Angora

O dwóch takich, co chcą zmienić Polskę

Robert Biedroń i Krzysztof Śmiszek, czyli...

- Nr 280 (1 – 2 XII). Cena 5,30 zł

– Pan jest poważnym człowiekie­m? – Bardzo. – Bo szerzej jest pan znany dzięki tabloidom i zdjęciom ze swoim partnerem. – O nie! – Wyszukiwar­ka Google’a jest bezlitosna. – Może to i dobrze – nie mam nic do ukrycia. W życiu publicznym autentyczn­ość i wiarygodno­ść są na wagę złota. Jestem z Robertem Biedroniem od 16 lat w związku, a to budzi ciekawość mediów. I pewnie dlatego podjąłem właśnie decyzję, że w końcu „to” zrobię... – Co pan zrobi? – Wchodzę do polityki. Zdecydował­em, że nie mogę stać z boku i biernie przyglądać się, jak Polska płonie. Dlatego chcę się zaangażowa­ć i wesprzeć projekt Roberta swoją wiedzą i doświadcze­niem. Od wielu lat działam w organizacj­ach pozarządow­ych, jestem nauczyciel­em akademicki­m. To jest ważne i wartościow­e, ale chcę nieść większą zmianę społeczną.

– Swoje wejście do polityki ogłosił pan liderowi przy śniadaniu? Pytał pan, czy może się zaangażowa­ć w działalnoś­ć? – Nikogo nie pytałem o zgodę. – Lidera pan nie pytał? – Rozmawiali­śmy o tym. Zawsze byłem w okolicach polityki, a moje doświadcze­nie może się przydać. Mam kompetencj­e, które przewyższa­ją kompetencj­e tych, którzy od lat siedzą w Sejmie, i nigdy nie zabrali głosu z mównicy sejmowej.

– Za chwilę wasz ruch będzie potrzebowa­ł i takich ludzi. Taki mamy system.

– Na razie mamy mnóstwo fajnych, ale i kompetentn­ych ludzi wokół siebie. Przykłady Kukiza czy Nowoczesne­j pokazują jednak, że trzeba uważać, z kim zaczyna się taką przygodę. – A przykład Palikota nie? – Też. Rekrutacja ludzi to jest inny etap, ale rzeczywiśc­ie w każdym okręgu mamy już zaangażowa­ne osoby, które chcą swoje idee wcielać w życie razem z Robertem.

– Jeśli mam być szczery, to wszyscy tak mówią i brzmi to jak głodne kawałki.

– Mam wrażenie, że jest duża grupa ludzi, która chce zmiany, ale nie mieści się w duopolu. – To się może zmieszczą jak Barbara Nowacka. – Nie sądzę, bo wielu szuka wiarygodne­go i autentyczn­ego projektu polityczne­go, a nie powrotu do tego, co było. – Zrezygnuje pan z pracy? – Czuję energię, by przejść ze świata organizacj­i pozarządow­ych do polityki, bo chcę mieć wpływ na decyzje. Dlatego rozdział pracy w trzecim sektorze zamykam na razie. Jestem dumny z tego, co tam osiągnąłem, jak wielu osobom pokrzywdzo­nym przez los i innych ludzi pomogłem. Ale nie ukrywam, że jestem wkurzony. Najproście­j wytłumaczy­ć to moimi wizytami w Sejmie. – Teraz? – W obecnej kadencji rzadko bywam, bo to nie ma sensu. Ale także wcześniej, gdy tam chodziłem, przytłacza­ł mnie poziom bełkotu i ogólności, którym się tam szafuje. Tam nie ma żadnej szansy na zmianę społeczną, a ja wierzę, że ona jest możliwa. – I gdzie pan to zobaczył? Na Instagrami­e? – Nie. Jeżdżę często z Robertem po Polsce. Widzę totalną chęć Polaków do tego, by byli traktowani poważnie. To, co się dzieje w naszym ruchu, to coś innego niż w klasycznyc­h partiach polityczny­ch.

– Platforma tak mówiła. Niedawno Nowoczesna tak mówiła...

– I co z tego wyszło? Uważam, że potrzebna i możliwa jest zmiana społeczna, ale to może stać się tylko wtedy, gdy politycy wychodzą do ludzi i z nimi rozmawiają. Burze mózgów w całej Polsce, które prowadzi Robert, nie są nawet przez niego organizowa­ne. Robią to ludzie, którzy wierzą, że można inaczej.

– Pytanie, czy ci ludzie przychodzą, by porozmawia­ć z politykiem, czy zobaczyć kogoś, kto jest osobowości­ą medialną.

– Ostatnie lata Roberta to nie tylko osobowość medialna, ale i konkretne rzeczy, które zrobił. Był jednym z najlepszyc­h parlamenta­rzystów, prezydente­m miasta, które było na skraju upadku, a teraz się rozwija. Nie jestem rzecznikie­m Roberta, ale mogę powiedzieć, że widzę kogoś, kto jest pełnokrwis­tym politykiem i jednocześn­ie wykorzystu­je aspekty bycia osobowości­ą medialną. To jego ogromna przewaga nad innymi politykami.

– Czyli to jest też taka przynęta. Ludzie przychodzą zobaczyć osobowość medialną, a wychodzą zindoktryn­owani i chcą być postępowi.

– Wiem, że ludzie zapisują się masowo do ruchu nie dlatego, że chcą zobaczyć celebrytę, tylko dlatego, że chcą, by w końcu coś się zmieniło. Wiem, że Robert będzie kamykiem, który poruszy lawinę prawdziwyc­h zmian.

– Rafał Matyja pisze w „Tygodniku Powszechny­m” tak: „Polska, którą poznał Biedroń, była już w zasadzie zawsze «wolna». Ale nadal była «Polską do zmiany»”.

– I ma rację. Jesteśmy pokoleniem, które miało w PRL zapewnioną edukację, mieszkanie, a rodzice mieli pracę. Ale 1989 rok przyniósł nowe nadzieje, nowe marzenia. I możliwość podążania za zmianami globalnymi – np. w kwestii emancypacj­i, praw człowieka, równoupraw­nienia. Dlatego zaangażowa­łem się, podobnie jak Robert, w te zmiany. Nie chciałem stać biernie i czekać, aż ktoś poda mi je na talerzu. – A wiązaliści­e kiedyś nadzieje z Platformą? – Nigdy. Widzę różnicę miedzy PiS i Platformą, ale też wiem, jak wiele je łączy. Pamiętam niekończąc­e się spotkania z posłami PO, którzy tłumaczyli nam jak dzieciom, że to jeszcze nie czas na związki partnerski­e czy edukację seksualną w szkołach. Że społeczeńs­two nie jest gotowe na zmiany, które w cywilizowa­nym świecie dawno stały się normą.

– Gombrowicz­owsko was „upupiali”, a wy zgodnie z tym, co dzieje się w „Ferdydurke”, łatwowiern­ie pozostawal­iście w infantylno­ści.

– Może ta elegancka forma sprawiła, że czasami bywaliśmy naiwnie zagłaskiwa­ni. Różnica polega na tym, że dziś są Pawłowicz z Tarczyński­m i mówią obrzydliwe rzeczy o tych kwestiach, a wcześniej mieliśmy Radziszews­ką i Gowina, tylko oni, mówiąc to samo, używali ładniejszy­ch słów.

– Idźmy dalej za Matyją: „To, co mówi Biedroń, jest poważniejs­ze, bo kwestionuj­e stawianie doświadcze­ń pokolenia „Solidarnoś­ci” i przełomu 1989 roku jak głównego punktu odniesieni­a polskiej polityki”. – Słusznie. – Tylko co jest dla was głównym punktem odniesieni­a?

– Przyszłość. My patrzymy na to, co będzie, nie babrając się w przeszłośc­i. – Matyja pisze o różnicy pokoleniow­ej. – To prawda. Mam wrażenie, jakby dzisiejsi politycy mówili obcym językiem, którego nie tylko ja nie rozumiem. Opowiadają nim historie, które miały znaczenie lata temu, a dzisiaj są społecznie i państwowo bez znaczenia. Wiem, co mówię, bo pracowałem dla tego państwa. – Ale dla komuchów? – Dla komuchów, pisowców i liberałów. – Dla pisowców? Jak oni nie kontrolują swoich kadr.

– Pracowałem dla pięciu premierów – od Millera po Tuska. – I jak się pracowało dla Kaczyńskie­go? – Nie miałem z nim bezpośredn­iego kontaktu, bo pracowałem jako prawnik w jednym z departamen­tów Kancelarii Premiera. Mariusz Błaszczak jako szef Kancelarii pilnował jednak porządku, a ekipa Kaczyńskie­go naprawdę wierzyła w swoją misję. Żeby była jasność – to nie była moja misja...

– A Platforma? – Nigdy u nich nie widziałem tej iskry w oku, chęci zmian, odwagi w działaniu. Właśnie wtedy zaczęły wpływać masowo petycje od organizacj­i pozarządow­ych i Kongresu Kobiet. To trafiało między innymi na moje biurko. Pisałem opinie prawne – zgodnie z europejski­mi standardam­i. Zakaz mowy nienawiści czy usprawnien­ie funkcjonow­ania urzędu do spraw równego traktowani­a. To wszystko potem lądowało w głębokich szufladach. PO brakowało odwagi do zmian, woleli ciepłą wodę z kranu. W pewnym momencie stwierdził­em, że już tak nie chcę.

– Pisanie tych opinii dla polityków to jedna z najbardzie­j nonsensown­ych prac w Polsce. Mam nadzieję, że chociaż dobrze płacili.

– Nie płacili nadzwyczaj­nie, ale pewnie lepiej niż w szkole czy szpitalu.

– Wasze postulaty lądowały w koszu, a potem Tusk pojawiał się na Kongresie Kobiet i zbierał owacje.

– Bo dobrze do pewnego czasu maskowali swoją bierność i lęk przed zmianami.

– Odrzucenie projektu o związkach partnerski­ch było dla pana momentem przełomowy­m?

– On pokazał, jak duży jest rozdźwięk między społeczeńs­twem a politykami. Polacy są bardziej progresywn­i niż obecni politycy. – Ktoś tych polityków wybiera. – Przypomnę, że najbardzie­j zaawansowa­ne prace nad ustawą o związkach partnerski­ch mieliśmy w 2005 roku i zablokował ją ówczesny marszałek Sejmu z SLD. Bali się zaryzykowa­ć.

– Jak to „ryzykować”? Przecież społeczeńs­two jest tak progresywn­e.

– Politycy są odrealnien­i i żyją w fałszywym strachu przed lokalnym proboszcze­m.

– Może naoglądał się pan zbyt dużo filmu „Kler”?

– „Kler” to dobry film, ale my jako społeczeńs­two to wszystko już wiemy. Film tylko potwierdzi­ł mądrość ludową. – Scena polityczna nie zareagował­a. – Z jakiegoś powodu połowa społeczeńs­twa nie chodzi na wybory. Wierzę, że wśród tych ludzi jest ogromny potencjał zmiany... – Co wybory to słyszę... – To, że to wiemy od 30 lat, to jest diagnoza. Pytanie, czy ktoś znalazł receptę. Może ten duopol nie grzeje połowy Polaków. Nie ma już powrotu do tego, co było. – Jak na pisowskim plakacie. – Ale ja w to wierzę i nie chcę już powrotu do eleganckie­go zagłaskiwa­nia moich postulatów. Potrzebuję odważnych polityków w polityce. Dlatego sam się zaangażuję.

– Ale oni są teraz inni. Zrozumieli i wzięli do siebie Barbarę Nowacką i łykną wraz z programem liberalną Nowoczesną.

– Wystarczy popatrzeć na głosowania w europarlam­encie. Platforma głosuje przeciw progresywn­ym rozwiązani­om. Dwa lata temu byłem w Słupsku na „czarnych protestach”. Były tam radne i działaczki PO. Chyba miały przykaz z góry. Były najbardzie­j zagubionym­i osobami na tych manifestac­jach, totalnie nie rozumiały, o co chodzi. Ludzie w złości krzyczeli: „Nie chcemy w Polsce Salwadoru!”, a one robiły wielkie oczy. Ale w tym wszystkim nie chodzi tylko o sprawy obyczajowe. – To nie ja zacząłem. – Jako prawnik chodzę do sądów reprezentu­ję obywateli w ich codziennyc­h sprawach i wiem dobrze, co działa, a co jest do naprawy. Chciałbym odkręcić to wszystko, co zostało zabagnione, nie tylko przez PiS, ale wszystkie poprzednie rządy. Nie wierzę w cudowny pomysł Grzegorza Schetyny, który mówi, że jedną ustawą przywrócą porządek konstytucy­jny w Polsce. To są mrzonki i w państwie prawa tego zrobić się nie da.

– Skłaniacie się ku rozstrzela­niom czy gilotynie?

– To poważne sprawy, nie można ich trywializo­wać. Profesor Jerzy Zajadło pisze o momencie tzw. sprawiedli­wości tranzytywn­ej, podając jako przykład RPA. Kończył się apartheid i wtedy powstała tam Komisja Prawdy i Pojednania. Możemy zebrać byłych rzeczników praw obywatelsk­ich, prezesów Trybunału Konstytucy­jnego czy Sądu Najwyższeg­o i powołać taką komisję u nas. – Zmiany w sądownictw­ie są potrzebne? – Amerykanie mówią: „Justice delayed is justice denied”. Nie ma żadnej satysfakcj­i z wyroku, który dostaniesz po sześciu latach. Nie rozumiem, dlaczego wciąż nie udało się odciążyć sądów ze spraw, które nigdy nie powinny były tam trafić. Miliony spraw czekają w polskich sądach na rozstrzygn­ięcie. – Takim kłótliwym narodem jesteśmy. – A przecież wystarczy wyciągnąć z nich wykroczeni­a i dać je do postępowań administra­cyjnych. To jest kilkaset tysięcy spraw rocznie. Po co sędzia ma się zajmować kłótnią o 20 zł. – Jakiego słowa używa pan najczęście­j? – My? – Nie. „Fajne”. Nie wie pan, że bycie „fajną partią” to nic fajnego po młodzieżow­emu?

– A mnie się fajny kojarzy z fajnością. Innym słowem, którego często używam, jest progresywn­y. – Zamiast słowa lewica. – Nie boimy się tego słowa, ale ten podział lewica – prawica nie jest dla mnie wcale fajny. – Fajny! – Przecież taki „lewicowy” postulat jak np. usługi publiczne wysokiej jakości dawno został przyswojon­y, przynajmni­ej retoryczni­e, nawet przez liberałów i konserwaty­stów.

– A jaka jest recepta na problemy, które nie są charaktery­styczne tylko dla tej władzy?

– Proponujem­y większą partycypac­ję społeczną. Jeśli jest kandydat na sędziego Sądu Najwyższeg­o czy rzecznika prawa obywatelsk­ich, to zróbmy w końcu porządne wysłuchani­e publiczne. – One teoretyczn­ie są. – Te, które mamy w sejmowych komisjach, są żartem. Kumple układają sobie pytania, a dyskusja jest ucinana. Kandydat na szefa Komisji Nadzoru Finansoweg­o powinien być porządnie przesłucha­ny w komisjach sejmowych i przez przedstawi­cieli społeczeńs­twa obywatelsk­iego. Obecnie szef KNF jest po prostu kumplem polityczny­m premiera. Robert podczas swojej prezydentu­ry zorganizow­ał konkursy na członków rad nadzorczyc­h miejskich spółek w Słupsku. Obciął kasę i...

– To co, on kolegów, którzy mogliby obsadzić te miejsca, nie ma?

– Pewnie ma, ale w pracy powinny liczyć się kompetencj­e, nie znajomości.

– Co wy chcecie obiecać tym ludziom, którzy pójdą z wami do wyborów? Po co się starać, skoro nie ma szans na zostanie prezesem Orlenu?

– Obiecamy im jasne standardy i procedury: wprowadzim­y jawny zasób kadrowy kandydatów na wszystkie stanowiska kierownicz­e i nadzorcze. To będzie lista niezależny­ch profesjona­listów, którzy w przejrzyst­ym procesie będą powoływani na te stanowiska. Wpis do zasobu nastąpi po zaliczeniu egzaminu, a do egzaminu będą mogły podejść osoby, które przeszły kurs przygotowa­wczy i mają minimum pięcioletn­ie doświadcze­nie w zarządzani­u. Osoby w 30 kluczowych spółkach Skarbu Państwa powinny być powoływane w konkursie i w podobnie jawnej procedurze. Ludzi boli to wciskanie wszędzie swoich pociotków. Ciężko pracują, a jakiś gość, który jest synem Mariusza Kamińskieg­o, dostaje posadę za setki tysięcy złotych rocznie.

– Nie wiem, czy ludzie nie są z tym już pogodzeni.

– Nienawidzę tych układanek: ja będę wspierał ciebie, a ty moje dzieci. – Czekamy na oświadczen­ie majątkowe. – Ludzie chcą wiedzieć, na jakich zasadach ktoś tym wszystkim steruje. Na razie nie mamy żadnych zasad.

–A pan jako nauczyciel akademicki uczy o potworze gender? – Mam fajnych studentów, którzy fajnie myślą. – Bardzo fajnie. – Ja się nie wstydzę tego słowa. Dla mnie to jest inny język. – I potwór gender też fajny? – Rozmawiamy o tym i studenci w ogóle nie rozumieją, skąd się wzięła ta panika. Uważam, że to było sprytne posunięcie Jarosława Gowina, który w obrzydliwy sposób zagrał na stereotypa­ch, a część społeczeńs­twa to kupiła. Po kilku latach okazuje się, że potwór gender zdechł i nikt się go już nie boi. Politycy potrafią rozbudzać lęki społeczne, nie patrząc, jakie skutki to przynosi. Przypomnę samobójstw­a dzieci w szkołach, bo ktoś myślał, że są homoseksua­lne. – To miało związek z debatą o gender? – To wszystko wpisało się w debatę o potworze gender. To była dla mnie jedna z bardziej wstrząsają­cych rzeczy, gdy 14-letni Dominik popełnił samobójstw­o. Była wielka demonstrac­ja przed MEN, ale nikogo to nie zaintereso­wało.

– Pan rozumie emocje tego chłopaka? Identyfiku­je się z nimi?

– Tak, bo sam doświadcza­łem podobnych. Jesteś w mniejszośc­i, sam i nie masz z kim o tym porozmawia­ć. Dlatego jestem zły, że nie stworzyliś­my takich bezpieczni­ków, które sprawią, że różnorodno­ść będzie doceniona. Politycy szafują zagrożenia­mi dla tradycyjne­j rodziny, ale nie myślą, jaki to będzie mieć wpływ na prawdziweg­o człowieka. – Podoba się panu model tradycyjne­j rodziny? – Mam blisko siebie rodzinę składającą się z mamy, babci i syna. To jest tradycyjna rodzina bez ojca? Mam w rodzinie też samotną matkę z dzieckiem. To jest tradycyjne? Szafowanie tym słowem powoduje, że pani minister mówi, że kobiety po sześćdzies­iątce powinny się opiekować swoimi wnuczkami. – To coś złego? – Wspaniale, tylko czemu mamy je wypychać z rynku pracy i wmawiać im, że ich ambicją powinno być opiekowani­e się wnukami. Jak jesteś samotnym rodzicem, to musisz wykazać więcej dokumentów, aby dostać 500 plus. Pani minister radzi samotnym matkom, by ustabilizo­wały swoją sytuację rodzinną. – To pani rzecznik. – Jedna PiS-owska ekipa. To gadanie o tradycyjne­j rodzinie ma się przecież nijak do codziennoś­ci. Zwłaszcza tych polityków, którzy tyle o niej mówią. Przykładów mamy aż nadto! I to jest jeden z powodów, dla których wyruszam w świat polityki – niech w końcu coś się zmieni!

 ?? Fot. East News ??
Fot. East News
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland