Ofiary zbiegu okoliczności
Jedenaście rodzin może stracić dorobek życia.
Prokurator powiedział, że nikt ich nie oszukał. Komornik – że za głupotę się płaci. Ale nikt nie umie powiedzieć jedenastu rodzinom, które za chwilę stracą dorobek życia, na czym polegał ich błąd.
Jeśli komornik wyrzuci ich na bruk, będą prawdopodobnie jednymi z ostatnich ofiar nieuczciwych deweloperów. Mieszkania w czteropiętrowym bloku w Koszycach Wielkich na obrzeżach Tarnowa kupili bowiem tuż przed wejściem w życie przepisu nakładającego na inwestorów obowiązek deponowania wpłaconych przez mieszkańców pieniędzy na specjalnym bankowym rachunku powierniczym. Nie znaczy to jednak, że kupowali kota w worku. Przemysław Królik – handlowiec przed trzydziestką z czwartego piętra – z kolegą prawnikiem dokładnie sprawdził księgi wieczyste. – Wszystko było w porządku. Rozmawialiśmy też z mieszkańcami trzech bloków, które już stały – wylicza.
– Lokatorzy mówili nam, że deweloper to miły facet i nie mieli z nim żadnych przygód. Poza tym, że inwestycja się trochę spóźniła, ale to przecież w naszym kraju standard. Wziąłem kredyt i przelałem forsę deweloperowi.
– Na wstępie zapytałem Andrzeja K., czy będziemy mieli od razu akt notarialny, bo bez tego nie wchodzę w interes – barczysty operator maszyn budowlanych Krystian Sumara wrócił po wielu przepracowanych w USA latach i zakładał w Polsce rodzinę. – Nigdy w życiu nie kupiłbym też przysłowiowej „dziury w ziemi”, ale nasz blok już stał. Andrzej K. pozwalał już na prace wewnątrz budynku, co było nam na rękę.
– Zapłaciliśmy kasę podobnie jak dziewięć pozostałych rodzin i poszliśmy do notariusza – Justyna Sumara wyciąga z szuflady akt notarialny. – Akty notarialne, które mieli mieszkańcy, dotyczyły zaś umowy przedwstępnej i bez kolejnego aktu – przeniesienia własności lokalu z udziałem w gruncie pod blokiem – stały się niewiele warte.
– Szybko zwołaliśmy zebranie mieszkańców – Agnieszka Wojnicka, która kupiła z mężem przedostatnie mieszkanie w bloku, stara się opowiadać spokojnie, bo na dniach będzie rodzić. – Uradziliśmy, że nie ma na co czekać: zrzucimy się i spłacimy z naszych pieniędzy wpisanego do hipoteki wierzyciela Andrzeja K. do notariusza i koniec balu. Strach zajrzał nam w oczy, kiedy na wyznaczenie terminu rozprawy czekaliśmy... dziewięć miesięcy.
Zaczął się wyścig z czasem, bo wpisani do hipoteki wierzyciele Andrzeja K. doprowadzili do wszczęcia egzekucji z zasiedlonego bloku. Przemysław Królik: – Co ciekawe, egzekucję opłacił u komornika facet, który miał pożyczyć Andrzejowi K. pieniądze i znajduje się blisko końca listy wierzycieli. A więc po sprzedaniu naszego bloku prawdopodobnie nie zobaczy nawet złotówki. nieruchomość obciążono hipoteką i nie mógł wywiązać się do końca z umowy.
Wyścig z czasem
Gdy w końcu latem tego roku odbyła się w sądzie rozprawa z powództwa mieszkańców bloku, ich zdenerwowanie sięgnęło zenitu. Krystian Sumara:
– Sprawa trwała pięć minut, a zamiast wyroku usłyszeliśmy, że sąd powołuje biegłego, który musi... zmierzyć nasze mieszkania. Na jego opinię czekaliśmy kolejne pół roku.
W tym czasie w oczy mieszkańców zajrzało widmo licytacji i eksmisji. Pierwszą wizytę w bloku zapowiedział komornik, który przed licytacją musi oszacować wartość mieszkań i całej nieruchomości. Justyna Sumara: – Prosiliśmy go, żeby się wstrzymał, że wytoczyliśmy sprawę w sądzie, ale usłyszeliśmy, że jego to guzik obchodzi, że ma doprowadzić do licytacji, a „za głupotę się płaci”. Co zrobiliśmy głupiego, co zaniedbaliśmy – już nie powiedział.
– W tej sprawie mieliśmy pozew zbiorowy, więc sąd przed rozprawą musiał wykonać sporo czynności wstępnych – sędzia Irena Choma-Piotrowska z tarnowskiego sądu utrzymuje, że pozwu mieszkańców nie dało się szybciej rozpatrzyć. – Sąd musiał też powołać biegłego.
Za chwilę komornik sprzeda blok i wyrzuci mieszkańców na bruk. – Myślę, że to nie nastąpi natychmiast, a wiem, że kolejny termin rozprawy mieszkańców odbędzie się jeszcze w grudniu – uspokaja sędzia.
Mieszkańcy już nie wierzą, nie wierzą też banki, które dały lokatorom kredyty na mieszkania. Od Przemysława Królika i rodziny Imiołków z drugiego piętra zażądały natychmiastowego dostarczenia aktu notarialnego z przeniesieniem własności lub... spłaty całej kwoty w ciągu kilku tygodni. Na bloku zawisły olbrzymie banery: „Nie oddamy naszych mieszkań!”, „Ratuj, ministrze Ziobro!” i „Komornik do Ładnej”. Najciekawszy jest ten ostatni: mieszkańcy przeprowadzili bowiem własne śledztwo i ustalili to, czego nie umiała zrobić prokuratura. Przemysław Królik: – Znaleźliśmy w internecie ciekawe ogłoszenia, w których Andrzej K. chce zatrudnić sprzątaczkę, a nawet stajennego do obsługi jego koni. Po nitce do kłębka ustaliliśmy, że deweloper nadal dysponuje trzynastohektarową wiejską posiadłością z jeziorem i końmi. To zaledwie kilkanaście kilometrów stąd. Rozpoczął też... kolejną inwestycję, tym razem w Krakowie – mieszkańcy pokazują fotografię z budowlaną tablicą informacyjną potwierdzającą ich słowa.
Andrzeja K. znalazłem na „ranczu”, o którym mówili mieszkańcy. Nie odpowiedział konkretnie na żadne z pytań, zapewnił tylko, że nie musi sprzedawać posiadłości, by spłacić lokatorów, bo „należą im się mieszkania”. Nie odpowiedział jednak, jak zamierza spłacić długi i kiedy pójdzie z mieszkańcami do notariusza.