Rozmawiam z ciastami
że dorastał z maszyną Łucznik – skracał spodnie i firanki.
Grzesiek dodaje: – Najbardziej podoba mi się to, że wokół szwalni zebrali się tacy szczerzy i uczciwi ludzie. Zresztą każdy element tego pomysłu mi się podoba: idea, atmosfera, pomysł. Myślę, że turyści stanowią duży potencjał nabywczy dla naszych czapek.
Pierwsze sto
Ekipa ŻyWej stworzyła sto czapek z okazji obchodów stulecia odzyskanie niepodległości Polski. Berety będą rozdawane na Rynku podczas tradycyjnej Lekcji Śpiewania 11 listopada (dzień wcześniej można wziąć udział w całodniowym maratonie szycia krakusek). Kolejne już powstają – na zamówienie oraz do punktów informacji miejskiej i Sukiennic. Jednocześnie już teraz prowadzone są warsztaty kroju i szycia dla mieszkańców, które prowadzą wspólnie rękodzielnicy i wyszkoleni już panowie z doświadczeniem bezdomności. Wszystko to jest możliwe dzięki wsparciu finansowemu miasta w ramach projektu „Rzecz o krakusce – warsztaty o stroju krakowskim dla Krakowiaków i Krakowianek”.
Problem w tym, że projekt ma charakter edukacyjny i nie zakłada zakupu maszyn, a te, na których pracują obecnie Zbyszek i Grzesiek, nie wystarczają do większej produkcji. Dwie z nich, które ŻyWa dostała w prezencie, wymagają podrasowania przez specjalistę; trzecią przynosi do pracowni Weronika, ale ma ona raczej domowe zastosowanie. Stół, na którym odbywa się krojenie, również pozostawia wiele do życzenia. – Mamy ekipę, pomysł, projekt, materiały, pierwsze efekty i zainteresowanie mieszkańców, ale bez nowych maszyn ciężko budować podwaliny wymarzonej szwalni – zauważa Magda, zaznaczając, że w przestrzeni powstawałyby nie tylko czapki, ale także tekstylia i akcesoria kuchenne nawiązujące do Zupy. W przypadku tych drugich szwalnia planuje dwie linie – ekskluzywną z surowego lnu z delikatnymi haftami i upcyklingową – szytą z tkanin z odzysku. – Dochód z ich sprzedaży będzie przeznaczony na działania z osobami wykluczonymi społecznie. Gdy rozmawiamy o bezdomności ze znajomymi, którzy są niezbyt przychylni naszym działaniom, najczęściej słyszymy: „Niech się wezmą do roboty”. Od zawsze marzyliśmy, by mieć zdolność do zrobienia drugiego kroku, który pozwoli naszym bezdomnym przyjaciołom wrócić na rynek pracy. Początkiem tego mogą być czapki i docelowo szwalnia – mówi wolontariusz Kajtek Wuttkowski. Dodaje, że zaangażowana ekipa zdaje sobie sprawę z ogromnego wyzwania: – Musimy wiedzieć, czy osoba bezdomna w wyniku podjęcia pracy nie straci jakiegoś świadczenia, nie zostanie przez to wyrzucona ze swojego ośrodka; musimy sprawdzić, czy nie siedzi „na niej” komornik, wspólnie zastanowić się, jak go spłacić. Bardzo nam zależy, by praca mogła być dla tych osób początkiem zamknięcia ważnego rozdziału z przeszłości.
Marzenie o szwalni
Każdy może pomóc w powstaniu społecznej szwalni poprzez wsparcie zbiórki https://zrzutka.pl/wdh97j, która kilka dni temu ruszyła w sieci. Organizatorzy podkreślają w jej opisie, że marzą o pracowni krawieckiej innej niż wszystkie: „Szycie dla nas jest spotkaniem człowieka z człowiekiem, zainteresowaniem drugą osobą (...). Społeczna szwalnia może przysłużyć się wartościowej promocji jednego z najpiękniejszych miast Polski, szerzyć ideę zaangażowanego designu, a przede wszystkim udowodnić nieprzekonanym, że osoby w kryzysie bezdomności potrafią wiele i mogą podejmować się odpowiedzialnej pracy”.
Domański: – Sukces akcji „Wszyscy jesteśmy Kościuszkami” z 2017 roku, w ramach której wykonano tysiącom ludzi w krakuskach pamiątkowe zdjęcie na Rynku Głównym, utwierdził mnie w przekonaniu, że krakowianom brakuje jedynie powodu, aby pokazać się na mieście w takim nakryciu głowy. Wierzę, że przy odrobinie promocji w ciągu kilku lat zostanie wylansowana moda na krakuskę jako swoistą emanację lokalnego patriotyzmu.
Grzesiek: – Mimo stereotypów krążących na temat osób bezdomnych, bardzo nie lubię nudy. Świetnie, że wolne dni mogę teraz spędzać z innymi ludźmi nad czymś twórczym, zamiast szwendać się po mieście. Każdy musi znaleźć sposób na siebie, może dla mnie jest nim szwalnia?
Zbyszek: – Nie lubię tkwić w marazmie. Marazm to powolna śmierć. Dzięki szwalni mogę pracować i nie chodzi nawet o perspektywę zarobku, ale o wyzwanie, bycie w tej wspaniałej grupie, robienie czapek dla ludzi. Jeśli wiesz coś o Zupie na Plantach i ŻyWej Pracowni, to pewnie też wiesz, że wartość tej czapki nie kończy się na jej estetyce i jakości wykonania. Do mnie osobiście wraca myśl: jestem tutaj, a mogłem być w kanale.
Kajtek: –W moich marzeniach są dziś takie dwa obrazki. Pierwszy, że odbywa się jakaś miejska fajna impreza, ja zakładam tę czapę, wpadam, inni ludzie też ją noszą, a zaraz wjeżdża nasz rower cargo z resztą gadżetów wykonanych w ramach szwalni. Drugi, że ktoś odpakowuje prezent, który dostał pod choinkę, a w eleganckim pudełku leży krakuska z podpisem: „Tę czapkę uszyła dla Ciebie osoba bezdomna”.
Celestyna Krajczyńska, z wykształcenia ekonomistka, z zawodu nauczyciel akademicki. Przez jakiś czas pracowała w korporacji, ale – jak sama mówi – w końcu zaczęła się w niej dusić. A że od zawsze uwielbiała piec ciasta, to rzuciła etat i założyła kulinarnego bloga (...). – Jak upiec dobre ciasto? – W dzisiejszych czasach ludzie wszędzie się spieszą. A do słodyczy trzeba podchodzić spokojnie, nie można się z nimi spieszyć. Ja też rozmawiam z ciastami. Moi znajomi się ze mnie śmieją, że potrafię powiedzieć do ciasta: „Jesteś piękny, cudowny, będziesz smakował”.
– Skąd wzięła się u pani pasja do pieczenia zdrowych ciast?
– Piec uwielbiałam od dziecka, może dlatego, że u mnie w rodzinie wszyscy są zapalonymi amatorami pieczenia. Zdrowe słodycze pojawiły się w moim życiu, bo przez wiele lat byłam poważnie chora i problemy żywieniowe dały mi się mocno we znaki. Słodycze lubię, więc trzeba było dość drastycznie zmienić moją dietę. Dodatkowo miałam ogromne wsparcie w moim partnerze, który mnie do tego zachęcał.
– Co się działo w pani życiu przed nastaniem „ery pieczenia”?
– Z wykształcenia jestem ekonomistką i przez 5 lat pracowałam jako nauczyciel akademicki. Później przez półtora roku pracowałam w minikorporacji. Była masa obowiązków, ale ogólne doświadczenie bardzo fajne, tym bardziej że praca w korporacji nauczyła mnie rzeczy, które dziś mi się przydają, czyli kontaktu z klientem i sprzedaży.
– Skoro korporacyjne życie było fajne, to czemu pani z niego zrezygnowała?
– Zaczęłam się tam troszeczkę dusić. Choć wiele się nauczyłam i miło wspominam ten czas, to zawsze ciągnęło mnie do kuchni. Stwierdziłam po prostu, że nie chcę już dalej pracować dla kogoś – wolę spełniać swoje marzenie i jak nie spróbuję, to nie będę wiedzieć.
– Nie bała się pani rzucić ciepłej posadki?
– Miałam niesamowitego pietra. Moi przyjaciele i rodzina też byli przerażeni i bardzo sceptycznie nastawieni. Pytali mnie: „Po co ci to? Z czego będziesz żyć?”. Bo nagle rzucam fajną pracę na etacie i mówię, że rezygnuję z tego wszystkiego, bo chcę piec ciasta i pracować dla siebie samej. Miałam jednak ogromne wsparcie w moim partnerze. Rodzina też się w końcu przekonała, kiedy zobaczyła, jak sobie radzę. – A jak sobie pani radziła? – Na początku było ciężko. Rynek szczeciński jest trochę trudny, a wtedy świadomość ludzi dotycząca zdrowych słodyczy była niska, zaś środowisko korzystające z takich usług – bardzo okrojone. – Dziś to się zmieniło? – Zdecydowanie! Widzę w społeczeństwie dużą potrzebę dla moich działań. Ludzie szukają dla siebie alternatywy żywieniowej, chcą zdrowiej się odżywiać, nauczyć się gotować. Wiele jest też osób z różnymi nietolerancjami, a z doświadczenia wiem, że ludzie z problemami zdrowotnymi nie mają tak łatwo z gotowymi rozwiązaniami żywieniowymi.
– Zaczęła pani od bloga „Cuda Celestyny”, dziś rozkręca pani własną pracownię warsztatownię.
– Zaczęło się od bloga, ale początkowo działał on pod inną nazwą. Mój kolega zaczął oznaczać moje wypieki hashtagiem „cuda Celestyny” i stwierdziliśmy, że ta nazwa jest bardzo fajna, wpada w ucho. Ludzie też mnie kojarzą bardziej po imieniu, bo jest charakterystyczne.
Rok po rozkręceniu bloga zaczęłam działać z kulinarnymi warsztatami. Rozwinęło się to na tyle fajnie, że teraz otwieramy pracownię, w której będziemy prowadzić warsztatową edukację cukierniczą i kucharską.
– Co się dzieje na takich warsztatach?
– Na warsztatach uczę tworzenia zdrowych słodyczy pod kątem osób na różnych dietach, np. bezglutenowych, wegańskich, bezlaktozowych, bezcukrowych. Działamy w małych grupkach, około 10-osobowych, i robimy wszystko od A do Z.
– Pasja pasją, ale rachunki trzeba było jakoś płacić. Kiedy zaczęła pani zarabiać na swojej pasji?
– Na prowadzeniu swojego biznesu zaczęłam zarabiać mniej więcej po trzech latach. Jednak wcześniej pracowałam w różnych kawiarniach, żeby rozwinąć się pod kątem kulinarnym, żeby zdobyć swój szlif, wiedzę. Dzięki temu nawiązałam też relacje biznesowe w kawiarniach, w których teraz można zjeść moje wypieki.
– Jak zdobywa pani nowych klientów?
– Najwięcej trafia do mnie marketingiem szeptanym – przez znajomych, ale działają też naklejki w kawiarniach, do których dostarczam ciasta. – Warto było się przebranżowić? – Warto, ja nie żałuję tej decyzji. Fakt, że czasami są chwile zwątpienia. To ciężka praca, ale jest satysfakcja. Kiedy widzę, że moją pracą uszczęśliwiam ludzi, to wiem, że naprawdę było warto.
– Jakieś rady dla osób marzących o rzuceniu pracy w korporacji i pójściu swoją drogą?
– Na pewno trzeba wiedzieć, czy chce się jakiejś zmiany. Jeżeli się tylko mówi, a się nic nie robi, to nigdy nie będzie efektu. Trzeba też ryzykować, bo ryzyko się w wielu przypadkach opłaca. Jeśli nie zaryzykuję, to nie będę wiedzieć.