PiS nastawiony na konsumpcję
OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
Premier Morawiecki podsumował trzylecie rządów PiS. Ponieważ podsumowuje się zwykle na końcu, widocznie już nawet w rządzie doszli do wniosku, że pora się żegnać. Żegnają się tam zresztą od zawsze w sensie religijnym, ale teraz nastroje skłaniają już nie tylko do przeżegnań, ale i pożegnań.
Najdziwniejsze było to, że Morawiecki przekonywał do rządu jego ministrów. Siedzieli oni w komplecie w pierwszych rzędach nie jako zaplecze premiera, ale jego słuchacze. Okazuje się, że nawet oni o sukcesach tego rządu muszą się dopiero dowiadywać z jego ust.
Premier Morawiecki potrzebuje sukcesu. Nawet ambasador najbardziej zaprzyjaźnionego z nami mocarstwa, niejaka Mosbacher czy jakoś tak (bo nie przywiązuje wagi do tego, jak kto się nazywa) przysłana tu przez Trumpa, wysyła Morawieckiemu dyscyplinujące upomnienia, przekręcając jego nazwisko. Okazuje się, że nie tylko nikt po trzech latach nie wie, jak ma na imię prezydent Adrian Duda, ale i jak ma na nazwisko Morawiecki.
Największym sukcesem Morawieckiego – o nieustalonym do końca w Waszyngtonie nazwisku – jest wyraźna poprawa jego pozycji w rankingu zaufania, jakie mamy do osób publicznych. Przełom ten osiągnięto dzięki temu, że o Beatę Szydło przestano pytać respondentów w ogóle, dzięki czemu zaufanie do niej automatycznie spadło do zera, windując Morawieckiego.
Co dalej po podsumowaniu rządu PiS, w wywiadzie dla Do Rzeczy informuje szef doradców rządowych, którego nazwiska boję się wymienić, bo na pewno nie uda mi się go powtórzyć poprawnie, jak to zwykle dzieje się w tym gronie. Według tego człowieka „ PiS jest właśnie na etapie tworzenia strategii politycznej”, co po trzech podsumowanych latach rządzenia wydaje się ruchem nieco spóźnionym. Jako przesłankę wyjściową doradca przyjmuje fakt, że „PiS jest klasyczną partią zmiany”, a teraz „potrzebna jest refleksja nad tym, co zmieniać i jak głęboko zmieniać”. Trudna sytuacja: musieć zmieniać, a nie wiedzieć co.
Do tego jeszcze społeczeństwo sobie tego nie życzy. Jak zorientował się PiS, po trzech latach jest „wyraźny sygnał, wysyłany przez znaczącą część społeczeństwa, że nie czuje potrzeby dalszych zmian”.
Pomimo że PiS nie wie nawet, co chce zmieniać, to społeczeństwo tego i tak nie chce – punkt, w jakim znalazł się PiS, jest dość koszmarny. To jeszcze jeden powód, dla którego nie będziemy się starali nauczyć nazwiska doradcy, bo mamy wrażenie, że na długo nie będzie to potrzebne.
W wywiadzie tak się kręci wokół konsumpcji, że aż sam prosi się, aby być skonsumowany. „Zadaniem rządu PiS na drugi okres rządzenia jest skonsumowanie reform przeprowadzonych w ramach tzw. dobrej zmiany”. Konsumować ma PiS, ale i ludzie konsumować mają PiS. „Trzeba pozwolić ludziom konsumować ten dobrobyt, bo oni tego właśnie chcą”. Przyznajmy, że w tym, kto tu ma kogo konsumować, już się trochę pogubiliśmy. To trochę jak z zapraszaniem indyka na obiad: „to nie ja, ale mnie się będzie jadło”.
Jakaś konsumpcja jest jednak podstawową strategią rządową na najbliższy czas i tym bardziej straszą ciemne chmury rysujące się na horyzoncie w postaci podwyżek cen. Główna podwyżka, z jaką rząd wchodzi w okres swojej konsumpcji, to ceny energii. Jak zauważa Newsweek, nawet „górnicze związki zawodowe, którym po części zawdzięczamy tę drożyznę, protestują przeciwko zapowiedziom podwyżek”. Górnicze związki zawodowe chcą drogo produkować prąd, a tanio go kupować. Jasno widać, jak łatwo dać się prądem porazić.
Tyle że rząd premiera, którego nazwiska nie znają w Waszyngtonie, ma już strategię. Zupełnie wbrew temu, co mówi doradca, którego nazwiska w Waszyngtonie nawet nie przekręcają, bo nikt go nie zna w ogóle, jest to jednak program ograniczenia konsumpcji. Drożyznę ograniczać się będzie bowiem poprzez zamykanie sklepów. W przyszłym roku sklepy w niedzielę zamknięte będą jeszcze bardziej na amen niż w tym, co spowoduje, że ludzie będą wydawać w sklepach mniej pieniędzy!
Ten w istocie genialny plan jest mało eksponowany przez rząd, a przecież jest jedynym pomysłem tak prosto rozwiązującym tyle problemów naraz.
Jak wyrzuca nam Tygodnik Powszechny „każdy z nas odwiedza jakiś sklep statystycznie 360 razy w roku”. Jest „trzy razy więcej od przeciętnego Brytyjczyka (138 wizyt) oraz zauważalnie częściej od znacznie zamożniejszych Niemców (229)”. Rząd robi wszystko, abyśmy do sklepów nie chodzili codziennie i tyle nas to nie kosztowało.
„Zsumowane utargi sklepów z sobót i niedziel dają pierwszeństwo weekendowi. A raczej dawały do czasu wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę”. Następny handlowy rok „ skróci się już niemal o miesiąc”. I co? „Sprzedawcy z pewnością odczują to w kieszeni – już tegoroczne prognozy mówią o wyhamowaniu dynamiki wzrostu polskiego handlu detalicznego do 4,5 proc. w porównaniu z 4,8 rok wcześniej”. Im mniej pieniędzy trafi do kieszeni sprzedawców, tym więcej zostanie w naszych – czyż nie? Skutki drożyzny da się znacznie ograniczyć.
Na przyszłość można próbować zamykać sklepy jeszcze częściej. Tu Tygodnik Powszechny jasno wskazuje kierunek: „ najważniejszym dniem handlowego tygodnia pozostaje czwartek”. Gdyby udało się wprowadzić zakaz handlu jeszcze i tego dnia, drożyzna w ogóle przestałaby być problemem i ludzie zapłaciliby każde pieniądze, aby w ogóle coś kupić.
Ludzie wtedy chcieliby skonsumować cokolwiek. Choćby PiS. ostatecznie zmazał pierwotną winę człowieka.
Całkiem niedawno, zaledwie kilka lat temu w podkrakowskich Łagiewnikach powołano do życia sanktuarium Miłosierdzia Bożego z obrazem powstałym z inspiracji prostej zakonnicy (obecnie świętej Kościoła) Faustyny.
Na nim Chrystus jest przedstawiony z otwartym sercem, z którego rozchodzą się promienie.
To jest prosta (dla niektórych może i zbyt prosta) definicja Bożego Miłosierdzia.
Dla wierzących jest to obraz pełen nadziei, że nawet jeżeli tak po ludzku coś nam się nie uda i sknocimy pokładaną w nas Jego nadzieję, to On w ostatecznym rozrachunku na szali naszych plusów zważy aktywną formę naszego współczucia wobec innych.
Najpiękniejsze w tym wszystkim jest także to, że z taką samą wagą Odwieczny przywita także tych, którzy w trakcie swoich ziemskich lat byli zdeklarowanymi: agnostykami, deistami, ateistami czy wyznawcami innych religii.
– „Aktywna forma współczucia” – to nie tylko definicja – To jest Miłosierdzie! (kryspinkrystek@onet.eu)