Sto lat!( 2)
2)
Nowa książka Michała Ogórka.
Przywódcy komunistyczni swoją prywatność utrzymywali w tajemnicy. Może dlatego, że za bardzo nie mieli się czym chwalić.
Bolesław Bierut do idei komunizmu najbardziej starał się przekonać ludność ignorowaniem instytucji małżeństwa. Była to jeszcze stosunkowo najatrakcyjniejsza propozycja z nowości, które sprowadzono z Moskwy.
Już w przedwojennej Polsce straszono tym, że u bolszewików żony są wspólne. Wielu na to liczyło, kiedy bolszewicy w końcu do Polski przyszli. I rzeczywiście, było w tym coś z prawdy, ale jak zwykle nie dla całego społeczeństwa, a tylko dla nich.
Wszyscy inni musieli prowadzić się tak jak dawniej, a nawet jeszcze porządniej, albowiem ze swojego życia osobistego musieli odtąd tłumaczyć się i przed księdzem, i przed organizacją ZMP. Tylko Bolesława Bieruta to nie dotyczyło.
W rezultacie, za pierwszą pierwszą damę PRL-u należałoby uznać Wandę Górską, sekretarkę Bieruta, która towarzyszyła mu w dzień i w nocy aż do jego śmierci w Moskwie w roku 1956. O niej można by powiedzieć, że w strukturach państwa była pierwszą sekretarką pierwszego sekretarza.
Tyle że z pewnością nie była pierwsza. Bierut miał od dawna żonę Janinę, z którą nigdy się nie rozwiódł, a która mało że żyła, to jeszcze pisywała do niego listy o wspólnych dzieciach, tytułując go „panem Prezydentem”.
Wszędzie jeździli z Górską razem, choć oficjalnie ona nie istniała. Swojej pozycji przy Bierucie nie mogła być pewna ani trochę; to ją łączyło z większością Polaków. Chociażby na 60. urodziny prezydent zaprosił „dawne swe znajome, które z wielkim rozczuleniem witał i sadzał wokół siebie”. Górską czekał jeszcze jeden przykry moment: wezwana do opieki nad śmiertelnie chorym – choć na grypę – i przestraszonym Bierutem przebywającym na obradach XX Zjazdu sowieckiej partii w Moskwie, musiała wysłuchać całej prawdy o terrorze stalinowskim, siedząc jako oficjalny gość koło Niny Chruszczowej. Pierwszy raz przedstawieni jej zostali oficjalnie wszyscy przywódcy komunistyczni, i od razu jako zbrodniarze. Do końca życia mieszkała w dwóch pokojach przy Marszałkowskiej w Warszawie, opiekując się już tylko tym, co z Bieruta zostało. Zrobiła to dobrze, bo żadnych prywatnych zapisków po nim nigdy nie znaleziono.
Pierwsza pierwsza dama była – tak jak cała Polska Ludowa – półlegalna i nieuznawana przez nikogo, nawet przez siebie samą.
*** W kontraście do liczby kobiet w życiu Bieruta Władysław Gomułka miał tylko jedną, i to malutką. Sam nie był przecież zbyt postawny, a na wszystkich zdjęciach widać, że żona sięgała mu do połowy ramienia. Można powiedzieć, że była żoną kieszonkową. Parę z Gomułką stanowili już od lat 20. (w 1930 roku urodził im się syn), ale na przesłuchaniach Gomułki w raportach policyjnych protokołowano nieodmiennie: „Podaje się za żonatego z Żydówką Liwą Szoken”. Pomimo że się w zasadzie nigdy nie rozstawali, została oficjalnie Zofią Gomułkową dopiero 21 kwietnia 1951 roku. Gomułka miał trochę czasu, bo właśnie zwolniono go ze wszystkich stanowisk. Związek został zawarty ze względu na spodziewane kolejne aresztowanie Gomułki: tym razem przez swoich. Przed wojną i Gomułkowa siedziała kilkakrotnie w więzieniu, ale zawsze jako osobna osoba; teraz aresztowano ją jako część Gomułki. Pokazuje to pozycję żony przywódcy w komunizmie, gdzie była ona traktowana jako fragment męża. Pomimo że do niej nawet formalnie nikt nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń, 2 sierpnia 1951 roku prosto z wakacji w Krynicy oboje zostali przewiezieni do willi Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Miedzeszynie, gdzie umieszczono ich w osobnych budynkach. Podejście to ciągnie się do dziś: chociaż wsadzono ich razem, wszystkie podręczniki historii mówią o „aresztowaniu Władysława Gomułki”, Zofię traktując jak powietrze. Jako mniej groźną część Władysława Gomułki wypuszczono ją pierwszą, już w lipcu 1954 roku.
W latach 1956 – 1970, kiedy Gomułka był niekwestionowanym władcą Polski, prowadziła mu dom najpierw w budynku przy ulicy Saskiej, a potem na Frascati. Zachowały się opowieści, jak to po kolacji zawsze siadali posłuchać nadającej z Monachium rozgłośni Wolnej Europy i Gomułka pieklił się, że audycje są – na jego polecenie – zagłuszane i trzeszczały. Dostawał on wprawdzie następnego dnia te audycje spisane, ale nie wierzył, że wszystkie.
Zofia sama piekła mężowi ciasta – ale nie cytrynowe i nie kawowe, bo mąż zabronił importować te produkty jako zbyt luksusowe. Jedynego syna, wychowywanego przez dziadków w Krośnie, poznał jako dorosłego. Gomułka był chyba jedynym przywódcą, który tak nie znosił dzieci. Jego surowość obyczajową wzmagała obsesja, że Polacy za bardzo się mnożą. Był chory, ilekroć pomyślał, ile dla tych dzieci trzeba szkół, mieszkań, miejsc pracy, a w końcu emerytur. Miał przeświadczenie, że sprowadzanie na świat dzieci jest przejawem złośliwości Polaków i że robią mu to specjalnie.
Każdy mężczyzna boi się ciąży u kobiet, ale Gomułka żył w panice przed ciążą wszystkich Polek. Powołane przez niego Towarzystwo Świadomego
Macierzyństwa wydało 6 milionów broszur na temat zapobiegania ciąży.
Jego najbliższy współpracownik Józef Cyrankiewicz długo bał mu się przyznać, że się z efektowną aktorką Niną Andrycz ożenił, a potem jeszcze dłużej, że się z nią rozwiódł, i to z jedynego powodu, dla którego Gomułka ją tolerował: bo nie chciała mieć dzieci. Zofia Gomułkowa z pewnością – jak i sam Gomułka – do seksu nie zachęcała.
Nieprzyzwoite wydaje się zachowanie Zofii Gomułkowej w trakcie antysemickiej kampanii roku 1968. Zagrożeni działacze pochodzenia żydowskiego próbowali szukać u niej obrony. Jednak ona nie tylko uznała, że czystka im się należy, ale jeszcze sama wzięła w niej udział. Jako członkini komisji kontroli partyjnej osobiście doprowadziła do usunięcia z partii co najmniej jednego „syjonisty” (Emanuela Planera).
Rozpętując kampanię antyżydowską, Władysław Gomułka już tak dalece nie pamiętał o żonie, że zapomniał, iż sam – ze względu na jej pochodzenie – łapał się na listę ofiar.
Ona nigdy nie robiła nic za plecami męża. Chociaż – jak wspomina ich syn Ryszard Strzelecki – „zamawiała dla niego garnitury u prywatnego krawca, płacąc odpowiednią cenę”. No, jeśli odpowiednią, to chyba jednak bez wiedzy Gomułki, który na taką rozrzutność wobec prywaciarza by nigdy nie pozwolił.
Po śmierci Władysława Gomułki ustanowiono medal jego imienia. Dostały go za życie z nim tylko dwie osoby: żona i syn.
*** O ile partnerki Bieruta i Gomułki znali tylko zaufani towarzysze, o tyle żonę Edwarda Gierka, nazywaną poufale „Stasią”, znał każdy Polak. Stała koło niego na trybunie pierwszomajowej w charakterze przywódcy partii i państwa, odbierając hołdy. Janusz Rolicki, autor hagiograficznej książki o Gierku, pisze, że był on materiałem na pantoflarza, a nie został nim w pełni tylko dlatego, że dostał się do władzy i zamiast pod pantoflem Stasi znalazł się pod pantoflem Breżniewa. To pomiędzy nimi rozgrywały się klasyczne sceny małżeńskie, kiedy Gierka Breżniew publicznie małpował, a Gierek nie odważył się reagować.
Ale i ze Stanisławą Gierek liczył się bardzo. Samodzielność okazał tylko raz: wyjeżdżając ze swoich Katowic na plenum do Warszawy w grudniu 1970 roku – miało go wynieść na stanowisko I sekretarza – nie powiadomił żony. Była to najdalej posunięta niesubordynacja. Stanisława Gierek miała wpływ szczególnie na decyzje personalne. Mawiała, że ma czterech synów – dwóch własnych oraz Tadeusza Pykę i Macieja Szczepańskiego. Przedziwny jej gust macierzyński powodował, że akurat ci dwaj działacze byli nie do ruszenia. W tej sytuacji na plus Stanisławy należy zapisać, że nie kazała strzelać mężowi do robotników w roku 1980.
„Stasia” była bohaterką wielu anegdot: mówiło się, że lata do Paryża do fryzjera. Nikt do końca w to nie wierzył, bo gdyby tak było, toby tak przecież nie wyglądała. A jednak ówczesny ambasador Polski w Wiedniu potwierdził, że raz na kwartał przyjeżdżała do niego z całą rodziną na zakupy, więc jednak. Wydała wszystko, co miała. Na starość Gierkowie znaleźli się w niełatwym położeniu materialnym. Zamieszkali w Ustroniu – został tam jedyny dom, który wcześniej służył im jako letni. Wszyscy traktowali ją dość protekcjonalnie i lekceważąco, ale politycznie była zorientowana lepiej od męża. Kiedy w stanie wojennym przyjechali go zabrać do ośrodka internowania, dla roztrzęsionego Gierka było to kompletne zaskoczenie, a żona miała dla niego od dawna przygotowany, spakowany komplet bielizny i szczoteczkę do zębów.
*** Żona generała Jaruzelskiego Barbara długo była tajemnicą wojskową. Już jako żona ministra obrony narodowej została germanistką, pisząc pracę magisterską „Aproksymatywne systemy nauczania niemieckiego w szkołach średnich”. Były to czasy, kiedy wojsku zależało na czymś odwrotnym, aby aproksymatywnie nikt nie rozumiał nic po niemiecku oprócz „hande hoch”. Jaruzelscy pobrali się w roku 1960: Barbara była dziewczyną z wojskowego zespołu pieśni i tańca, a on – generałem Układu Warszawskiego, i był to zaledwie początek tego, do czego miało go to w życiu doprowadzić. Jego młoda żona dopiero po ślubie kończyła korespondencyjne liceum dla pracujących. Nic nie zapowiadało, że zostanie wykładowczynią w Instytucie Lingwistyki Stosowanej na Uniwersytecie Warszawskim. Była bez wątpienia najlepiej wykształconą ze wszystkich pierwszych dam i była to jedyna rzecz, której nie próbowała o sobie ukryć. Wszystko wskazuje na to, że nie rozmawiała nawet z Erichem Honeckerem, choć po niemiecku mówiłaby pewnie lepiej od niego. Wziąwszy pod uwagę Agatę Dudę, widać wyraźną nadreprezentację germanistek wśród prezydentowych.
Barbara Jaruzelska całe życie poświęciła jednak unikaniu oficjalnych kontaktów i wystąpień. Tu też jest pewna zbieżność z Dudą. Z izolacji została też brutalnie wyrwana przez pieriestrojkę. Kiedy Gorbaczow przyjechał do Polski z żoną Raisą i Barbara Jaruzelska już nie mogła im nie towarzyszyć, w trakcie jakiegoś zamieszania podczas powitania poturbowała ją ochrona (może dlatego, że nikt nie wiedział, jak wygląda). Nigdy się tego nie dowiemy na pewno, ale znając służbistość Wojciecha Jaruzelskiego, można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że o stanie wojennym – tak jak wszystkich Polaków – poinformował ją osobiście, ale dopiero po jego wprowadzeniu. Ogłaszając stan wojenny w Polsce, równocześnie dla równowagi sam wyprowadził się z domu tak ochoczo, że powstaje pytanie, czy nie był to jeden z powodów.
Barbara Jaruzelska wspominała, że pierwszego dnia stanu wojennego, wychodząc z psem, poszła sprawdzić, czy żołnierze pilnujący domu Jaruzelskich są polscy, co świadczyłoby o ograniczonym zaufaniu do męża.
Swoją drogą szczęście, że nie odezwała się do nich po niemiecku.
Wspomnienia jedynej córki Jaruzelskich Moniki wskazują jednoznacznie na jej większą sympatię dla ojca. Wynika z nich, że Barbara i Monika Jaruzelskie nawet nie umiały ukryć, że były sobą wzajemnie mocno rozczarowane. Matka, stale podkreślająca swój brak instynktu macierzyńskiego, przypominała, że Monika po urodzeniu podobna była do Chruszczowa.
Takie wyposażenie dostała Monika Jaruzelska z domu i jeszcze mieli o to do niej pretensje.
Barbara Jaruzelska odczuwała głównie gorsze strony swego statusu. Pracę doktorską poświęciła „mitowi Elektry od Sofoklesa do Hauptmanna”. Elektra to mityczna, tragiczna członkini rodziny królewskiej, na której ciąży klątwa za popełnione przez nią zbrodnie; na zawsze pogrążona w żałobie. Rozprawa dr Jaruzelskiej kończy się stwierdzeniem: „Musi istnieć jakiś ratunek dla uczestników dramatu (...). U Hauptmanna ciemność nie ma końca, lecz w oddali świta. Nie powiedziano, co przyniesie nadchodzący dzień. Jedno jest pewne: przyniesie światło”. Udział Barbary Jaruzelskiej w najnowszej historii Polski jest jednak większy, niż mogłoby się wydawać. Wszystko wskazuje na to, że stoi za najsłynniejszym bon motem generała o światełku w tunelu.