Jestem tu po to, by reprezentować fundamentalne wartości Ameryki (Rzeczpospolita)
Rozmowa z Georgette Mosbacher, ambasador USA w Polsce.
– Pani ambasador, dlaczego uważa pani, że wspieranie wolności słowa w Polsce jest tak ważne dla pani misji? Na różne sposoby podkreśla to pani od początku swojego pobytu w Warszawie.
– Dlatego ważne, że stanowi jedną z naszych fundamentalnych wartości. Dlatego my, Amerykanie, jesteśmy tym, kim jesteśmy. Uważam, że historia nauczyła nas, że jeżeli nie będziemy bronić tych wartości, to mogą nam one zostać odebrane niemal z dnia na dzień. A nawet, jeżeli nie są one atakowane, musimy je nieustannie wzmacniać. Do katalogu tych wartości należą z pewnością wolność wypowiedzi, wolność prasy, swoboda wymiany poglądów. Wolność słowa nie jest czymś subiektywnym. Oczywiście, mnie też czasami nie podoba się to, co czytam, ja też czasami mam ochotę rzucić czymś w telewizor, ale nie robię tego w imię tych wartości.
– Czy wiadomo coś pani o przypadkach ograniczania wolności słowa w Polsce?
– Nie, z mojego dotychczasowego doświadczenia w Polsce wynika, że macie wolną prasę. Ale moim zadaniem jest zagwarantowanie, że amerykańskie firmy mają równe warunki gry, są traktowane uczciwie. Częścią tego zadania jest również odwoływanie się do fundamentalnych wartości. I w istocie podzielamy te wartości, co pokazuje wspólna polsko-amerykańska historia. To coś wyjątkowego w skali świata. Nasza historia to walka ramię w ramię o wolność. To głęboka, wyjątkowa, ważna historia. Podzielamy te fundamentalne wartości, ale nie widzę nic zdrożnego w ich nieustannym wzmacnianiu.
– Czytałem pani list do premiera Mateusza Morawieckiego. Pomimo pewnych drobnych pomyłek nie ma w nim nic tak nadzwyczajnego, by mogło wywołać tak agresywną reakcję prawej strony sceny politycznej i związanych z nią dziennikarzy. Zgadza się pani z takim stanowiskiem?
– Nie mogę komentować prywatnej korespondencji dyplomatycznej pomiędzy mną a polskim rządem.
– Czy to była prywatna korespondencja?
– To była korespondencja dyplomatyczna, co z definicji czyni ją prywatną. I tak jednak nie mogłabym odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie wiem, co powoduje całą tę ekscytację. Wiem natomiast, że staram się wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafię, a bardzo ważną częścią tego zadania jest dbanie, by amerykańskie firmy były należycie traktowane. I to właśnie robię. Żałuję więc, ale nie mogę odpowiedzieć na pańskie pytanie.
– Co pani sądzi o upublicznieniu tego listu?
– Szanuję moich polskich partnerów, z którymi prowadzę komunikację dyplomatyczną, dlatego te kwestie powinny pozostać prywatne. Mam tu na myśli spotkania dyplomatyczne, korespondencję. Myślę, że powinniśmy się tego trzymać, jeżeli mamy budować wzajemne zaufanie.
– Ten list wyraża prywatne poglądy pani ambasador czy jest oficjalnym stanowiskiem obecnej administracji?
– Naprawdę, nie chcę komentować swojej prywatnej korespondencji z polskim rządem. To byłby przejaw braku szacunku dla moich polskich partnerów. A ja naprawdę ich szanuję.
– Czy wolność słowa, wolność prasy są dla pani kwestią graniczną?
– To jedna z fundamentalnych wartości, a one nie mogą być przedmiotem targów.
– A gdyby ktoś przekroczył tę granicę?
– Tak jak wspominałam, to są wartości, które współdzielimy i które są ważne dla naszych relacji. One nas wiążą ze sobą. Za każdym razem więc, gdy ktoś próbuje je podważyć, te więzy ulegają osłabieniu. Teraz siedzimy tutaj, pan jako dziennikarz, ja jako dyplomata. Musimy się wzajemnie szanować. Oboje rozumiemy, dlaczego tutaj jesteśmy, chcemy być wobec siebie uczciwi, ale jednocześnie musimy szanować nasze wartości. A jedną z tych wartości jest uczciwość, wolność wypowiedzi, one między innymi decydują o tym, kim jesteśmy.
– Jednak ludzie, którzy zaczęli panią krytykować po tym liście, podnoszą argument, że Stany Zjednoczone mają równie doskonałe stosunki z Turcją, Arabią Saudyjską, czyli krajami, które nie mają nic wspólnego z wolnością słowa. Dlaczego nasze relacje ze Stanami Zjednoczonymi mają być odmienne od tych z krajami, w których nie ma wolności słowa?
– Jestem tu, w Polsce. Prezydent Trump powierzył mi misję reprezentowania Stanów Zjednoczonych Ameryki w Polsce. Nie mogę tego komentować, ponieważ nie mam takiej wiedzy o przepisach i regulacjach obowiązujących w innych krajach. Mogę natomiast powiedzieć, o co prosił mnie prezydent Trump, wysyłając mnie do Polski. – O co prosił? – Jego przekaz był taki, bym reprezentowała fundamentalne wartości Ameryki, bym pracowała nad utrzymaniem silnych relacji bilateralnych, bo silna Polska to silniejsza Ameryka. Mam robić wszystko co w mojej mocy, by ułatwić Polsce osiągnięcie niezależności energetycznej, by we współpracy z polskimi partnerami dbać o bezpieczeństwo i starać się neutralizować wszystko to, co mogłoby nam przynieść szkody. I reprezentować amerykańskie firmy, które zainwestowały tu 43 miliardy dolarów. – Wspierać je? – Wspierać je w tym przypadku oznacza dbać, by były traktowane uczciwie w Polsce, by warunki gry dla nich były równe. To jedno z moich zadań i będę robiła wszystko, by wywiązywać się z niego jak najlepiej.
– Wróćmy jeszcze na chwilę do listu. Znalazł się na nim pani odręczny dopisek: „Musimy to rozwiązać, to staje na drodze naprawdę ważnym sprawom”. Co pani miała na myśli?
– Powtórzę jeszcze raz: wykazałabym się głębokim brakiem szacunku wobec ludzi, z którymi pracuję w Polsce...
– Spójrzmy na to zatem od innej strony. Jakie są te naprawdę ważne sprawy w stosunkach polsko-amerykańskich?
– Ta sprawa jest akurat bardzo jasna i prezydent wypowiada się w tej kwestii bardzo jasno: niezależność energetyczna, współpraca gospodarcza i współpraca wojskowa. To są te trzy priorytety. Oraz zapewnienie, że stosunki bilateralne pozostaną silne, oparte na fundamentalnych wartościach i że zrobimy wszystko, by utrzymać specjalny charakter tych dwustronnych relacji.
– Czy współpracuje pani z amerykańskimi firmami, by zapoznać je z możliwościami biznesowymi w Polsce?
– Oczywiście i nie tylko z amerykańskimi firmami w kwestii możliwości biznesowych w Polsce, ale również z polskimi firmami, by pokazać im możliwości w Stanach Zjednoczonych. Chcemy zachęcać do ruchu w dwie strony.
– Jak pani rozumie pojęcie nowoczesnej dyplomacji?
– To bardzo dobre pytanie, nikt wcześniej mi go nie zadawał. Ujmijmy to w ten sposób. Pewnie moglibyśmy zajrzeć do słownika i znaleźć jakąś uczoną definicję, ale spójrzmy na to z mojej perspektywy. Moim zdaniem dyplomacja polega na byciu uczciwym w stosunku do swoich partnerów, na zaangażowaniu w silne relacje dwustronne pomiędzy krajem, w którym jesteś, a Stanami Zjednoczonymi Ameryki. W tych relacjach trzeba być uczciwym i robić wszystko co możliwe, wykorzystywać każdą okazję, by je wzmacniać.
– Czy zranił panią hejt, który wylał się na panią po opublikowaniu listu?
– Czy ja wyglądam na osobę, która lubi, kiedy ludzie wygadują o niej okropne rzeczy?
– Ale wspominała pani również, że raczej nie ma cienkiej skóry.
– Nie mam cienkiej skóry. Siedzę w polityce nie od dzisiaj.
– Czy czuje się pani zdewastowana tym hejtem?
– Skłamałabym, mówiąc, że mi się to podobało. Niektóre z tych komentarzy naprawdę bolały. Ale czy osłabiło? Nie. Wierzę w swoje wartości, wierzę w mandat, który dał mi prezydent. Będę nadal wykonywała swoją pracę, najlepiej jak potrafię. To część polityki. W Waszyngtonie mamy stare powiedzenie: „Jeżeli chcesz mieć przyjaciela, kup sobie psa”. Mój pies jest tu ze mną, uwielbiam go. Nie jestem naiwna. Przyglądam się polityce dość długo, by wiedzieć, co się dzieje, gdy wejdziesz na czyjeś terytorium. Życie bywa brutalne, ale dopóki jesteś otwarty i uczciwy, możesz iść do przodu. Widzimy to w Polsce, gdzie mamy silne, dynamiczne stosunki dwustronne.
– Czy ta sprawa w jakikolwiek sposób wpłynie na pani misję w naszym kraju?
– Nie. Zdecydowanie nie. Chcę to powiedzieć bardzo jasno. Jestem zdeterminowana, by rozwijać nasze relacje. Nie jestem w Polsce zbyt długo, ale to dla mnie wspaniałe doświadczenie. Uczucia, którymi Polacy darzą Amerykę, fakt, że w USA mieszka 10 milionów Polaków, to jest rzeczywistość, którą można poczuć. Wszędzie, gdzie się pojawiam w Polsce, czuję się bezpiecznie, czuję się mile widziana i wydarzenia takie jak to w żadnym stopniu tego nie zmieniają.
– W „Rzeczpospolitej” opublikowaliśmy 11 listopada pani wspólny list z ambasadorem Wilczkiem. Mówili tam państwo o współpracy w sferze energetyki, wojskowości i infrastruktury w obszarze Trójmorza. Skupmy się na tej ostatniej kwestii. Co Amerykanie mogą zaoferować temu projektowi?
– Moim zdaniem Trójmorze to bardzo ważna, przyszłościowa inicjatywa. 12 krajów regionu...
– I kilka z nich bardzo proamerykańskich, nie zapominajmy o tym, takich jak Polska czy Rumunia...
– A kilka z nich nie i to też jest w porządku. Będziemy pracować nad tym, by to zmienić. Częścią mojego zadania jest, by utrzymać te relacje, z pewnością w Polsce. Trójmorze ma potencjał, by okazać się sukcesem i moim zdaniem to niezwykła szansa dla regionu. By inwestować w region, by wzmocnić jego wewnętrzne więzy. W Polsce mieszka obecnie 40 milionów ludzi. Jeżeli Trójmorze dojdzie do skutku, będzie to około 110 milionów ludzi. Nie muszę chyba tłumaczyć, jaką wartość dodaną to stanowi. Amerykańska opinia publiczna i amerykański prezydent są zdeterminowani, by zrobić wszystko co w naszej mocy, by pomóc regionowi, który jest tak ważny dla naszego bezpieczeństwa i własnego bezpieczeństwa. – W jaki sposób? – Im silniejszy będzie to projekt, tym bardziej będzie mógł odpierać zagrożenia w regionie, z pewnością związane z Rosją, o czym dobitnie przekonaliśmy się w ostatnich dniach z powodu ponownej agresji na Ukrainę. Im silniejszy jest ten region, tym lepiej dla światowego bezpieczeństwa.