Po obejrzeniu filmu „Kler w Kanadzie
Głośne filmy polskie sprowadzane są w okolice Toronto przez polonijne agencje rozrywkowe bądź pokazywane na dorocznym Festiwalu Filmów Polskich. W tym roku nikt filmu „Kler” nie sprowadził, w programie Festiwalu też nie figuruje. Można snuć domysły, dlaczego.
W polonijnych mediach częste są komentarze czytelników akcentujących związki z Kościołem, narodem i patriotyzmem, pełne potępienia dla tego filmu. Nagle w poczcie internetowej pojawiły się informacje, przekazywane sobie dalej przez znajomych, że „Kler” będzie można obejrzeć w graniczącym z Toronto mieście Mississauga, a bilety można zamówić online w amerykańskiej firmie Phoenix Productions ze stanu Nowy Jork. Kupiliśmy bilety i zastanawialiśmy się, ile osób przyjdzie na „antypolski” pokaz. Ale przypomniałem sobie, że niedawno w wypełnionym po brzegi teatrze mieszczącym blisko 2 tys. miejsc publiczność polo- nijna nagrodziła owacją na stojąco artystów występujących w sztuce „Garderobiany” z Januszem Gajosem w roli głównej. Wiadomo było o jego roli w filmie „Kler”. Mieszkają tu także Polacy niepoddający się propagandzie.
Przed wejściem na salę kinową
gromadziły się coraz większe tłumy. Wśród ludzi, którzy zaczęli się zbierać, pojawił się m.in. pan w białej koszulce ze znanym już powszechnie logo „KONSTYTUCJA”. Film pokazywano równocześnie w trzech salach na ponad 200 miejsc.
Po zakończonym seansie na sali zerwały się oklaski. Wyszliśmy po filmie wstrząśnięci. Film Wojciecha Smarzowskiego nie jest odkrywczy, ponieważ wszyscy i tak doskonale wiedzą od dawna, że w polskim Kościele dzieją się wydarzenia złe, tuszowane i niekarane. Ale film ten ma niezwykle silną wymowę. Dlatego polski Kościół tak zaciekle zwalcza go, przypisując jego twórcom złe intencje i „walkę z religią”, znajdując posłuch wśród niezorientowanych bądź wierzących słowom swoich uznanych autorytetów w sposób prymitywny. Polemizowałem kiedyś z pewną osobą na temat hipokryzji niektórych księży i powiedziałem, że ich tzw. „posługa” jest nic niewarta. Usłyszałem, że jeśli nawet są, jacy są, nie możemy ich odrzucać, „bo kto inny przyniesie nam sakramenty?”. Podejrzewam, że może chociaż część ludzi myślących takimi kategoriami po obejrzeniu filmu „Kler” zmieni zdanie pod wpływem szoku, jaki wywołuje zetknięcie się z tym, co zobaczą na ekranie. Nawet na mających niezłą orientację film ten wywiera silne wrażenie. Żadna lektura nie działa tak silnie na wyobraźnię jak film, zwłaszcza film, w którym grają wspaniali aktorzy.
W filmie tym nie usłyszałem ani jednego słowa, które atakowałoby wiarę czy religię. Atakuje on tych, którzy z religii zrobili wygodną synekurę, pośmiewisko, a z wiarą mają niewiele wspólnego. Film ten odsłania straszną hipokryzję głównych postaci. Przeciwko jego twórcom wytoczono liczne argumenty. Jeden z nich jest taki, że Wojciech Smarzowski jest ateistą, a scenarzysta Wojciech Rzehak ewangelikiem, co ma stawiać ich w obozie wrogów Kościoła. Czy jednak ci twórcy, motywowani wrogością, posłużyli się kłamstwem, zmyślonymi sytuacjami w filmie? Nikt tym sytuacjom nie zaprzecza, a najwyżej wysuwa argument, że film jest wybiórczy, ponieważ ukazuje samo zło, które ma być marginesem, jakby cały Kościół był jednym wielkim siedliskiem zła, rozpusty i hipokryzji. O skali zła dopiero się dowiadujemy, ponieważ powoli, po długo skrywanej traumie, ujawniają się byłe ofiary pedofilii. Ten sam proces miał już miejsce w Ame- ryce, w Australii i nawet w Irlandii, gdzie ludność często miała jeszcze bardziej bezkrytyczne podejście do księży. W Polsce też miały miejsce przypadki obrony księdza przez rodziców molestowanego dziecka. Skala chyba jednak wybiega ponad pojęcie marginesu, a świadomość społeczeństwa się budzi. Chociaż w filmie pokazane są tylko przykłady zła, stwierdzenie, że taki obraz obciąża cały Kościół, nie jest uzasadnione. Reżyser wybrał pewien wątek, który wyeksponował, i to jest jego prawo, co nie oznacza, że w polskim Kościele nie ma też przyzwoitych księży. Czy niegdyś film „Ojciec chrzestny”, ukazujący samych mafijnych gangsterów, wywołał oskarżenia, że oczernia wszystkich włoskich emigrantów w Ameryce?
Wśród głosów oburzonych
na „Kler” można usłyszeć pytanie, kiedy nareszcie doczekamy się filmu o gorszących zachowaniach rabinów. Takie głosy, należące do rzadkości, wpisują się w nutkę ksenofobii, kojarzoną z tą stroną sceny politycznej. Rabini nie podlegają jakiejś jednej, zhierarchizowanej zwierzchniej władzy, która by służyła im za parasol ochronny. Twórcom filmu chodzi o uzdrowienie sytuacji w Polsce.
Słyszymy i czytamy, że przecież pedofilia i inne przestępstwa zdarzają się wśród innych zawodów. Jest to oczywiste. Przykładowo, molestować może inżynier, geolog, aktor, kolejarz i nawet bezrobotny. Ale żadna z tych grup, ani jakichkolwiek innych, nie ma nad sobą organizacji, która by chroniła przed sądem i karą, ani żadna nie naucza nas o moralności. W Kościele dotychczas stosowano przesyłanie księdza,
który zawinił, do innej parafii bądź do domu zakonnego, w którym miałby kontemplować swoją winę i pokutować poprzez modlitwę. Dość powszechnie zamiata się takie sprawy pod dywan „dla dobra Kościoła”.
W filmie padają słowa, że Kościół jest święty, ale ludzie go tworzący są grzeszni. Tu trzeba wyjaśnić, że istnieją trzy różne definicje Kościoła. Według ks. Adama Bonieckiego, pierwsza – to emanacja Ducha Świętego, pochodząca od samego Boga, a więc święta. Druga – to ogół duchownych i wiernych, natomiast trzecia – to personel hierarchiczny. Ten właśnie personel, powołując się na świętość według pierwszej definicji, której z racji świętości nie wolno krytykować, oburza się na wszelką krytykę skierowaną do grupy objętej definicją trzecią. A przecież ta grupa to ludzie, a więc grzeszni.
Ks. bp T. Pieronek, którego wypowiedzi zawsze są wyważone i rozsądne, ostatnio, w wywiadzie z Moniką Olejnik, stwierdził, że jeśli ksiądz dopuścił się przestępstwa, to wyłącznie on ma odpowiadać i nie ma powodu, dla którego organizacja kościelna miałaby być pociągana do odpowiedzialności. Wyrażał zdziwienie niedawnym wyrokiem nakazującym zgromadzeniu zakonnemu zapłacenie odszkodowania w wysokości miliona zł za czyn jednego z księży. Otóż kara ta nie jest za jego czyn, tylko za ukrywanie przestępcy. W cywilizowanym kraju człowiek bądź instytucja, które ukrywają czy pomagają przestępcy, odpowiadają karnie.
W filmie jest scena, w której na sali sypialnej sierocińca prowadzonego przez zakonnice wymierzana jest kara cielesna za zmoczenie łóżka przez dziecko. Przypomniała mi się głośna sprawa siostry Bernadetty. Ale przypomniała mi się też sytuacja sprzed lat. Pół wieku temu spędzałem czas w sanatorium i tam na stołówce spotykałem się przy stoliku ze starszą, dystyngowaną panią. Powiedziałem jej któregoś dnia, że właśnie skończyłem czytać „Drewniany różaniec” Natalii Rolleczek i że jestem tą książką zbulwersowany. Młodszym Czytelnikom wyjaśniam, że książka ta, niegdyś głośna, opowiadała o życiu w sierocińcu prowadzonym przez zakonnice i zawierała opisy hipokryzji oraz znęcania się psychicznego nad dziewczętami. Starsza pani odparła, żebym w to nie wierzył, bo to kłamstwa. Przełknęła i dodała: „żydowskie kłamstwa”.
Zawsze będą tacy, których nie przekona nic. Wychodząc z kina po obejrzeniu filmu „Kler”, usłyszałem młodego człowieka, który zwierzał się komuś: „Szkoda było, k...a, dwudziestu ośmiu dolarów”.
Film ten pewnie jeszcze nie spowoduje wyraźnego przełomu w podejściu Kościoła do problemu, ale, jak mawiali starożytni Rzymianie: Gutta cavat lapidem – kropla drąży skałę.