Taplanie się w Kałuży
OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
Najbardziej kładąca wiadomość tego tygodnia jest taka, że sześć tysięcy osób dyskutowało w Rzeszowie o polskiej gospodarce. Pod względem gospodarczym Polska wyrosła więc na potęgę w dyskutowaniu. W największych gospodarkach świata się tyle nie dyskutuje co u nas.
Mawia się, że wystarczy kucharek sześć, aby nie było co jeść. A tu zbiera się ich sześć tysięcy. Cała nasza gospodarka nie nastarczy na dyskutowanie o niej.
Do tego taka rozmowa gospodarcza toczy się według wzoru z piosenki „Gadał dziad do obrazu, a obraz doń ani razu”. Tzn. nie chodzi nawet o to, że my mówimy do gospodarki, a gospodarka nam nie odpowiada – to byłoby jeszcze w miarę normalne i do tego jesteśmy w zasadzie przyzwyczajeni. Ale czytamy przecież gazety, oglądamy telewizje (choć nie wszystkie) i orientujemy się, że w ostatnim czasie podstawową rzeczą w każdej dyskusji gospodarczej jest to, żeby nic nie było słychać. W tym celu nie zaczyna się tam żadnych poważnych rozmów, nie mając pewności, że będą zagłuszane przez szumidło.
Ile szumideł potrzeba, aby mogło dyskutować naraz sześć tysięcy osób, nawet jeśli przyjąć, że będąc w takiej ilości, same trochę muszą się zagłuszać?
„– Do kościoła nie chodzę już od jakiegoś czasu, bo zwyczajnie się na nim zawiodłem...”
W takim tonie rozpoczął list jeden z czytelników „Księdza w cywilu”, by w dalszej części swojego manifestu, sprzeciwu, wyjaśnić powody swojej frustracji:
„Za mało w nim Boga, a za dużo ducha tego świata. Nie budują mojej wiary ciągłe polityczne wycieczki kapłanów, którzy tak mimochodem, ale jednocześnie w sposób otwarty, w swoich wypowiedziach (kazaniach) zajmują się agitacją zachwalającą określoną stronę politycznego sporu, którym przesiąknięta jest dzisiejsza nasza rzeczywistość”.
Kiedy jestem zmuszony do codziennego obcowania ze światem polityki, o którym nie pozwalają nam zapomnieć przeładowane nad wyraz takimi programami wszystkie dostępne na naszym medialnym rynku stacje telewizyjne, to zauważam jedną prawidłowość.
Politycy przypisani do danej opcji zawsze mają takie samo zdanie w omawianej kwestii i prawie nigdy nie pozwalają
Kiedy spotykają się dwie osoby z kręgów finansowych, chcąc wymusić na sobie w dyskusji łapówkę, włączają od razu szumidło i nawet się o tym uprzedzają. Tygodnik Do Rzeczy uważa, że bardzo nie w porządku było ze strony bankiera Czarneckiego to, że nie dał się zaszumieć i mimo aparatury nagrał rozmowę. Tę jego skłonność do świństw wiążą z tym, że był agentem SB. „Przydała mu się pewnie wiedza zdobyta od SB na temat manipulacji ludźmi. Mimo „szumideł” szefa KNF miał wystarczająco dobry sprzęt, by nagrać rozmowę, która w przekonaniu Chrzanowskiego miała być poufna”.
Nieprzyjmowanie jako naturalnych propozycji korupcyjnych jest naruszeniem podstawowych zasad w biznesie i zdolny jest do tego tylko ktoś tak zdemoralizowany jak agent wyszkolony przez SB. Teraz rozumiemy, dlaczego z SB się nie dyskutuje. Swoją drogą, to nie do wiary, jak to SB przydaje się jeszcze tyle lat po jego rozwiązaniu.
Na razie przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego, który poprzednio miał jakieś nazwisko, określa się w prasie już samym wyzwiskiem „Ch.”.
Wprost przewiduje, że „afera KNF zniechęca do polityki zdrady, bo nie wiadomo, czy PiS utrzyma się po wyborach”. Chodzi o zdrady dokonywane przez radnych różnych ugrupowań po wyborach sobie na powiedzenie tego, co tak naprawdę sądzą, jakie jest ich osobiste zdanie na poruszany temat.
Niekiedy rodzi to śmieszność, gdy muszą wygłaszać absurdy, z którymi tak naprawdę się nie identyfikują, ale to jest ich problem i zgryz fundowany im przez politycznych guru, którym, niestety, często daleko jest do intelektualnego geniuszu.
To jednak nie jest najgorsze w tym wszystkim.
Moje przerażenie budzi fakt, że pokłosiem tych oparów politycznego absurdu jest rozkopany rów podziału i wrogości, który wprowadzają wśród naszego społeczeństwa.
I jakby tego było mało, na barykadach tej ogólnonarodowej kłótni (po obu stronach tego rowu) ustawiają się także ci, którzy z racji swojego powołania winni być apolitycznymi mediatorami porozumienia, czyli nasze duchowieństwo.
Przecież to Kościół ma w swoim ręku znakomite „narzędzie”, jakim jest Eucharystia.
Pod koniec każdej mszy, kiedy wierni sposobią się do przyjęcia Ciała Chrystusa, celebrans, jakby przypominając samorządowych, porzucających swe dotychczasowe poglądy i obejmujących każde stanowisko, jakie im ktoś zaoferuje. Na razie jednak nikogo nie zniechęciło. W wyniku takich roszad – jak podaje Wprost – marszałkiem województwa podlaskiego został tancerz grupy Boys. Ma tam tańczyć, jak mu zagrają, ale ponieważ tancerzem był marnym, jest nadzieja, że starym zwyczajem może zacząć wyginać się zupełnie nie do taktu.
Żona posła Mularczyka, która przegrała wybory na prezydentkę Nowego Sącza, i tak została tam przewodniczącą Rady Miasta. Jeśli ktoś chce Nowego Sącza, to niech raczej przeprowadzi się do Starego.
Ale niewątpliwie symbolem zdrady został radny Kałuża ze Śląska. Jak pisze Polityka, „nowy wzorzec cynizmu i bezwstydu”, który „głosy ponad 25 tysięcy wyborców oddał Prawu i Sprawiedliwości”, dostając w zamian jakieś nędzne stanowisko i umożliwiając PiS-owi rządzenie w sejmiku śląskim czy czymś, co tam mają.
W Newsweeku napisali, że PiS w ogóle „traktuje Polaków jako zbiorowego Kałużę”. Jakże się muszą cieszyć różni pomniejsi zaprzańcy, że Kałuża przesłonił ich grzeszki: cały gniew wyborców skupił się na nim. Osiągnął „taki rodzaj popularności, który nie pozwala mu mieszkać we własnym domu”, ponieważ „sąsiedzi nie widzieli jego samochodu dokładnie od dnia, w którym ukradł ich głosy” (Polityka).
Nowego nieoczekiwanego zarządcę województwa śląskiego musiano gdzieś o potrzebie dobrego przygotowania się do tej chwili, nakazuje: „Przekażcie sobie znak pokoju!”.
Inaczej mówiąc, i tu trzeba powrócić do swego rodzaju „instrukcji”, jaką udzielił Chrystus w kwestii naszego udziału w liturgicznej uroczystości: „ Jeśli więc przyniesiesz swój dar do ołtarza i tam sobie przypomnisz, że twój brat ma coś przeciw tobie, zostaw tam przed ołtarzem swój dar i idź, pojednaj się najpierw ze swoim bratem, i wtedy dopiero, gdy wrócisz, składaj swój dar”. (Mt.5.23)
Odwołując się do medialnych doniesień, którymi nas ostatnio „uraczono”, zauważyłem co najmniej dwa, w których Kościół mógł zaznaczyć swoją obecność. Pierwszym był sądowy spektakl, w którym główne role odegrali dwaj znani politycy (nic to, że jeden to czynny Prezes znaczącej opcji politycznej, a drugi to były dostojnik państwowy najwyższego szczebla).
W sądowym sporze obaj przedstawiali swoje racje, by pielęgnować nienawiść hodowaną od lat.
O winie i karze z pewnością rozstrzygnie sąd, ale Kościół mógłby o wiele więcej. ukryć przed jego mieszkańcami. Stworzenia takiego obrazu Ślązaka nigdy mu nie wybaczą. Dotąd uchodził za kogoś poczciwego, co prochu na pewno nie wymyśli, ale porzundny z niego chop. Polityka na opisanie go używa określenia „ pyzaty”. Na sucho uchodziło mu nawet to, że – absolwent jakichś kursów prawniczych – pisał „oprocętowanie”, ale teraz z pewnością odwdzięczą mu się z „procętem”.
Dużo lepiej pasują do niego inne słowa. Ten świeży koalicjant Prawa i Sprawiedliwości, z którym partia ta zawarła pisemne porozumienie (!), poprzednio na spotkaniach z Andrzejem Dudą krzyczał – budząc nawet zażenowanie swoich poprzednich partyjnych kolegów – „Ty ch...u!”.
Teraz role się odwróciły. Tzn. nie aż tak, żeby to prezydent Duda krzyczał tak na niego – akurat prezydenta stał się ulubieńcem. Jednak mieszkańcy Żor, skąd wybrano zupełnie innego Kałużę, niż się nim okazał, urządzili na rynku demonstrację, na której skandowano: „Kałuża, ty ciulu!” i nawet noszono takie transparenty.
Powołane autorytety językowe komentują, że „ciul” po śląsku nie jest wulgaryzmem, tylko czymś łagodniejszym, raczej odpowiednikiem dupka. Na pewno po śląsku nie określa się tak tej części (męskiego) ciała, z którą zwykliśmy wiązać to określenie.
Dyskusje dotyczą tego, czy nowy marszałek jest ciulem, czy raczej mieszkańców Żor zrobił w ciula. Bezdyskusyjne jest tylko to, że zostaliśmy oblani przez Kałużę.
I znowu odwołam się do popularnego serialu. Proboszcz prowadzący mediacje pomiędzy zwaśnionymi sąsiadami, kończy ich „zapał”, grożąc: „Obłożę klątwą was obu, jeżeli (i to publicznie) się nie pogodzicie!”.
Podobną okazją, ale chyba zmarnowaną, była liturgia sprawowana przez wpływowego Kardynała w warszawskim kościele.
W świątyni zebrali się „poddani” ustępującej pani polityk, która w taki (uświetniony przez kościelnego hierarchę) sposób żegnała się z dotąd sprawowaną funkcją.
Pomijam to, że na początku każdej liturgii jest obrzęd pokutny – rachunek sumienia zebranych, chwila uznania swoich win – ale później w czasie homilii celebrans nieco przesadził w peanach dotyczących zasług bohaterki tego wydarzenia, co nie omieszkali wypomnieć mu nawet dotąd mało krytyczni komentatorzy kościelnych wydarzeń.
Może zamiast potoku landrynkowatych, ale ludzkich słów, lepsze byłoby przypomnienie przesłania o godnym darze składanym na ołtarzu, które zapisał Święty Mateusz? (kryspinkrystek@onet.eu)