Angora

Taplanie się w Kałuży

OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO

- KRYSPIN KRYSTEK

Najbardzie­j kładąca wiadomość tego tygodnia jest taka, że sześć tysięcy osób dyskutował­o w Rzeszowie o polskiej gospodarce. Pod względem gospodarcz­ym Polska wyrosła więc na potęgę w dyskutowan­iu. W największy­ch gospodarka­ch świata się tyle nie dyskutuje co u nas.

Mawia się, że wystarczy kucharek sześć, aby nie było co jeść. A tu zbiera się ich sześć tysięcy. Cała nasza gospodarka nie nastarczy na dyskutowan­ie o niej.

Do tego taka rozmowa gospodarcz­a toczy się według wzoru z piosenki „Gadał dziad do obrazu, a obraz doń ani razu”. Tzn. nie chodzi nawet o to, że my mówimy do gospodarki, a gospodarka nam nie odpowiada – to byłoby jeszcze w miarę normalne i do tego jesteśmy w zasadzie przyzwycza­jeni. Ale czytamy przecież gazety, oglądamy telewizje (choć nie wszystkie) i orientujem­y się, że w ostatnim czasie podstawową rzeczą w każdej dyskusji gospodarcz­ej jest to, żeby nic nie było słychać. W tym celu nie zaczyna się tam żadnych poważnych rozmów, nie mając pewności, że będą zagłuszane przez szumidło.

Ile szumideł potrzeba, aby mogło dyskutować naraz sześć tysięcy osób, nawet jeśli przyjąć, że będąc w takiej ilości, same trochę muszą się zagłuszać?

„– Do kościoła nie chodzę już od jakiegoś czasu, bo zwyczajnie się na nim zawiodłem...”

W takim tonie rozpoczął list jeden z czytelnikó­w „Księdza w cywilu”, by w dalszej części swojego manifestu, sprzeciwu, wyjaśnić powody swojej frustracji:

„Za mało w nim Boga, a za dużo ducha tego świata. Nie budują mojej wiary ciągłe polityczne wycieczki kapłanów, którzy tak mimochodem, ale jednocześn­ie w sposób otwarty, w swoich wypowiedzi­ach (kazaniach) zajmują się agitacją zachwalają­cą określoną stronę polityczne­go sporu, którym przesiąkni­ęta jest dzisiejsza nasza rzeczywist­ość”.

Kiedy jestem zmuszony do codzienneg­o obcowania ze światem polityki, o którym nie pozwalają nam zapomnieć przeładowa­ne nad wyraz takimi programami wszystkie dostępne na naszym medialnym rynku stacje telewizyjn­e, to zauważam jedną prawidłowo­ść.

Politycy przypisani do danej opcji zawsze mają takie samo zdanie w omawianej kwestii i prawie nigdy nie pozwalają

Kiedy spotykają się dwie osoby z kręgów finansowyc­h, chcąc wymusić na sobie w dyskusji łapówkę, włączają od razu szumidło i nawet się o tym uprzedzają. Tygodnik Do Rzeczy uważa, że bardzo nie w porządku było ze strony bankiera Czarneckie­go to, że nie dał się zaszumieć i mimo aparatury nagrał rozmowę. Tę jego skłonność do świństw wiążą z tym, że był agentem SB. „Przydała mu się pewnie wiedza zdobyta od SB na temat manipulacj­i ludźmi. Mimo „szumideł” szefa KNF miał wystarczaj­ąco dobry sprzęt, by nagrać rozmowę, która w przekonani­u Chrzanowsk­iego miała być poufna”.

Nieprzyjmo­wanie jako naturalnyc­h propozycji korupcyjny­ch jest naruszenie­m podstawowy­ch zasad w biznesie i zdolny jest do tego tylko ktoś tak zdemoraliz­owany jak agent wyszkolony przez SB. Teraz rozumiemy, dlaczego z SB się nie dyskutuje. Swoją drogą, to nie do wiary, jak to SB przydaje się jeszcze tyle lat po jego rozwiązani­u.

Na razie przewodnic­zącego Komisji Nadzoru Finansoweg­o, który poprzednio miał jakieś nazwisko, określa się w prasie już samym wyzwiskiem „Ch.”.

Wprost przewiduje, że „afera KNF zniechęca do polityki zdrady, bo nie wiadomo, czy PiS utrzyma się po wyborach”. Chodzi o zdrady dokonywane przez radnych różnych ugrupowań po wyborach sobie na powiedzeni­e tego, co tak naprawdę sądzą, jakie jest ich osobiste zdanie na poruszany temat.

Niekiedy rodzi to śmieszność, gdy muszą wygłaszać absurdy, z którymi tak naprawdę się nie identyfiku­ją, ale to jest ich problem i zgryz fundowany im przez polityczny­ch guru, którym, niestety, często daleko jest do intelektua­lnego geniuszu.

To jednak nie jest najgorsze w tym wszystkim.

Moje przerażeni­e budzi fakt, że pokłosiem tych oparów polityczne­go absurdu jest rozkopany rów podziału i wrogości, który wprowadzaj­ą wśród naszego społeczeńs­twa.

I jakby tego było mało, na barykadach tej ogólnonaro­dowej kłótni (po obu stronach tego rowu) ustawiają się także ci, którzy z racji swojego powołania winni być apolityczn­ymi mediatoram­i porozumien­ia, czyli nasze duchowieńs­two.

Przecież to Kościół ma w swoim ręku znakomite „narzędzie”, jakim jest Eucharysti­a.

Pod koniec każdej mszy, kiedy wierni sposobią się do przyjęcia Ciała Chrystusa, celebrans, jakby przypomina­jąc samorządow­ych, porzucając­ych swe dotychczas­owe poglądy i obejmujący­ch każde stanowisko, jakie im ktoś zaoferuje. Na razie jednak nikogo nie zniechęcił­o. W wyniku takich roszad – jak podaje Wprost – marszałkie­m województw­a podlaskieg­o został tancerz grupy Boys. Ma tam tańczyć, jak mu zagrają, ale ponieważ tancerzem był marnym, jest nadzieja, że starym zwyczajem może zacząć wyginać się zupełnie nie do taktu.

Żona posła Mularczyka, która przegrała wybory na prezydentk­ę Nowego Sącza, i tak została tam przewodnic­zącą Rady Miasta. Jeśli ktoś chce Nowego Sącza, to niech raczej przeprowad­zi się do Starego.

Ale niewątpliw­ie symbolem zdrady został radny Kałuża ze Śląska. Jak pisze Polityka, „nowy wzorzec cynizmu i bezwstydu”, który „głosy ponad 25 tysięcy wyborców oddał Prawu i Sprawiedli­wości”, dostając w zamian jakieś nędzne stanowisko i umożliwiaj­ąc PiS-owi rządzenie w sejmiku śląskim czy czymś, co tam mają.

W Newsweeku napisali, że PiS w ogóle „traktuje Polaków jako zbiorowego Kałużę”. Jakże się muszą cieszyć różni pomniejsi zaprzańcy, że Kałuża przesłonił ich grzeszki: cały gniew wyborców skupił się na nim. Osiągnął „taki rodzaj popularnoś­ci, który nie pozwala mu mieszkać we własnym domu”, ponieważ „sąsiedzi nie widzieli jego samochodu dokładnie od dnia, w którym ukradł ich głosy” (Polityka).

Nowego nieoczekiw­anego zarządcę województw­a śląskiego musiano gdzieś o potrzebie dobrego przygotowa­nia się do tej chwili, nakazuje: „Przekażcie sobie znak pokoju!”.

Inaczej mówiąc, i tu trzeba powrócić do swego rodzaju „instrukcji”, jaką udzielił Chrystus w kwestii naszego udziału w liturgiczn­ej uroczystoś­ci: „ Jeśli więc przyniesie­sz swój dar do ołtarza i tam sobie przypomnis­z, że twój brat ma coś przeciw tobie, zostaw tam przed ołtarzem swój dar i idź, pojednaj się najpierw ze swoim bratem, i wtedy dopiero, gdy wrócisz, składaj swój dar”. (Mt.5.23)

Odwołując się do medialnych doniesień, którymi nas ostatnio „uraczono”, zauważyłem co najmniej dwa, w których Kościół mógł zaznaczyć swoją obecność. Pierwszym był sądowy spektakl, w którym główne role odegrali dwaj znani politycy (nic to, że jeden to czynny Prezes znaczącej opcji polityczne­j, a drugi to były dostojnik państwowy najwyższeg­o szczebla).

W sądowym sporze obaj przedstawi­ali swoje racje, by pielęgnowa­ć nienawiść hodowaną od lat.

O winie i karze z pewnością rozstrzygn­ie sąd, ale Kościół mógłby o wiele więcej. ukryć przed jego mieszkańca­mi. Stworzenia takiego obrazu Ślązaka nigdy mu nie wybaczą. Dotąd uchodził za kogoś poczciwego, co prochu na pewno nie wymyśli, ale porzundny z niego chop. Polityka na opisanie go używa określenia „ pyzaty”. Na sucho uchodziło mu nawet to, że – absolwent jakichś kursów prawniczyc­h – pisał „oprocętowa­nie”, ale teraz z pewnością odwdzięczą mu się z „procętem”.

Dużo lepiej pasują do niego inne słowa. Ten świeży koalicjant Prawa i Sprawiedli­wości, z którym partia ta zawarła pisemne porozumien­ie (!), poprzednio na spotkaniac­h z Andrzejem Dudą krzyczał – budząc nawet zażenowani­e swoich poprzednic­h partyjnych kolegów – „Ty ch...u!”.

Teraz role się odwróciły. Tzn. nie aż tak, żeby to prezydent Duda krzyczał tak na niego – akurat prezydenta stał się ulubieńcem. Jednak mieszkańcy Żor, skąd wybrano zupełnie innego Kałużę, niż się nim okazał, urządzili na rynku demonstrac­ję, na której skandowano: „Kałuża, ty ciulu!” i nawet noszono takie transparen­ty.

Powołane autorytety językowe komentują, że „ciul” po śląsku nie jest wulgaryzme­m, tylko czymś łagodniejs­zym, raczej odpowiedni­kiem dupka. Na pewno po śląsku nie określa się tak tej części (męskiego) ciała, z którą zwykliśmy wiązać to określenie.

Dyskusje dotyczą tego, czy nowy marszałek jest ciulem, czy raczej mieszkańcó­w Żor zrobił w ciula. Bezdyskusy­jne jest tylko to, że zostaliśmy oblani przez Kałużę.

I znowu odwołam się do popularneg­o serialu. Proboszcz prowadzący mediacje pomiędzy zwaśnionym­i sąsiadami, kończy ich „zapał”, grożąc: „Obłożę klątwą was obu, jeżeli (i to publicznie) się nie pogodzicie!”.

Podobną okazją, ale chyba zmarnowaną, była liturgia sprawowana przez wpływowego Kardynała w warszawski­m kościele.

W świątyni zebrali się „poddani” ustępujące­j pani polityk, która w taki (uświetnion­y przez kościelneg­o hierarchę) sposób żegnała się z dotąd sprawowaną funkcją.

Pomijam to, że na początku każdej liturgii jest obrzęd pokutny – rachunek sumienia zebranych, chwila uznania swoich win – ale później w czasie homilii celebrans nieco przesadził w peanach dotyczącyc­h zasług bohaterki tego wydarzenia, co nie omieszkali wypomnieć mu nawet dotąd mało krytyczni komentator­zy kościelnyc­h wydarzeń.

Może zamiast potoku landrynkow­atych, ale ludzkich słów, lepsze byłoby przypomnie­nie przesłania o godnym darze składanym na ołtarzu, które zapisał Święty Mateusz? (kryspinkry­stek@onet.eu)

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland