Pół punktu do złota
Tomasz Zimoch rozmawia z Bartoszem Soćką, trenerem reprezentacji Polski szachistów.
– Polscy szachiści podbili świat. – Bez przesady, ale rzeczywiście osiągnęliśmy bardzo dużo na zakończonej niedawno olimpiadzie szachowej w Gruzji.
– Męska reprezentacja Polski niespodziewanie zajęła czwarte miejsce.
– Historyczny wynik, ale dominuje w nas jednak niedosyt. Czwarte miejsce, najgorsze dla sportowców. Prowadziliśmy w turnieju, a w ostatniej rundzie straciliśmy miejsce na podium. – Mistrzostwo przegraliście... – ...minimalnie, zabrakło bardzo niewiele. W ostatnim meczu wszystkie partie zremisowaliśmy, a gdybyśmy wygrali choć jedną, bylibyśmy mistrzami olimpiady szachowej.
– Olimpiada to najważniejsza impreza szachowa?
– Rozgrywana jest co dwa lata i ma większe znaczenie niż drużynowe mistrzostwa świata. W Batumi wystąpiło ponad 250 drużyn, to niezwykłe święto szachów.
– Tym razem kobieca reprezentacja Polski w cieniu szachistów...
– To nas nie cieszy, współczujemy kobietom. Polskie szachistki zaliczane były do grona faworytek. Niestety, wypadły słabiej w porównaniu z poprzednimi olimpiadami. – Kto tworzył reprezentację? – Na pierwszej szachownicy grał Jan Krzysztof Duda, na drugiej Radosław Wojtaszek, a dalej: Kacper Piorun, Jacek Tomczak i Kamil Dragun. Zaszczytem dla mnie było prowadzić takich fajnych, młodych chłopaków. Pierwsze mecze graliśmy ze słabszymi rywalami. Wygrywaliśmy dość łatwo i wydawało nam się, że stajemy się królami świata, a okazało się, że tak nie jest. Mecz z Portugalią teoretycznie powinniśmy wygrać łatwo, a na nasze szczęście był to pojedynek niezwykle trudny. – Na nasze szczęście? – Tak, to był zimny prysznic. Wydawało nam się, że powinniśmy wygrać wszystkie partie, a stało się zupełnie inaczej. Pokonaliśmy rywala po ciężkim boju, ale mecz przygotował nas psychicznie do kolejnych spotkań. Szybko zapomnieliśmy o koronach na naszych głowach. Powróciło skupienie i tak potrzebna na takiej imprezie koncentracja.
– W kolejnych spotkaniach sprawiliście niespodzianki.
– Nie byliśmy faworytami, ale w meczach z teoretycznie silniejszymi rywalami pokazaliśmy charakter. Mecz z Rosją zawsze jest istotny dla każdego polskiego sportowca, zawsze szczególnie mobilizuje, ma dodatkowy wydźwięk. Nigdy dotąd nie wygraliśmy z szachistami rosyjskimi. – W Batumi to się wreszcie udało. – Chłopaków trzeba bardzo pochwalić za postawę, ambicję, niezwykłą waleczność. Zaczęliśmy słabo, na trzeciej szachownicy Jacek Tomczak miał złą pozycję ze słynnym Władimirem Kramnikiem. Wydawało się, że partia zakończy się szybką przegraną naszego reprezentanta. Sam Jacek był przekonany, że nie dotrwa do dwudziestego ruchu, co w profesjonalnych szachach nie przynosi chwały zawodnikowi grającemu białymi bierkami. Jacek pokazał jednak charakter, wykazał olbrzymie serce do walki i ostatecznie wygrał pojedynek ze słynnym Rosjaninem. Pokonał ikonę, legendę, wyjątkowego ambasadora światowych szachów. – To była sensacja. – I to jaka! Gdyby porównać to do meczu piłkarskiego, to skojarzyłbym sytuację naszego szachisty z tą, w której byli piłkarze Liverpoolu w finale Ligi Mistrzów po pierwszej połowie przegrywali z Milanem 0:3, a jednak to oni zdobyli Puchar Europy. Jacek w meczu z Kramnikiem był już niemal położony na łopatki, ale powstał w imponującym stylu. Wykazał się sprytem, zmysłem taktycznym i słynny rywal stracił inicjatywę.
– A co w meczu z Rosją działo się na pozostałych szachownicach?
– Niestety, Radek Wojtaszek po dobrym początku przegrał partię. To jego jedyna porażka w olimpiadzie. Był bardzo silnym punktem naszej reprezentacji, tylko właśnie w meczu z Rosją miał słabszy dzień. Janek Duda dość szybko zremisował swoją partię. Po trzech godzinach był remis 1,5:1,5, ale ciągle trwał pojedynek na czwartej szachownicy. Grający czarnymi bierkami Kamil Dragun miał za rywala dwukrotnego złotego medalistę olimpiady szachowej Dmitrija Jakowienkę. To była fantastyczna, niezwykle emocjonująca partia. Udało się przewidzieć ruchy Rosjanina, który był zaskoczony postawą Kamila. Partia wydawała się dla nas wygrana, ale potrzeba było ponad sześciu godzin walki. Końcówka nie była taka łatwa, ale Kamil, jak wytrawny szachista, popisał się świetną techniką realizacji przewagi. Wygraliśmy ostatecznie z Rosją, cieszyliśmy się jak dzieci.
– Zaprosił pan drużynę na gruzińskie wino?
– Broń Boże! Wzrosły nasze apetyty na medal, ale nie można było świętować wygranej z Rosjanami, choć to epokowe wydarzenie dla polskich szachów. Jaki alkohol? To był przecież środek turnieju! Musieliśmy studzić emocje, potrzebna była dalsza mobilizacja. – Ważny był mecz z USA. – Też wygrany przez nasz zespół. Bohaterem został Kacper Piorun, który pokonał Hikaru Nakamurę, topowego zawodnika światowych szachów. Zwycięstwo z broniącymi złotego medalu Amerykanami przyjęliśmy bardzo spokojnie.
– Istotny był pojedynek z Chińczykami w przedostatniej rundzie olimpiady.
– Prowadziliśmy w klasyfikacji generalnej, a Chińczycy zajmowali drugie miejsce. Wygrali z nami, ale nikogo z moich szachistów nie mogę winić. Każdy wykazał wielką ambicję, każdy walczył jak lew, ale rywale pokazali, że są lepsi.
– O wszystkim decydował ostatni pojedynek.
– Po spotkaniu z Chinami spadliśmy na trzecią pozycję w klasyfikacji. Wygrana z Indiami w ostatniej rundzie dałaby nam jednak złoto. Niestety mecz zakończył się remisem 2:2. Chcieliśmy naszą energię utrzymać do końca olimpiady.
Udało się, a to, że przegraliśmy z Chinami i nie wygraliśmy z zespołem Indii, to chyba określa, niestety, naszą realną pozycję. Nie jesteśmy faworytami, nadrabiamy wolą walki. Musimy jednak nadal ciężko pracować, podnosić umiejętności, by zdobycie medalu na takiej imprezie jak olimpiada szachowa było możliwe. Obiektywnie powinniśmy być zadowoleni z czwartego miejsca, ale nikt w naszej reprezentacji nie wykazywał radości. Byliśmy o krok od końcowego sukcesu. Każdy z nas czuł sportową złość. Staliśmy się jednak zespołem, który zyskał sympatię kibiców szachów na całym świecie.
– Jaka jest rola selekcjonera w reprezentacji szachistów?
– Inna niż w reprezentacji piłkarzy czy siatkarzy. Szachy pozostają sportem indywidualnym, każdy gra dla siebie. Jako trener starałem się pomagać chłopakom w wyborze wariantów, analizie pozycji, a jako selekcjoner dokonywałem wyboru zawodników na poszczególne mecze. Jeden zawsze musiał pozostać rezerwowym. I, co ciekawe, do ostatniej rundy każdy w takiej roli był zły na mnie, każdy bowiem chciał reprezentować Polskę w najważniejszym dla szachisty drużynowym turnieju świata.
– W czasie gry kontakt z trenerem nie jest możliwy?
– Szachy to nie piłka nożna. Na stadionie w czasie meczu trener może podpowiadać, wydawać różne instrukcje piłkarzom. W szachach jest tylko obserwatorem. Tylko w jednym przypadku możliwy jest kontakt z trenerem reprezentacji. Jeśli zawodnik otrzyma od rywala propozycję remisu partii, może wstać od stolika i w obecności sędziego skonsultować to z selekcjonerem.
– Jan Krzysztof Duda wymieniany jest w gronie tych, którzy w przyszłości mogą walczyć o tytuł szachowego mistrza świata.
– On poświęca się szachom przez całą dobę. Kocha tę grę! Pracuje nieustannie, by być coraz lepszym zawodnikiem. To najlepszy szachowy junior na świecie. Ma ogromny talent, niesamowite możliwości, a ponadto jest niezwykle pracowity. Jestem przekonany, że za pięć lat może już toczyć pojedynki o największe szachowe laury.
– Od wielu lat apeluję, by szachy były podstawowym przedmiotem w polskich szkołach.
– Szachy są świetnym narzędziem do rozwoju młodych umysłów. Dzięki tej grze młodzi ludzie przekonują się, jak ważna jest koncentracja, logiczne myślenie, ale także jak potrzebna jest pokora oraz wyciąganie wniosków, zwłaszcza z porażek, a tej umiejętności uczeń nie nabędzie na żadnej innej lekcji w szkole.