Bestia od świętej Brygidy
Dzieci skupione wokół parafii św. Brygidy „bały się go i uciekały przed nim”. Molestowani ministranci drżeli na jego widok. Wykorzystana dziewczynka skoczyła z okna. Mimo to prałat Jankowski był szanowanym i cenionym kapelanem „Solidarności”. Nigdy nie został ukarany.
Wokół seksualnych wyczynów księdza Jankowskiego było głośno wiele razy. Najmocniej zawrzało, kiedy „Fakty i Mity” w 2003 r. jako pierwsze nagłośniły sprawę jego pedofilskich skłonności. Kapelan „Solidarności” został wówczas oskarżony przez matkę jednego z byłych ministrantów o wykorzystywanie seksualne syna, skutkiem czego były jego późniejsze wieloletnie problemy. W 2009 r. ukazała się książka Petera Raina pt. „Ostatnia bitwa prałata”, która szczegółowo opisuje dramat wielu ministrantów służących u boku Jankowskiego w kościele św. Brygidy w Gdańsku. Zmuszani do seksualnego poddaństwa, usługiwania duchownemu molestowani chłopcy milczeli przez lata. Dziś, osiem lat po śmierci ikony opozycji, stajemy w obliczu coraz to brutalniejszych i drastyczniejszych doniesień medialnych dotyczących poczynań, obok których nie możemy przejść obojętnie.
Dziennikarka „Dużego Formatu” (wydawnictwo Agora) w poruszającym reportażu upubliczniła m.in. szokujące wspomnienia Barbary Borowieckiej, która po 50 latach milczenia zdecydowała się wyjawić straszną prawdę o tym, do czego zdolny był szanowany kapłan. Mieszkająca od lat 70. w Australii Borowiecka twierdzi, że wielokrotnie była molestowana przez duchownego.
– Dopadł mnie z 10, może nawet 20 razy, ale nie jestem w stanie odtworzyć tego w porządku. Pamiętam strzępy zdarzeń, wyrwane z czasu, z chronologii. Był jak bestia – wspomina. – Chciałam uciec przez strych i wybiec drugim wejściem. Ale tym razem drzwi były zamknięte. Dopadł mnie, gdy szarpałam się z klamką. Dotykał piersi, powiedział, że pokaże mi, co to znaczy od tyłu. Wkładał ręce w majtki i próbował je zdjąć. Nie udało mu się. Pamiętam, że miałam spódniczkę na gumce, naciągnęłam majtki tak, że trzymałam je w zębach i odpychałam się rękoma. Byłam przerażona, nie rozumiałam, czego chce, co to znaczy „od tyłu”. A on mówił: „Ja ci pokażę, jak się spuścić”. Był obleśny (...). Pamiętam, jak złapał mnie za buzię i próbował otworzyć usta. Pomyślałam, że jak mi wsadzi, to go ugryzę. Wtedy sąsiadka krzyknęła: „Kto tutaj tak tarabani” – dodała Borowiecka w rozmowie z „Dużym Formatem”.
– Jankowski, który już się onanizował, pchnął mnie na ścianę i spuścił mi się na sukienkę. Pamiętam, że już w mieszkaniu chciałam ją wyprać, ale wymiotowałam. Mój brat Boguś przynosił mi wodę i powiedział: „Jak dorosnę, to go zabiję”. Czułam strach, obrzydzenie. U rodziców nie znalazłam pomocy. Myślałam, że to dlatego, że jestem zła. Zresztą mama powtarzała mi to na okrągło. Myślałam też o samobójstwie, kombinując, jak się zabić (...). Mając 23 lata, wyjechałam, czy raczej uciekłam, od matki, Gdańska i wspomnień. Z Australijczykiem, który oświadczył mi się po kilku dniach znajomości – kontynuowała dramatyczną opowieść o historii sprzed lat.
Wspomnienia wróciły, kiedy odwiedzając rodzinny Gdańsk, zajrzała do kościoła św. Brygidy i jej oczom ukazał się monument upamiętniający znienawidzonego oprawcę. Zdaniem Borkowskiej nie ona jedna wśród dziewczynek była ofiarą zboczonego prałata. W rozmowie z dziennikarką „Dużego Formatu” powiedziała, że najbardziej w pamięć zapadł jej widok zwłok Ewy, koleżanki z podwórka, po tym jak wyskoczyła z okna.
– Ojciec pobił ją, gdy powiedziała, że jest w ciąży. Potem skoczyła – wspomina Borowiecka. – Miałam wtedy 12 lat, a Ewa 16. Była jeszcze dzieckiem. Jej matka powiedziała sąsiadce, że zostawiła list: „Nie będę miała dziecka Jankowskiego. Może teraz uwierzycie, że zostałam zgwałcona” – dodała Borowiecka.
Jej samej Ewa miała powiedzieć: „Przez Jankowskiego mam problem”. Po samobójczej śmierci nastolatki ks. Jankowski zniknął na dłuższy czas i po latach „objawił” się jako osoba sławna i szanowana. Wtedy był już związany z „Solidarnością”. Jego zwierzchnicy, w tym abp Gocłowski, z ojcowską troską pochylali się nad skłonnościami prałata do młodych chłopców, ale nic z tym nie zrobili. Nikt z hierarchów nie wyciągnął wniosków. Dopiero w 2004 r. z powodu promowania antysemityzmu prałat został skarcony i odebrano mu prawo do głoszenia kazań. Przestał też być proboszczem parafii św. Brygidy.
W 2012 r., dzięki dofinansowaniu prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, 2,6-metrowy Jankowski stanął na cokole, by zamyślonym kapłańskim wzrokiem spoglądać na swoich wiernych.
Przez lata ten postument budził kontrowersje wśród mieszkańców Trójmiasta.
– Nikt się raczej pod tym pomnikiem nie modli i nie klęka – mówi redakcji „FiM” Aleksander z Gdańska. – Wszyscy wiedzieli przez lata, że to zboczeniec. Ja swoich córek, kiedy szły do komunii, nie posłałem do Brygidy. Przenieśliśmy obie do sąsiedniej parafii – dodaje emeryt.
Po przeczytaniu fragmentu biografii Danuty Wałęsy „Marzenia i tajemnice” możemy odnieść podobne wrażenie. „W obecności kobiet i dorastających dzieci potrafił wypowiadać obleśne słowa. Byłam oburzona... Dlatego te wszystkie hece, jakie wyczyniał, mnie nie zaskoczyły i nie zgorszyły. Dziś nie chcę do tego wracać, tym bardziej że Henryk Jankowski nie żyje” – napisała Danuta Wałęsowa.
Dziewczęta nie były jedynymi ofiarami zboczonego prałata, które przedstawiła dziennikarka „Dużego Formatu”. Piotr, były ministrant z wioski w Borach Tucholskich, napisał do prokuratury, że chciałby zostać przesłuchany w charakterze świadka w sprawie ks. Jankowskiego. Powiedział, że kiedy uciekł z domu, trafił na duchownego.
– Po półgodzinie Jankowski powiedział, że mogę zostać na plebanii, jeśli będę z nim spał w jednym łóżku. Było mi wszystko jedno, ledwo stałem na nogach. Gdy oglądałem jeden z obrazów, ksiądz podszedł do mnie i zaczął głaskać po głowie, po chwili muskał ustami policzki. Kiedy pocałował mnie w usta, odruchowo odepchnąłem go. Jankowski skarcił mnie i kazał się rozebrać. Gdy stałem nagi, proboszcz spytał, czy napiję się drinka. Szybko wychyliłem szklankę i zaszumiało mi w głowie. Ksiądz jedną ręką rozpiął rozporek, drugą trzymał mnie mocno za plecy. Klęknąłem, wtedy zbliżył się i włożył mi członka do ust. Powiedział, że nie będę tego żałował. Po wszystkim zrobiło mi się niedobrze i pobiegłem do toalety zwymiotować. Rano Jankowski dał mi 1000 złotych i wypchnął za drzwi. „Należy ci się, bo byłeś dobry” – usłyszałem na pożegnanie.
Wraz z księdzem Jankowskim upadł nie tylko kolejny mit „Solidarności”. Upadło coś więcej – resztki wiary w przyzwoitość kleru.