyk. Michał krzyczał: – Złoto! Ale ja nie wiedziałam, czy to Kolumbia ma złoto, a my je przegraliśmy, czy nie. Dopiero jak mnie przytulił, zrozumiałam, że zdobyłam tytuł mistrzyni świata. Byłam szczęśliwa, nie mogłam powstrzymać łez. Nikt w nas nie wierzył. To był mój dzień. Wzruszenie, niesamowite przeżycie. Cała się trzęsłam, kiedy słyszałam „Mazurka Dąbrowskiego”. Przekonałam się, że nie ma granic, aktywność fizyczna pozwala mi funkcjonować, normalnie żyć. Dzięki temu widzę kolorowy świat. Niech pan spojrzy, od przyjaciół dostałam złoty łańcuszek z medalikiem Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Chroni mnie, pomaga, wiem, że wiara czyni cuda. Nie ma rzeczy niemożliwych, każdy powinien w to uwierzyć.