Zbrodnia dyplomatyczna
Saudyjski dziennikarz zakatowany w konsulacie.
Nie ma na świecie wielu ludzi pałających sympatią do władz Arabii Saudyjskiej. Jednak casus Dżamala Chaszodżdżiego, 59-letniego dziennikarza saudyjskiego, od roku na uchodźstwie w USA, publikującego w „Washington Post”, niczym snop światła obnażył barbarzyńskie oblicze tej monarchii.
Nie ma jeszcze niepodważalnych dowodów, że z polecenia rządzących Arabią Saudyjską dokonano w jej placówce dyplomatycznej zbrodni. Lecz nie ma też alternatywnych sposobów jej wyjaśnienia. 2 października o godz. 13.14 Chaszodżdżi wkroczył do konsulatu saudyjskiego w Istambule, by uzyskać zaświadczenie o rozwodzie potrzebne mu do zawarcia małżeństwa. Wcześniej, 28 września, powiedziano mu, by wrócił po dokumenty za cztery dni. Wejście zarejestrowała kamera. Stojąca na zewnątrz 11 godzin Hatice Cengiz nie doczekała się narzeczonego.
Nazajutrz „Washington Post” podniósł alarm, twierdząc, że wywiad USA przechwycił rozmowę następcy tronu Mohammeda bin Salmana (MBS) z podwładnymi, w której miał zlecać eliminację krytykującego reżim dziennikarza. Początkowo Arabia Saudyjska zapewniła, że po załatwieniu formalności Chaszodżdżi opuścił konsulat. 6 października władze tureckie oświadczyły, że zdaniem policji został wewnątrz zamordowany. Ujawniono, że rano 2 października w Istambule wylądowały dwa cywilne odrzutowce saudyjskie z 15 pasażerami. Dwoma czarnymi mikrobusami udali się do konsulatu, a potem do położonej o dwa kilometry dalej rezydencji konsula. Wieczorem 15 podróżnych odleciało z Turcji. Źródła rządowe poinformowały o istnieniu nagrania przedstawiającego torturowanie i zabójstwo Saudyjczyka. Rzekomo miało pochodzić z jego nastawionego na nagrywanie zegarka elektronicznego, lecz eksperci twierdzą, że saudyjski konsulat był monitorowany przez wywiad turecki, który nie zamierza tego ujawniać.
Wieść o losie Chaszodżdżiego wywołała szok w mediach i na scenie politycznej Stanów. Indagowany przez reporterów Trump początkowo mówił o „poważnej karze” wobec sprawców, jednak zmienił front. Zapewne po ostrej reakcji Rijadu. Władze królestwa piętnowały „bezpodstawne oszczerstwa”, groziły odwetem za ewentualne sank- cje USA, mówiły o perspektywie ceny ropy naftowej 400 dol. za baryłkę. „Arabia Saudyjska to bardzo ważny sojusznik – zapewniał Trump. – Gdy tam byłem, zgodzili się od nas kupować towary o wartości 450 mld dol. i sprzęt wojskowy o wartości 110 mld. To największe zamówienia w historii świata”. Po rozmowie z królem Salmanem prezydent USA apelował: – Pozwólmy im przeprowadzić dochodzenie. Być może to sprawka „pozbawionych skrupułów zabójców? Kto wie?” – konfabulował. Ubolewał nawet nad krytyką Saudyjczyków: – Znów uznaje się kogoś za winnego, dopóki nie udowodni swej niewinności.
Zmiana podejścia do wydarzenia w Istambule rozsierdziła zarówno media, jak i członków Kongresu. Od dawna krzywo patrzono na dyktowane politycznym i gospodarczym interesem konszachty z saudyjskimi satrapami. „Zbrodniarze prowadzą dochodzenie w sprawie własnej zbrodni” – konstatują rozgoryczeni komentatorzy – „Czysta mafia!”. Politycy, nie tylko opozycyjni, pytają: czy humanitarne wartości, za których obronę nasz kraj jest szanowany, sprzedamy za handlowy utarg? Republikański senator Lindsey Graham, sojusznik Trumpa, nie kryje furii, wskazując MBS jako odpowiedzialnego za zbrodnię: „Nic się tam nie dzieje bez jego wiedzy! On zlecił zamordowanie tego człowieka w konsulacie i spodziewa się, że będę to ignorował. MBS to toksyczna figura, nie ma szans zostać liderem na światowej scenie”.
Pod rosnącą z godziny na godzinę presją Trump wysłał sekretarza stanu Mike’a Pompeo do Rijadu i Ankary. Transmitowane powitanie szefa dyplomacji USA z następcą tronu zrobiło fatalne wrażenie: panowie, jowialnie uśmiechnięci, wymieniali dusery. Pompeo odmówił mediom wyjaśnień: – Nie będę mówił o faktach; oni też sobie nie życzą. Pozwólmy im przeprowadzić dochodzenie. Anonimowi członkowie delegacji twierdzą jednak, że rozmowa była twarda; Amerykanin dał Saudyjczykom 72 godz. na zakończenie śledztwa.
Dwa tygodnie po zniknięciu dziennikarza dwór saudyjski nie twierdził już, że Chaszodżdżi wyszedł z konsulatu. Wciąż jednak odmawia przyznania się do jego zamordowania. Mimo że dziewięciogodzinne przeszukanie konsulatu przez turecką policję (obiekt został już przemalowany i wysprzątany) miało przynieść dowody zbrodni – tak wynika z inicjowanych przez rząd turecki przecieków medialnych. Prorządowa gazeta „Yeni Safak” opisała treść makabrycznego, siedmiominutowego nagrania ilustrującego mord. Krzyczącej z bólu ofierze piłą do kości odcinano po kolei palce, na żywca krojono na biurku ciało.
Turcy zidentyfikowali 15 Saudyjczyków z plutonu egzekucyjnego, choć wcześniej zapewniano, że byli „turystami”. Wywodzą się z sił bezpieczeństwa, wojska i służb tajnych. Salah Muhamamed al-Tubaigy okazał się czołowym anatomopatologiem sił specjalnych, co świadczy o premedytacji mocodawców. Przed Chaszodżdżim, od roku 2015, zniknęli trzej inni krytycy reżimu w Rijadzie, przypomniano.
Władze USA głowią się, jak ukarać władze saudyjskie, nie pogłębiając chaosu na Bliskim Wschodzie (Arabia i Izrael to dla Stanów polityczna przeciwwaga Iranu w regionie) i nie wywołując kryzysu gospodarczego, który Saudyjczycy są w stanie zainicjować, przykręcając kurek z ropą i wstrzymując wielomiliardowe inwestycje za granicami. Saudowie muszą brać pod uwagę koszty własne: pomijając utratę (fikcyjnej) reputacji, bez dostaw broni z USA znajdą się w trudnej sytuacji, a gospodarka kraju ucierpi, gdy dotknie go międzynarodowy ostracyzm. Już teraz przyjazd do Rijadu odwołała większość prestiżowych uczestników planowanego na koniec października forum inwestycyjnego, zwanego „Davos na pustyni”.
18 października „Washington Post” opublikował ostatni komentarz Dżamala Chaszodżdżiego. Dziennikarz apeluje o wolność słowa na Bliskim Wschodzie i krytykuje tamtejsze reżimy.
Po 18 dniach zaprzeczania i oburzenia rząd saudyjski oświadczył, że Chaszodżdżi „poniósł śmierć w konsulacie w wyniku walki na pięści”. (STOL)