Salonowe burze – Nie boję się wyzwań
Rozmowa z piosenkarzem Michałem Rudasiem.
występuje. Miałem zatem niezłą lekcję cierpliwości. Ponadto Hindusi są bardziej emocjonalni i bardziej przeżywają to, co się dzieje wokół.
– Jest to jeden z największych programów talent show na świecie?
– Jest to ich własny format, niezapożyczony ze świata i była to już druga edycja. Program staje się coraz bardziej popularny i nadawany jest w wielu krajach azjatyckich na kanale Star Plus, natomiast jest, niestety, niedostępny w Europie.
– Podobno umiejętności uczestników oceniało 1,3 mld widzów?
– Tylu mieszkańców mieszka w Indiach i podejrzewam, że nie wszyscy z nich oglądali, ale na pewno miał kilkusetmilionową publiczność. Program ten jest tam bardzo popularny, czego skutki odczułem na ulicy. Po pierwszym odcinku zaczęły mnie zaczepiać różne osoby, prosząc o zrobienie wspólnego zdjęcia czy o autograf. W tym samym czasie mieliśmy konkurencję w postaci programu „Indian Idol” według międzynarodowego formatu. W rankingach programy miały podobne notowania, natomiast nasz był szczególnie doceniany za promocję indyjskiej kultury. Podczas programu na przykład świętowaliśmy aktualne indyjskie święta i śpiewaliśmy związane z nimi utwory.
– Czy w regulaminie show było zastrzeżenie, że należy wykonywać piosenki wyłącznie w językach indyjskich?
– Śpiewaliśmy wyłącznie w języku hindi, ewentualnie urdu (pokrewnym) z małymi wyjątkami, gdy
dany wykonawca w małym fragmencie miał pokazać, z jakiego regionu Indii czy kraju pochodzi. Ja w jednym z utworów zaśpiewałem wstęp po polsku.
– Bez znajomości tego języka byłoby to niemożliwe?
– Myślę, że wykonywanie piosenek bez przynajmniej podstawowej znajomości języka byłoby bardzo trudne. Ja jeszcze nie jestem biegły w hindi, więc nauka piosenek była dla mnie wyzwaniem, a szczególnie nauka tekstów na pamięć. Na szczęście miałem ogromną pomoc ze strony nauczycieli, którzy czuwali nad dykcją i stylem śpiewania. Była to dla mnie świetna szkoła. – To trudny język? – Trudny, szczególnie pod względem wymowy – trzeba zupełnie inaczej ustawiać język, aby niektóre z tych głosek wymówić. Oczywiście pod względem leksykalnym i gramatycznym to też inny świat. Używa się też zupełnie innego pisma, które nazywa się dewanagari.
– Do jakiego gatunku muzycznego należą piosenki wykonywane w programie?
– Bogactwo gatunkowe jest tam ogromne, sięgające do klasycznej ragi, qawwali, muzyki ludowej, jak również muzyki zachodniej. Ja miałem nawet okazję, ku mojemu zaskoczeniu, śpiewać piosenki, które przypominały nasze typowe walczyki.
– Czy były w repertuarze piosenki z bollywoodzkich filmów?
– Specyfika popularnej muzyki indyjskiej polega na tym, że jest ona w 99 procentach tworzona do filmów. I piosenki te nierzadko stają się bardziej popularne od filmów, żyjąc potem własnym życiem.
– To pan wybierał piosenki dla siebie, czy zostały panu narzucone?
– Mieliśmy prawo proponować repertuar, ale bardzo często to produkcja nam go przedstawiała. Dawano mi przy każdym odcinku kilka piosenek do nauczenia, które przygotowałem i na występ wybierana była ta, w której lepiej wypadałem według produkcji. Były momenty, że trochę się buntowałem w kwestii repertuaru, ale okazywało się, że to, co mnie wydawało się nie do końca dobre, w kontekście odbioru indyjskiej publiczności, było jednak najlepszym wyborem. – Kto brał udział w tym programie? – Program jest ciekawy pod względem różnorodności uczestników. Nie byli to tylko soliści wokaliści, ale też zespoły wokalno-instrumentalne, raperzy, beatboxerzy – ciekawe zestawienia różnych artystów i niesamowita, bardzo inspirująca dla mnie kulturowa mieszanka. – Od kiedy jest pan związany z muzyką indyjską? – Interesuję się nią od ponad 20 lat, ale tak na poważnie zaczęło się 13 lat temu, gdy po raz pierwszy wyjechałem do Indii, aby uczyć się klasycznego śpiewu indyjskiego od Anupa Misry – wykładowcy Sanskrit University w Varanasi. Ta fascynacja przełożyła się na moją działalność w Polsce i zaowocowała nagraniem autorskich płyt inspirowanych muzyką indyjską.
– Jak jest pan przyjmowany w Polsce z repertuarem indyjskim?
– Zdaję sobie sprawę, że wielka kariera z taką muzyką w Polsce mnie nie czeka, ponieważ kultura indyjska jest u nas mało znana i doceniana. Mimo to mam fajne i oddane grono fanów, którzy przychodzą na koncerty, kupują płyty i wspierają mnie. Ponadto widzę, że Polska jest coraz bardziej otwarta na kultury z różnych stron świata, a dodatkowo ostatnio bardzo nam się powiększa społeczność indyjska w Polsce. To dobrze wróży promocji Indii w naszym kraju.
– Chciałby pan być ambasadorem Polski w Indiach i odwrotnie?
– Jest to moim marzeniem, które chyba zaczęło się realizować. Uświadomił mi to ambasador naszego kraju w Indiach pan Adam Burakowski.
– Co mówili o panu indyjscy jurorzy po poszczególnych występach w programie?
– Powiedzieli między innymi, że moja niedoskonała dykcja przestała być dla nich istotna, bo udało mi się zdobyć ich serca moim śpiewem, wrażliwością i interpretacją. To wspaniałe, że pomimo pewnych niedociągnięć, to, co mam w głowie i w sercu, trafia do odbiorców i daje im szczęście, pobudza do refleksji oraz wzrusza. To dla mnie jako artysty jest najważniejsze. Ponadto jurorzy zachwycali się moim zachodnim stylem śpiewu i chcieli, żebym pokazywał więcej takich smaczków wokalnych.
– Jaki wpływ na to, kto będzie zwycięzcą, mieli widzowie?
– Na początku o naszym losie decydowali jurorzy, a widzowie w ostatnich kilku odcinkach. Głosowanie publiczności polegało na wysyłaniu bezpłatnych sygnałów telefonicznych i można było zagłosować tylko jeden raz z jednego numeru na jedną osobę. Ja w tym głosowaniu przechodziłem dalej i dalej, aż do półfinału. – A jednak nie wygrał pan tego programu? – Nie doszedłem do finału, ale i tak odniosłem ogromny sukces, bo zdobyłem serca indyjskiej publiczności, a to dla mnie droższe niż jakiekolwiek trofeum.
– Dlaczego muzyka indyjska jest wciąż bardzo mało znana w Polsce?
– Myślę, że polski i indyjski sposób postrzegania świata, wrażliwość i gust bardzo się od siebie różnią, co powoduje, że Polacy nie bardzo są skłonni do poznawania tej wspaniałej kultury. Do tego dochodzi jeszcze zawężony obraz Indii kojarzonych często tylko z roztańczonymi scenami z bollywoodzkich filmów albo monotonną muzyką medytacyjną. Tymczasem prawdziwa kultura Indii nie daje się zamknąć w takie szufladki.
– W jaki sposób Hindusi wyrażają swoje emocje w tego typu programach?
– Jeśli oni się radują, to tańczą, skaczą w sposób niezwykle szalony, czego w naszej kulturze raczej nie zobaczymy. Ja sam też nie musiałem się z niczym hamować. Jeśli się wzruszę czy rozpłaczę, to będzie to dla nich normalne. Jeśli będę się śmiał lub tańczył jak szalony, to obok mnie zaraz się znajdzie osoba, która będzie tańczyła w bardziej szalony sposób niż ja. Hindusi są poza tym bardzo rodzinni, dla nich więzi społeczne są niezmiernie ważne. – Jakie warunki pobytu tam panu zapewniono? – Mieszkaliśmy w dobrym hotelu, gdzie było dostępne też jedzenie europejskie. Niczego nam nie brakowało. Program wymagał wielu prób i czasu wolnego było niewiele. Nie mieliśmy praktycznie prywatności i wolności, bo byliśmy chronieni, nie mogliśmy sami wychodzić na ulicę, producenci bali się o nasze bezpieczeństwo. Ale i tak czasem łamaliśmy te zakazy i wymykaliśmy się z hotelu, aby pooglądać miasto czy pójść na zakupy.
– Występował pan w strojach specjalnie szytych do programu?
– Tak, nic nie było wypożyczane ze sklepów, wszystko było szyte na miarę.
– Powiedział pan, że ma wrażenie, iż ze swoją wrażliwością i głosem nie pasuje do współczesnych czasów i aktualnie popularnych stylów muzycznych. Czyżby pana zainteresowania zatrzymały się na latach 80.?
– Urodziłem się w 1981 roku, więc lata 80. to dla mnie czas najpiękniejszych melodii i utwory z tamtych czasów najbardziej do mnie przemawiają. Zwykle nie czuję się dobrze we współczesnym popowym repertuarze.
– Ale inspiruje pana scena alternatywna i współczesne elektroniczne brzmienia, więc?
– Lubię eksperymentować. Dużo słucham takiej muzyki, bardzo mi się podoba to, co jest aktualnie na polskiej scenie alternatywnej. Jest ona dla mnie pewną inspiracją. Współpracuję również z folkowym zespołem Lelek, którego jestem współtwórcą. Odwołujemy się do kultury naszych przodków, nagraliśmy płytę „Brzask Bogów”, która nawiązuje do prasłowiańskiej mitologii. Płyta powstała przy współpracy z antropologami, naukowcami i ma gruntowne podłoże merytoryczne. Wiele się nauczyłem przy tym projekcie o moich korzeniach.
– Czyli można pana potraktować jako artystę wszechstronnego?
– Dążę do wszechstronności, bo taka jest moja natura, nudziłbym się, siedząc w jednej szufladce. Lubię podróżować, eksperymentować. Nie boję się wyzwań.
– Ma pan w planie kontynuowanie kariery w Indiach?
– Pracuję nad kontynuacją swojej działalności artystycznej w Indiach. Jestem na etapie poszukiwania menedżera, trwają zaawansowane rozmowy z kilkoma osobami. Wygląda to obiecująco. Zacznę od koncertowania z repertuarem bollywoodzkim i indyjskim. Chciałbym też nagrać w Indiach płytę autorską i zaistnieć tam jako niezależny artysta, który mówi własnym językiem. – A w Polsce? – Nie mam tutaj zbyt dużo zaplanowanych działań, dzięki czemu mogę często wyjeżdżać do Indii.
– Osiądzie pan na laurach, czy będzie pan szukał nowych zadań?
– Żyjemy w takich czasach, że osiąść na laurach jest zbyt dużym ryzykiem, ponieważ świat bardzo szybko posuwa się do przodu i trzeba myśleć, jaki kolejny krok zrobić, żeby nie wypaść z obiegu i z pamięci fanów. – Kiedy wyjeżdża pan do Indii? –W Indiach byłem dziesięć razy, w listopadzie pojadę po raz jedenasty. Nie planuję przeprowadzki do Indii, bo nie wyobrażam sobie na razie tam stałego pobytu. W Polsce czuję się potrzebny nie tylko jako wokalista, ale także jako człowiek.