Blok w Koszycach Wielkich
Teraz okazało się, że możemy sobie nim wytrzeć podłogę.
Nie chciał, by go spłacić
Przez wiele miesięcy nic nie zwiastowało problemów. Owszem, budynek miał być oficjalnie oddany w kwietniu 2014 r., stosowne dokumenty złożono zaś dwa lata później, lecz mimo pewnych urzędowych zakrętów w listopadzie 2016 r. formalnościom stało się zadość. Andrzej K. podpisał z mieszkańcami protokoły zdawczo-odbiorcze. Ostatnie spotkanie z deweloperem miało się odbyć u notariusza, gdzie Andrzej K. przeniósłby własność gotowych lokali na lokatorów. Krystian Sumara: – Tu zaczęły się schody. Deweloper wyznaczał kolejne terminy i je odwoływał. Niedługo później jeden z sąsiadów wiedziony przeczuciem sprawdził ponownie księgę wieczystą budynku. Znalazł tam sądowy wpis – przymusową hipotekę na rzecz wierzyciela Andrzeja K. na kwotę 168 tysięcy złotych.
Okazało się, że w międzyczasie K. popadł w długi, a mężczyzna, któremu był winien pieniądze, zajął hipotekę bloku formalnie należącego wciąż do dewelopera. Pod warunkiem, że ten od razu przepisze na nas notarialnie mieszkania. Zaskoczenie było ogromne, kiedy deweloper się na to... nie zgodził.
Twierdził, że zadłużenie pokryje sam i dalej zwodził mieszkańców kolejnymi negocjacjami i podawaniem coraz to nowych terminów podpisania umów.
Kilka miesięcy później stało się jasne, że była to gra – hipotekę budynku zajęli kolejni wierzyciele. Andrzej K. rozpoczął (mimo braku pozwolenia na budowę) budowę kolejnego bloku i sprzedał lokale, które miały w nim powstać (z rozpędu sprzedał ich nawet więcej, niż przewidywał projekt). Kiedy ich nabywcy zorientowali się, że dziura w ziemi pozostanie dziurą, dołączyli do grona osób wpisanych do księgi wieczystej bloku oddanego do użytku.
Przemysław Królik: – Wtedy kontakt z deweloperem się urwał, po prostu przestał odbierać nasze telefony. Natychmiast wykonaliśmy jedyny możliwy ruch – złożyliśmy w prokuraturze doniesienie o popełnieniu przez Andrzeja K. oszustwa, a w sądzie pozew o zobowiązanie dewelopera do przeniesienia na nas własności bez żadnych obciążeń. Jeśli – mimo wyroku – sam by tego nie zrobił, w zastępstwie może to zrobić sąd. I w ten sposób wyprzedzilibyśmy wierzycieli, bo nasze prawa były ujawnione wcześniej.
Bez winy umyślnej?
Krystian Sumara: – Wciąż byliśmy w miarę spokojni, bo rzecz wydawała się prosta jak konstrukcja młotka. Nikt nie kwestionuje naszych praw, sąd wydaje wyrok, idziemy
– Co pan chce przez to powiedzieć? – Przypomnieliśmy sobie, że ani deweloper, ani pierwszy wierzyciel wpisany do naszej księgi nie chcieli od nas pieniędzy. Połączyliśmy fakty i podejrzewamy, że mamy do czynienia z pewnym schematem, który polega na przejęciu bloku przez ludzi powiązanych z samym deweloperem! Choć nie mamy na to dowodów, liczyliśmy, że powiązania te zbada prokurator.
Decyzja tarnowskiej prokuratury była jednak dla mieszkańców szokiem. Śledczy nie potwierdzili powiązań wierzycieli z zadłużonym deweloperem, ale jednocześnie uznali, że do oszustwa dewelopera na szkodę mieszkańców... w ogóle nie doszło. Śledztwo umorzono, a jego uzasadnienie przypomina mowę obrończą na rzecz dewelopera. „Podejmowane w sprawie przez Andrzeja K. działania jednoznacznie wskazują, iż jego zamiarem było wywiązanie się z zawartych umów” – napisał prokurator, a sąd podtrzymał tę decyzję. – W polskim prawie oszustwo można popełnić wyłącznie z winy umyślnej. Nie wystarczy udowodnić sprawcy lekkomyślności czy niedbalstwa, lecz zamiar oszustwa – mówi Marcin Stępień, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnowie. – Działania Andrzeja K. musiałyby być więc od początku nakierowane na oszukanie pokrzywdzonych, a przecież robił on wszystko, by wywiązać się z umów. Zbudował blok, oddał lokatorom mieszkania w użytkowanie i nie bez trudności doprowadził do odbioru technicznego budynku. Nastąpił jednak niekorzystny zbieg okoliczności: w tym czasie popadł w długi,