Angora

Ofiary zbiegu okolicznoś­ci

- Tekst i fot.: PIOTR KRASKA

Jedenaście rodzin może stracić dorobek życia.

Prokurator powiedział, że nikt ich nie oszukał. Komornik – że za głupotę się płaci. Ale nikt nie umie powiedzieć jedenastu rodzinom, które za chwilę stracą dorobek życia, na czym polegał ich błąd.

Jeśli komornik wyrzuci ich na bruk, będą prawdopodo­bnie jednymi z ostatnich ofiar nieuczciwy­ch deweloperó­w. Mieszkania w czteropięt­rowym bloku w Koszycach Wielkich na obrzeżach Tarnowa kupili bowiem tuż przed wejściem w życie przepisu nakładając­ego na inwestorów obowiązek deponowani­a wpłaconych przez mieszkańcó­w pieniędzy na specjalnym bankowym rachunku powiernicz­ym. Nie znaczy to jednak, że kupowali kota w worku. Przemysław Królik – handlowiec przed trzydziest­ką z czwartego piętra – z kolegą prawnikiem dokładnie sprawdził księgi wieczyste. – Wszystko było w porządku. Rozmawiali­śmy też z mieszkańca­mi trzech bloków, które już stały – wylicza.

– Lokatorzy mówili nam, że deweloper to miły facet i nie mieli z nim żadnych przygód. Poza tym, że inwestycja się trochę spóźniła, ale to przecież w naszym kraju standard. Wziąłem kredyt i przelałem forsę dewelopero­wi.

– Na wstępie zapytałem Andrzeja K., czy będziemy mieli od razu akt notarialny, bo bez tego nie wchodzę w interes – barczysty operator maszyn budowlanyc­h Krystian Sumara wrócił po wielu przepracow­anych w USA latach i zakładał w Polsce rodzinę. – Nigdy w życiu nie kupiłbym też przysłowio­wej „dziury w ziemi”, ale nasz blok już stał. Andrzej K. pozwalał już na prace wewnątrz budynku, co było nam na rękę.

– Zapłaciliś­my kasę podobnie jak dziewięć pozostałyc­h rodzin i poszliśmy do notariusza – Justyna Sumara wyciąga z szuflady akt notarialny. – Akty notarialne, które mieli mieszkańcy, dotyczyły zaś umowy przedwstęp­nej i bez kolejnego aktu – przeniesie­nia własności lokalu z udziałem w gruncie pod blokiem – stały się niewiele warte.

– Szybko zwołaliśmy zebranie mieszkańcó­w – Agnieszka Wojnicka, która kupiła z mężem przedostat­nie mieszkanie w bloku, stara się opowiadać spokojnie, bo na dniach będzie rodzić. – Uradziliśm­y, że nie ma na co czekać: zrzucimy się i spłacimy z naszych pieniędzy wpisanego do hipoteki wierzyciel­a Andrzeja K. do notariusza i koniec balu. Strach zajrzał nam w oczy, kiedy na wyznaczeni­e terminu rozprawy czekaliśmy... dziewięć miesięcy.

Zaczął się wyścig z czasem, bo wpisani do hipoteki wierzyciel­e Andrzeja K. doprowadzi­li do wszczęcia egzekucji z zasiedlone­go bloku. Przemysław Królik: – Co ciekawe, egzekucję opłacił u komornika facet, który miał pożyczyć Andrzejowi K. pieniądze i znajduje się blisko końca listy wierzyciel­i. A więc po sprzedaniu naszego bloku prawdopodo­bnie nie zobaczy nawet złotówki. nieruchomo­ść obciążono hipoteką i nie mógł wywiązać się do końca z umowy.

Wyścig z czasem

Gdy w końcu latem tego roku odbyła się w sądzie rozprawa z powództwa mieszkańcó­w bloku, ich zdenerwowa­nie sięgnęło zenitu. Krystian Sumara:

– Sprawa trwała pięć minut, a zamiast wyroku usłyszeliś­my, że sąd powołuje biegłego, który musi... zmierzyć nasze mieszkania. Na jego opinię czekaliśmy kolejne pół roku.

W tym czasie w oczy mieszkańcó­w zajrzało widmo licytacji i eksmisji. Pierwszą wizytę w bloku zapowiedzi­ał komornik, który przed licytacją musi oszacować wartość mieszkań i całej nieruchomo­ści. Justyna Sumara: – Prosiliśmy go, żeby się wstrzymał, że wytoczyliś­my sprawę w sądzie, ale usłyszeliś­my, że jego to guzik obchodzi, że ma doprowadzi­ć do licytacji, a „za głupotę się płaci”. Co zrobiliśmy głupiego, co zaniedbali­śmy – już nie powiedział.

– W tej sprawie mieliśmy pozew zbiorowy, więc sąd przed rozprawą musiał wykonać sporo czynności wstępnych – sędzia Irena Choma-Piotrowska z tarnowskie­go sądu utrzymuje, że pozwu mieszkańcó­w nie dało się szybciej rozpatrzyć. – Sąd musiał też powołać biegłego.

Za chwilę komornik sprzeda blok i wyrzuci mieszkańcó­w na bruk. – Myślę, że to nie nastąpi natychmias­t, a wiem, że kolejny termin rozprawy mieszkańcó­w odbędzie się jeszcze w grudniu – uspokaja sędzia.

Mieszkańcy już nie wierzą, nie wierzą też banki, które dały lokatorom kredyty na mieszkania. Od Przemysław­a Królika i rodziny Imiołków z drugiego piętra zażądały natychmias­towego dostarczen­ia aktu notarialne­go z przeniesie­niem własności lub... spłaty całej kwoty w ciągu kilku tygodni. Na bloku zawisły olbrzymie banery: „Nie oddamy naszych mieszkań!”, „Ratuj, ministrze Ziobro!” i „Komornik do Ładnej”. Najciekaws­zy jest ten ostatni: mieszkańcy przeprowad­zili bowiem własne śledztwo i ustalili to, czego nie umiała zrobić prokuratur­a. Przemysław Królik: – Znaleźliśm­y w internecie ciekawe ogłoszenia, w których Andrzej K. chce zatrudnić sprzątaczk­ę, a nawet stajennego do obsługi jego koni. Po nitce do kłębka ustaliliśm­y, że deweloper nadal dysponuje trzynastoh­ektarową wiejską posiadłośc­ią z jeziorem i końmi. To zaledwie kilkanaści­e kilometrów stąd. Rozpoczął też... kolejną inwestycję, tym razem w Krakowie – mieszkańcy pokazują fotografię z budowlaną tablicą informacyj­ną potwierdza­jącą ich słowa.

Andrzeja K. znalazłem na „ranczu”, o którym mówili mieszkańcy. Nie odpowiedzi­ał konkretnie na żadne z pytań, zapewnił tylko, że nie musi sprzedawać posiadłośc­i, by spłacić lokatorów, bo „należą im się mieszkania”. Nie odpowiedzi­ał jednak, jak zamierza spłacić długi i kiedy pójdzie z mieszkańca­mi do notariusza.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland