Kim jest Herr Rossmann?
Ma w Niemczech 2000, a w Polsce 1200 drogerii
Ma w Polsce 1200 drogerii.
Do niemieckich księgarń trafiła autobiografia 72-letniego Dirka Rossmanna. Dowiadujemy się z niej, że w szkole miał słabe oceny, niewielu przyjaciół i nie chciały go dziewczyny, o które zabiegał. Jednak na mydle i paście do zębów zaczął zarabiać, już gdy miał 12 lat. Wpadł na pomysł, żeby na rowerze rozwozić je ludziom do domów i sprzedawać o 10 proc. taniej niż w sklepach.
Sześć lat później przejął sklepik drogeryjny rodziców o powierzchni 20 m . W przeciwieństwie do brata nie poszedł na studia. Przed wojskiem obronił się tym, że wspiął się na wysoki dąb na terenie Bundeswehry i nie chciał z niego zejść. Stąd wziął się tytuł jego autobiografii: „I wtedy wspiąłem się na drzewo”.
W wieku 25 lat otworzył w Hanowerze pierwszy samoobsługowy market drogeryjny w Niemczech. Strzał w dziesiątkę. Przyszły tłumy. Liczył, że zarobi na otwarciu 2 tys. marek, a zarobił 10 razy więcej. Dziś pytany o tajemnicę sukcesu odpowiada, że po prostu potrafił obchodzić się z ludźmi. Jego zdaniem powodzenie firmy handlowej zależy od zadowolenia pracowników i dobrej współpracy z radą nadzorczą.
Jego młodszy syn Raoul (rocznik 1985) widzi to inaczej: – Papa jest najbardziej leniwy z całej rodziny, ale średnio co pięć lat wpada na taki pomysł, który kolejny raz popycha firmę do przodu. Dirk Rossmann zawsze widział w handlu coś, czego nie dostrzegali inni. W latach 70., gdy potrzebował reklamy, a uznał, że anons jego firmy w lokalnym „Hannoversche Allgemeine” byłby zbyt drogi, wymyślił, jak przyciągnąć ludzi do sklepu. Na poczet zapłaty za nową szczoteczkę do zębów dawał 1 markę, o ile ktoś przyniósł starą szczoteczkę. Wieść szybko się rozeszła. Sklep był ciągle pełny, a Rossmann i tak wyszedł na swoje. Tęsknotę za dobrobytem zaszczepiła mu matka, której rodzina już w latach 30. była bardzo bogata, bo dorobiła się na handlu futrami.
Twórca sieci nie ukrywa, że pomogła mu też decyzja rządu, który w 1973 roku zniósł odgórne państwowe ustalanie cen na artykuły drogeryjne. Koszty stałe pożerały mu za dużą część przychodów. Postanowił zwiększyć obroty, oferując niższe ceny. Żeby to osiągnąć, postawił na samoobsługę. W tej kwestii jest skromny. Pisze, że na ten pomysł mógł wpaść każdy. Nie uważa się za kogoś szczególnie sprytnego. Po prostu zrobił to szybciej niż inni. Pół roku po nim samoobsługowy sklep drogeryjny „dm” otworzył Gőtz Werner. Rossmann pamięta, jak przyszedł do jego drogerii w Hanowerze, aby wszystko obejrzeć. Od początku się przyjaźnili, mimo że byli rywalami na rynku. W latach 1975 – 2012 firma z Hanoweru miała konkurencję w Szwabii. Anton Schlecker miał ponad 10 tys. drogerii w Niemczech i najniższe ceny na rynku, ale w końcu ogłosił... plajtę. Przyczynił się do tego bojkot kupujących, którym nie spodobał się wyzysk pracowników Schleckera. Firma przenosiła ludzi do innych spółek, wypożyczając ich sobie za niższe pieniądze. Dirk Rossmann jest świadom, jak bardzo brutalny jest kapitalizm, bo „trzy sieci drogeryjne zniszczyły przez 20 lat ponad 18 tys. sklepików z kosmetykami i artykułami sanitarnymi w całych Niemczech”.
I on nie zawsze miał dobrą passę. Pierwszy kryzys przyszedł w latach 90., gdy zaczął w szybkim tempie otwierać filie w byłym NRD, Polsce, Czechach i na Węgrzech. Przez budowy i remonty rosło zadłużenie firmy. – Pamiętam, że w piątek nie wiedziałem jeszcze, z czego w poniedziałek zapłacę pracownikom pensje, byłem tak zdenerwowany, że podejmowałem złe decyzje. W nowych inwestycjach miałem tylko 8 proc. kapitału własnego, a do tego firma przynosiła straty. Postanowiłem zaryzykować na giełdzie papierów wartościowych. Zainwestowałem nie swoje pieniądze i dużo straciłem – opowiada Rossmann.
W 1996 roku firmie groziła upadłość, a właściciel przypłacił to zawałem serca. Właściwie zaczynał wtedy od zera, ale uratował firmę, bo – jak twierdzi – jego credo to: „Nigdy się nie poddawaj!”. Ten kryzys mocno go zmienił. Sprzedał akcje i skupił się na firmie.
Widzi w tym kolejny powód sukcesu i mówi o sobie: – Opanowany facet, bogaty w doświadczenie życiowe, mądre książki oraz orientację w niepewnych czasach. Wtedy jeszcze ze świeżym stentem w tętnicy wymyślił, że musi stworzyć własną markę, która będzie tak dobrze wypadać w testach konsumenckich, jak te znane na rynku od lat. Rossmann, może pochwalić się wkładem własnym w wysokości 56 proc., brakiem długów, a nawet oszczędnościami oraz obrotami w wysokości dziewięciu miliardów euro rocznie. Dobre wyniki pracowników docenia bonami na zakupy. Przez cztery lata dał im w ten sposób 50 milionów euro.
Majątek właściciela firmy szacuje się na dwa miliardy euro, ale nie ma on własnego samolotu ani domów w różnych częściach świata i nie piszą o nim tabloidy. Znów gra na giełdzie, jednak już za swoje. I śpi spokojniej. Z przyjaciółmi często wybiera się na wędrówki oraz gra w tenisa. Lubi mecze piłki nożnej. Zwłaszcza klubu Hannover 96, którego jest 20-procentowym udziałowcem. Prezesa „Czerwonych” Martina Kinda nazywa swoim najbliższym przyjacielem. Mimo 72 lat nie zamierza porzucić pracy w Rossmannie. (PKU)