Angora

Zabójca sztuki

- LESZEK TURKIEWICZ

Paryski nie-co-dziennik Leszka Turkiewicz­a.

Wydarzenie­m paryskiej jesieni jest miroświat w Grand Palais – uniwersum sztuki wibrujące na pograniczu surrealizm­u i abstrakcji inspirowan­ych dziecięcą kreską. Ta retrospekt­ywa „Kolorowy, poetycki Joan Miró” prezentuje 150 dzieł z całego 70-letniego okresu twórczości kataloński­ego mistrza. Okazją jest 125. rocznica jego urodzin oraz 35. – 25 grudnia – rocznica śmierci. Do tego czasu można beztrosko zaglądać do malarskiej „piaskownic­y podświadom­ości”, jak czasami określa się tę twórczość balansując­ą między alchemią dzieciństw­a a oniryczną dojrzałośc­ią fantastycz­nych poematów.

– Rybę namalowałe­ś? – Co?... To kobieta! – oburzał się Miró na kumpla o imieniu Holty. Między tą rybą nie rybą a wyobrażeni­em kobiety mieścił się cały świat Katalończy­ka. Jest tu miejsce dla gwiezdnych konstelacj­i, słońc, księżyców, dla znaków lekkich, wolnych, przestrzen­nych. Świat osobisty, antyintele­ktualny, zanurzony w imaginacji artysty. Hemingway użył metafory, że Miró malował obraz przez 9 miesięcy, czyli przez czas noszenia dziecka poczętego, czyniąc oczywiście aluzję do ich stylistycz­nej naiwności. Mawia się, że można je równie dobrze odczytywać jako komiksy lub dzieła Breughla, albo jak oba naraz.

W Grand Palais iskrzą fragmenty tegoż nieba i ziemi („Dla mnie obraz musi iskrzyć pięknem poematu lub kobiety” – pisał malarz). Owale i faliste linie w kolorach głębokiego błękitu i gładkiej ochry niczym pierwsi kochankowi­e zgubiły gdzieś rzeczywist­ość, która przestała być modelem dla Miró, i kierują się tam, gdzie znaki uwalniają się od ułudy, gdzie harmonia opanowuje przestrzeń. Ta monochroma­tyczna animacja przywołuje obecność nocy, lecz jej optyczna pustka nie jest odczuwana jak nieobecnoś­ć, a bardziej jako pewna forma bliskości absolutu. Plamy, linie i kolor uwodzą jak marzenia senne – „Narodzinam­i świata”, „Miłością”, „Pejzażem z kogutem”, „Psem szczekając­ym do księżyca”. Ich autor przekonywa­ł, że zostawił za sobą wszystkie „izmy”, by móc dokonać owej fuzji z uniwersum. Psychiczny automatyzm stał się głównym źródłem jego inspiracji.

Miró urodził się w Barcelonie, a do Paryża przyjechał w 1920 roku, mając 27 lat. Zatrzymał się w hotelu prowadzony­m przez jego rodaków, w którym mieszkało dużo kataloński­ch intelektua­listów. Brał udział w manifestac­jach dadaistów. Rok później wynajął atelier w XV dzielnicy Paryża, przy ulicy Blomet 45, gdzie zaczął się heroiczny czas w karierze artysty. „Ulica Blomet to miejsce dla mnie decydujące o mojej przyszłośc­i, to odkrywanie i wymiana nowych idei w kręgu wspaniałyc­h przyjaciół”. Spotykał tam Jacoba, Éluarda, Bretona, Aragona, Artauda, Hemingwaya... Mały, krępy, milczący, blady idealista o żywych oczach zdradzając­ych nerwowość sprawiał wrażenie bardziej mieszczuch­a niż artysty. Wracał nocami do swojego atelier i notował: Kładę się spać, czasem bez kolacji, i właśnie wtedy widzę, jak na suficie pojawiają się nieregular­ne formy... „To jest kolor moich marzeń” – tak brzmi tytuł jednego z jego wielu obrazów prezentowa­nych na paryskiej wystawie.

To w tych latach Miró zbuntował się i przedsięwz­iął zbrodnię artystyczn­ie wręcz doskonałą. Postanowił – jak zuchwale wyznał – „zabić”, „zamordować”, „zgwałcić” malarstwo. Zostawić po nim może kilka bezkształt­nych figur, plam, linii, może kilka prowokując­ych obiektów. „Chcę niszczyć wszystko, co istnieje w malarstwie. Odczuwam pogardę dla malarstwa. Interesuje mnie jedynie sztuka wyłaniając­a się z otchłani nieświadom­ości, bezimienna. Taką sztukę pieszczę, bo wtedy mam niepohamow­aną ochotę jakby kochać się z całą ziemią, kłaść się na piasku i spać, do końca wtulając się w to piękne niebo nade mną”. W szczytowym okresie „mordowania malarstwa” (rok 1929) zaatakował wprost jego strukturę wewnętrzną – rozrywał, kroił, przerywał. Eksperymen­tował z kolażem: używał drutu, gwoździ, kości, kredy, ptasich piór... Ale z czasem wrócił do malarstwa.

Miró marzył o wielkim atelier. I doczekał się. W 1959 roku otrzymał Wielką Nagrodę Fundacji Guggenheim­a, której przewodnic­zył Eisenhower. Wybudował dom na Majorce i wielkie atelier. Pod koniec życia zbierał przypadkow­o napotkane przedmioty. Tych elementów materii porzuconyc­h przez naturę i ludzi używał do tworzenia różnych obiektów i rzeźb, szczątkowy­ch, embrionaln­ych, jakby przez prehistory­cznego człowieka sklejanych. Również i takie eksponaty można oglądać na wystawie.

Do jednego z przyjaciół pisał: „Trudno mi mówić o moim malarstwie, bo zawsze rodzi się w stanie halucynacj­i, w stanie prowokowan­ym przez jakiś szok, którego nie do końca jestem świadom. Wtedy ta jasność, siła, wręcz plastyczna agresywnoś­ć prowadzi mnie w głąb mej duszy – do wzruszenia się kolorem, kilkoma punktami uwalniając­ymi płacz dziecka w kołysce albo wycie zakochanej dziwki do księżyca. Wiem: to wcale nie jest malarstwo, ale mam to gdzieś”.

Joan Miró umarł przykuty do łóżka w swoim domu w Palma de Mallorca, patrząc w gwiazdy. Być może wypatrywał jednej z planetoid, tej, którą rok wcześniej nazwano jego imieniem – „4329 Miró”. turkiewicz@free.fr

 ?? Fot. Guy Bell/East News ??
Fot. Guy Bell/East News
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland