O fatalnych skutkach braku łączności
W rozwiniętych cywilizacjach problem utraty łączności dotyczy na przykład sondy kosmicznej zabłąkanej w okolice Plutona. W Polsce brak łączności dotyczy poziomu elementarnego, gdy jedna komórka mózgowa nie jest w stanie nawiązać kontaktu z drugą. Wśród najbystrzejszych umysłów pojawia się wówczas domniemanie, że może to mieć fatalne skutki.
Kilka dni temu Kancelaria Prezydenta Andrzeja Dudy ogłosiła, że kosztem półtora miliona złotych zostanie powołana do życia nowa służba. Zważywszy na pilną jej potrzebę, koszt to niewielki i uzasadniony. Ma to być służba łączności zapewniająca głowie państwa cień szansy na kontakt dwóch poszukujących się komórek. Nie będzie to tajna służba, ale grupa wyselekcjonowanych ludzi potrafiących słuchać, myśleć i kojarzyć, a także telefonować pod właściwy numer, czyli – o ile dobrze rozumiemy – mających zalety obce obecnym kancelistom. Łącznościowcy prezydenta mają nie spać całą dobę i gromadzić informacje, które następnie pozwalałyby prezydentowi przytomnie uczestniczyć w życiu publicznym i unikać wpadek, które w realu kompromitują sołtysa. Takim kulawym przykładem aktywności prezydenta Dudy, pozbawionego informacji od łącznościowców, była rada na Twitterze, w której pan Andrzej poleca do lektury coś, czego nie czytał, a za co później przeprasza i uznaje za błąd. Jasne, że to skutek braku łącznościowców, ale co, do kroćset, porabiają setki urzędników kancelarii, z których przynajmniej część umie czytać? Czy nikt z nich nie mógł ze zrozumieniem doczytać do końca polecanego przez szefa artykułu? I zaznaczyć na marginesie, że argumenty autora są manipulacją a styl poniżej przyzwoitości? Czy w kancelarii wszystko, do cholery, Duda musi robić sam?
Jak bardzo brakuje łączności w kręgach władzy, pokazał katowicki szczyt klimatyczny. Fakt, szczyt okazał się fenomenalnym sukcesem Polski, gdyż za symboliczne ćwierć miliarda złotych udało się zmusić kilka tysięcy cudzoziemców do oddychania przez dwa tygodnie śląskim powietrzem! A nie ma lepszej lekcji pokazującej, do czego prowadzi zaniechanie nowych technologii. Niemniej w tle sukcesu pojawiły się niebezpieczniejsze od smogu symptomy zerwanej łączności. Jak relacjonują dziennikarze, „polskie władze zdają się mówić dwie sprzeczne rzeczy. Z jednej strony promują sprawiedliwą transformację, która oznacza m.in. zapewnienie alternatywy dla osób z sektora energetycznego. Z drugiej, zapewniają górników, że nikt w Polsce nie potrze- buje takiej alternatywy, a ich posady nie są zagrożone”. Zapewniła o tym górników wicepremier Szydło, tonował nastroje (zagrażające poparciu wyborczemu) minister energetyki Tchórzewski, zapowiadając budowę nowej kopalni, ale przede wszystkim promienną deklarację złożył prezydent Duda, przysięgając, że obroni polskie górnictwo przed „wymordowaniem”. Tymczasem premier Morawiecki, mający w przeciwieństwie do Dudy realną władzę, deklamował na odwrót: – Pokazujemy, że nasza zależność od węgla będzie malała i ona maleje rok po roku. Stawiamy na nowe źródła: energetykę wiatrową na morzu, fotowoltaikę, energetykę atomową. I tylko spokojny minister środowiska Kowalczyk wtórował szefowi: że on sam też nie kładzie aż takiego nacisku na ten surowiec.
Drażniący dysonans zabrzmiał w słowach prezydenta, kiedy mówił o zasobach węgla w Polsce. Według Dudy mamy węgla na dwieście lat. Możemy kopać go dwa wieki i palić, i dymić, i truć. Na szczęście, prezydent jest w błędzie, gdyż opłacalność wydobycia węgla zmniejsza stan polskiego posiadania do 30 lat, o czym też mu nie powiedziano, bo kto miałby to zrobić? Pani Agata? Prezydent puchł z dumy, gdy słyszał, co mówi, ale nikt mu nie doniósł że Polska (której jest pierwszym obywatelem) otrzymała na szczycie nagrodę „Skamielina Dnia”, nadaną nam za torpedowanie wysiłków na rzecz ratowania klimatu. Gdyby działała łączność i choćby dwie komórki mogły się z sobą kontaktować, może trzeba by z prezydenckim entuzjazmem przyhamować? Przypomnieć ludowi przypadek Margaret Thatcher i spróbować zrozumieć, dlaczego żelazna premier z premedytacją „zamordowała” brytyjskie górnictwo węgla kamiennego? I wygrała.
Wielogłos, jaki słyszymy w polskim dyskursie publicznym, nigdy nie zabrzmiałby w rozwiniętej cywilizacji, gdyż dowodzi umysłowego chaosu i pokazuje rządzących jako manipulatorów. Zresztą problemy klimatyczne nie są jedyną dziedziną, w której wielogłos władzy nie jest oparty na harmonii, ale na dysonansie, czyli chaosie. Kliniczny przykład to resort obrony, zdemolowany przez Antoniego Macierewicza: im więcej ten wypowiadał górnolotnych słów o patriotyzmie, Bogu i ojczyźnie, tym mniej było górnolotnych urządzeń bojowych. Im żarliwiej minister mówił o zakupionych śmigłowcach, tym bardziej ich nie było. I nadal nie ma. Im płomienniej przekonywał do powołania Wojsk Obrony Terytorialnej, tym większe budził wątpliwości. Rozbieżności w słowach kluczowych polityków to coraz bardziej doskwierający efekt braku synchronizacji i łączności. Gdy kiedyś, jakimś przypadkiem, te dwa nieużywane w polskiej polityce elementy pojawią się łącznie, nikt już nie zarzuci premierowi, że kłamie, a i prezydent nie będzie musiał, jak niepyszny, przyznawać się do żałosnych błędów.
henryk.martenka@angora.com.pl