Udręki Pilcha
w autobiografii, że kiedyś zwierzył się jej, iż z Jackie czasem się nudzi. Lee towarzyszyła prezydentowi w oficjalnych podróżach zagranicznych, zwykle gdy Jackie była w ciąży. Kennedy został też ojcem chrzestnym Anny Krystyny, córki Lee i księcia Stanisława. Z kolei Radziwiłł był ojcem chrzestnym syna prezydenta.
Ale oba małżeństwa miały swoje problemy. John Kennedy nie był wiernym mężem i wszyscy o tym wiedzieli. Jackie wiele razy czuła się upokorzona. Zacisnęła jednak zęby i nie odeszła. Pamiętała słowa matki: „pieniądze i władza”. A jej mąż miał największą władzę na świecie.
Lee współczuła siostrze, bo sama była z Radziwiłłem bardzo szczęśliwa. Ale gdy jej nowo narodzona córka długo chorowała, a ona nie mogła wydobyć się z depresji poporodowej, książę uciął sobie na boku romans. I choć później długo się kajał, Lee już mu nie ufała. I poczuła się zwolniona z wierności. Zwłaszcza że niedawno zauroczył się nią pewien niezbyt piękny, ale bardzo bogaty mężczyzna. Postanowiła odpowiedzieć na jego zaloty.
Arystoteles Onassis milionerem został w wieku 25 lat. W latach 30. zainwestował w statki, a 30 lat później był największym prywatnym armatorem na świecie. W 1962 roku, gdy poznał 29-letnią Lee, miał 56 lat, żonę i romans ze słynną śpiewaczką operową Marią Callas. Z żoną zamierzał się rozejść. Lee uwierzyła, że to ona zostanie kolejną panią Onassis. Lecz póki kochanek się nie zdeklarował, nie zamierzała rozwodzić się z Radziwiłłem. Spędzała jednak coraz więcej czasu w Grecji.
To ja będę panią Onassis
Właśnie podczas wakacji na jachcie Onassisa Lee dowiedziała się o śmierci Patricka, synka Jackie, który zmarł po trzech dniach od narodzin. By ukoić jej smutek, zaprosiła ją do Grecji. Kilka miesięcy po tamtych wakacjach prezydent Kennedy zginął w zamachu, a jego żona na długo zamknęła się w sobie. Później zbliżyła się do swego szwagra Roberta Kennedy’ego, który wystartował w wyborach prezydenckich. Szeptano nawet o ich romansie. Gdy w 1968 roku Robert również zginął w zamachu, Jackie poczuła, że nienawidzi Ameryki. Zaczęła obsesyjnie bać się o dzieci.
I wtedy znów pojawił się Onassis. Obiecał, że zaopiekuje się nią i jej dziećmi i da im dom na swojej prywatnej greckiej wyspie. Pod warunkiem że Jackie zgodzi się go poślubić.
Lee nic o tych rozmowach nie wiedziała. Data ślubu była już ustalona, gdy kochanek oznajmił jej, że między nimi koniec. Była zdruzgotana, tym bardziej że o wszystkim dowiedziała się od niego, a nie od siostry. Onassis błagał ją jednak, by pojawiła się na ślubie. Przyjechała wściekła. Ale gdy zobaczyła, jak Jackie po raz pierwszy od wielu miesięcy beztrosko się śmieje, odpuściła. „To była sprawa życia i śmierci mojej siostry. Była w depresji, uzależniona od prochów, na granicy samobójstwa. Jeśli Onassis mógł ją uratować, musiałam ustąpić. Ona potrzebowała go bardziej niż ja” – napisze po latach. To nie znaczy, że nie cierpiała. Zwłaszcza że jej małżeństwo z Radziwiłłem przestało już mieć sens. Rozwiedli się w 1974 roku.
Mam na imię Lee i jestem alkoholiczką
Lee rzuciła się w wir życia towarzyskiego. Nie była już tylko „siostrą prezydentowej”. Miała własnych przyjaciół: Andy Warhol, Truman Capote, legendarny rosyjski baletmistrz Rudolf Nurejew, kompozytor Leonard Bernstein, Mick Jagger i Rolling Stonesi, Giorgio Armani – w takim towarzystwie się obracała. Ale to kosztowało, a ona nie miała własnych pieniędzy. Zadłużała się u siostry. Próbowała zostać aktorką, ale przedstawienie teatralne, a potem film z jej udziałem zebrały fatalne recenzje. Przerzuciła się więc na modę. Przez jakiś czas pracowała dla Giorgio Armaniego jako specjalistka od public relations, pisała dla magazynu „Harper’s Bazaar”, projektowała wnętrza dla bogatych znajomych. Coraz bardziej sfrustrowana, miała za złe siostrze, że nie chce się dzielić z nią pieniędzmi. I topiła frustracje w alkoholu.
Jackie też miała swoje kłopoty. Onassis, gdy ustrzelił wielką zdobycz, wrócił do swego romansowego stylu życia. Jackie czuła się upokorzona, ale związek przetrwał sześć lat, do śmierci miliardera. Spadek też ją rozczarował. Po ciężkiej batalii sądowej z córką męża, Jackie wyszarpała z majątku Onassisa znacznie mniej, niż się spodziewała. W testamencie byłego kochanka dla Lee nie znalazło się nic.
Jackie wróciła do Stanów. Zatrudniła się w wydawnictwie jako redaktorka. Związała się z biznesmenem Maurice’em Tempelsmanem, który zarządzał jej majątkiem i znacznie go pomnożył. Za to Lee spadała coraz niżej. Gdy zupełnie przestała radzić sobie z alkoholizmem, wkroczyła Jackie. Siłą wpakowała ją do auta i zawiozła do kościoła, gdzie odbywało się spotkanie Anonimowych Alkoholików. Czekała pod drzwiami aż do końca i dopilnowała, by siostra wypowiedziała sakramentalne zdanie: „Mam na imię Lee i jestem alkoholiczką”. Lee nie była jej za to wdzięczna. Na dodatek Jackie oznajmiła, że dopóki Lee nie otrząśnie się z nałogu, Anthony i Anna będą mieszkać z nią. Jeszcze większym ciosem był dla Lee fakt, że dzieci nie chciały później do niej wrócić. Zwłaszcza Anna miała z ciotką Jackie znacznie lepsze relacje niż z własną matką.
Mimo tych problemów Lee wciąż starała się dobrze bawić. W 1972 roku pojechała w tournée po Ameryce z zespołem The Rolling Stones. Krążyły plotki, że z wokalistą Mickiem Jaggerem są kochankami. Z brakiem pieniędzy radziła sobie dzięki romansom; kolejni kochankowie obsypywali ją prezentami. Za jednego z nich omal nie wyszła za mąż. Hotelowy magnat z Kalifornii Newton Cope prawie stał już z Lee na ślubnym kobiercu, gdy wkroczyła mamusia Janet. Uznała, że narzeczony nie zapisał wystarczająco dużo w intercyzie i zgarnęła Lee, nim ta zdążyła „popełnić błąd”.
Już wystarczająco jej pomogłam
Lee wyszła jednak jeszcze raz za mąż, w 1988 roku za reżysera i producenta Herberta Rossa. Związek był burzliwy. Lee wywołała w filmowym światku kilka skandali, Ross skarżył się też, że bez opamiętania wydaje jego pieniądze. Rozwiedli się w 2001 roku, ale to małżeństwo wreszcie ustawiło Lee finansowo. Dostała na pożegnanie 20 mln dolarów.
Od 1989 roku, kiedy zmarła ich matka Janet, siostry coraz bardziej oddalały się od siebie. Ale gdy cztery lata później Jackie zachorowała na chłoniaka, Lee znów była przy niej. Pielęgnowała ją i powtarzała, że ją kocha. Lecz gdy po śmierci Jackie otwarto jej testament, okazało się, że Lee znów została kompletnie pominięta. Słynna i bogata siostra nie zostawiła jej nic oprócz kilku druzgocących słów: „Nie czynię żadnego zapisu na rzecz mojej siostry, ponieważ wystarczająco pomagałam jej podczas mojego życia”.
Lee Radziwiłł ma teraz 85 lat. W Paryżu do dziś tytułują ją księżną. Na ścianach swych luksusowych apartamentów w Paryżu i Nowym Jorku eksponuje zdjęcia z największymi sławami swoich czasów. Wydała autobiografię, w której opisała swoje przygody, dokonania i sukcesy. Czy teraz, po latach życia na własny rachunek, nadal wisi nad nią cień słynnej siostry? Wygląda na to, że nigdy się go nie pozbędzie. Jeszcze całkiem niedawno dziennikarka telewizyjna Barbara Walters, zapowiadając rozmowę z Lee, przedstawiła ją jako siostrę żony prezydenta Kennedy’ego. Wywiadu nie było; Lee wyszła ze studia.
(Korzystałam m.in. z książek: Diana DuBois „Lee Radziwiłł. W cieniu siostry”, J. Randy Taraborrelli „Jackie, Janet and Lee”, Sam Kashner, Nancy Schoenberger „The Fabulous Bouvier Sisters”)
Rzecz dzieje się współcześnie. W Polsce, w Warszawie. Z niewiadomych przyczyn ludzkość wyginęła. Coś się stało, jakiś kataklizm, i nie ma nikogo. Żywego ducha. A właściwie – właśnie pośród duchów, widziadeł, wyobrażeń i wspomnień pozostał starzejący się pisarz. Osiadł w hotelu Paryż i stamtąd przygląda się opustoszałemu światu. Czasem wyjdzie na ulice albo wróci do swojego mieszkania na Hożej. Już niewiele może, jeszcze wiele by chciał. Planował, że pod koniec życia spisze lub podyktuje sekretarzowi swoje podsumowanie. Wypowie się – bo przecież wielu jest ciekawych, a ponadto ma chyba ważne rzeczy do opowiedzenia na temat literatury, malarstwa, tyranii, kobiet i miłości. Z tego powodu prosił Stwórcę (choć wiarę w Niego, ewangelickiego, bo jest luteraninem, utracił, mając kilkanaście lat) o chwilę spokoju. Liczyłem na parę lat samotnej pracy, otrzymałem bezmiar samotności. Nigdy mi jej nie brakowało, ale teraz miałem monstrualny zapas. Nawet nie mówię do końca świata, bo wychodzi dalej. Dużo dalej. W końcu koniec właśnie nastąpił, zaczynała się wieczność. Zamiast twórczego spokoju, możliwości, by zapisać ostatecznie rzeczy istotne, otrzymał inną sposobność – całkowite „wyciszenie” z powodu choroby. Wszystko się przewartościowało: fizycznie jest właściwie wrakiem, intelektu też nie dostaje... I w takich okolicznościach ma dokonać owego życiowego résumé, o którym zamarzył. Najbardziej dojmującą z okoliczności tego czasu podsumowania jest właśnie samotność, o którą nieopatrznie poprosił: ani sił fizycznych, ani sprawnego umysłu, ani Boga, ani ludzi – żywego ducha wokół. I właśnie w tej krańcowej, nie do zniesienia samotności zaczyna roić o całkowitym końcu świata, nie tylko własnego, indywidualnego, ale totalnego...
Jerzy Pilch, odkąd poważnie choruje, daje nam okruchy dawnego siebie. Tutaj przedstawił spójną wizję agonii świata i pojedynczego człowieka. „Żywego ducha” jest powieścią dla wiernych czytelników pisarza z Wisły, ale też dla tych, którzy lubią słuchać ludzi dojrzałych, doświadczonych czymś.
AGNIESZKA FREUS JERZY PILCH. ŻYWEGO DUCHA. WYDAWNICTWO LITERACKIE, Kraków 2018. Cena 34,90 zł.
Żeby zostać zdrajcą ojczyzny, wystarczyło pochwalić grę niemieckiego piłkarza albo skrytykować jakość albańskiego chleba, nie mówiąc już o głupich żartach. Nie można było mieć też złudzeń, że nikt o tym nie doniesie władzy – donosił podobno co czwarty obywatel. Bibka Kokalarii, chemiczka – miała tak wyprany mózg, że gdy widziała czarny samochód z oficjelem w środku, pochylała głowę i potrząsała nią leciutko, by wypełniła się pustką. Czuła bowiem, że oni są tak potężni, że zbudowali już aparat do czytania w myślach. Strach szedł w parze ze śmiercią (w najlepszym razie z cierpieniem na torturach), a upodlenie z upokorzeniem i głodem. Tak wyglądał raj otoczony drutem kolczastym, z obozami reedukacji, setkami tysięcy podsłuchów i bunkrami, które miały chronić komunizm przed wyimaginowanym wrogiem.
„W komunistycznej Albanii ból i trauma mieszały się z poczuciem absurdu. Los nic nie znaczył. Logika nic nie znaczyła. Każdego dnia rzecz, która miała ustalone znaczenie, mogła stać się czymś innym” – mówi inny rozmówca Małgorzaty Rejmer.
Ale ofiarą reżimu jest też kamieniarz Nexhip Manga, w którego sercu wciąż jest Enver Hodżha, bo to był „najwybitniejszy Albańczyk w historii narodu”. Po śmierci wodza napisał poemat o jego śmierci, traktując go jako wiersz... miłosny. Ma też w domu sześć portretów Envera i zegar z jego zdjęciem, ustawiony na godzinę, o której umarł.
Bez wątpienia na obrzeżach Europy mieliśmy Koreę Północną. Autorka wydanego kilka lat temu zbioru reportaży „Bukareszt. Krew i kurz”, nawiązując wielokrotnie do „Procesu” Kafki tworzy porażający obraz zamkniętej przed światem enklawy, gdzie ludzie musieli wierzyć, że są szczęśliwi, bo chwila ich zwątpienia oznaczała skazanie na piekło, choć wiara w Boga była też zakazana. JACEK BINKOWSKI MAŁGORZATA REJMER. BŁOTO SŁODSZE NIŻ MIÓD. Głosy komunistycznej Albanii. WYDAWNICTWO CZARNE, Wołowiec 2018. Cena 39,90 zł.