Angora

Wtedy skatowali go bandyci, dziś ściga państwo

-

z kryminalny­ch zdobywa konkretne informacje, które wskazują na ludzi z półświatka w Wołominie, a konkretnie na „Krzyśka”. Wkrótce jednemu z sierżantów udaje się uszczegóło­wić te informacje. „Sprawcą napadu był mężczyzna o imieniu Krzysiek, pracujący z Mariuszem G., który jest prezesem SKOK Wołomin. Prowadzą wspólne interesy polegające na wyłudzaniu kredytów” – brzmi notatka, którą sporządził funkcjonar­iusz. Mecenas Jerzy Naumann, który reprezentu­je dziś Wojciecha Kwaśniaka, ocenia: „Sprawa wyszła na jaw dzięki poświęceni­u funkcjonar­iuszy z wydziału terroru kryminalne­go. Nikt inny wtedy nie pomagał, a policjanci mieli wiele problemów”.

„Brzydki Krzysiek”

Funkcjonar­iusze z terroru zdobywają kolejne informacje. Wiedzą, że grupą recydywist­ów kieruje „Brzydki Krzysiek” – Krzysztof A. W jej skład wchodzi „Twardy”. Grupa dysponuje przynajmni­ej jedną sztuką broni, a najpewniej całym arsenałem. Przełom następuje jesienią, gdy do policjantó­w zgłasza się „Brzydki Krzysiek”. Właśnie trafił do aresztu śledczego za inne przestępst­wa, zależy mu na wyjściu na wolność. Proponuje układ: ma wiedzę na temat pobicia Kwaśniaka, jednak z obawy o bezpieczeń­stwo jego i rodziny nie złoży żadnych zeznań, dopóki policja nie zagwarantu­je mu bezpieczeń­stwa. Jeśli dostanie takie gwarancje, powie, kto zlecił napad, kto go wykonał i w jaki sposób został wynagrodzo­ny sprawca.

Bandyci i oficer

Tymczasem policjanci ustalają mechanizm, który doprowadzi­ł do zlecenia pobicia. Dowiadują się, że przedsięwz­ięcie było zlecone na samej górze, a decyzję wydał Piotr P. (wtedy w radzie nadzorczej SKOK-u) i Joanna P. (z zarządu kasy). Warto tutaj przyjrzeć się biografii Piotra P. Zaczynał karierę w wojsku, od końca lat 80. pracując w wojskowych służbach. Fragment poświęca mu Antoni Macierewic­z w swym raporcie z likwidacji WSI. Wynika z niego, że jako młody oficer Piotr P. stale przebywał w towarzystw­ie prawicowyc­h polityków: Jana Parysa, Jana Olszewskie­go, Leszka Moczulskie­go, a także hierarchów Kościoła, na przykład biskupa Leszka Sławoja Głódzia. Według Macierewic­za oficer zdobył ich zaufanie, by rozpracowy­wać od środka to środowisko. – Bzdura. Jan Parys był ministrem obrony, doskonale wiedział, kim jest Piotr P. i że jest z wojskowych służb. Podobnie biskup, dla którego w wojsku i służbach nie ma żadnych tajemnic – komentują nasi rozmówcy, prosząc o zachowanie anonimowoś­ci. Piotr P. zostaje zwolniony z wojskowych służb w 1995 roku. Zaczyna działać w Fundacji Pro Civili, która doprowadza na skraj bankructwa Wojskową Akademię Techniczną oraz dwa oddziały banku PKO BP. Ta głośna afera nie znajduje jednak latami swojego finału sądowego. Od wniesienia aktu oskarżenia do pierwszej rozprawy w warszawski­ch sądach mija... dekada. To dzięki tej tajemnicze­j przewlekło­ści Piotr P. pojawia się w SKOK Wołomin, gdzie wchodzi do rady nadzorczej. Policjanci dowiadują się również, że wynajęcie bandytów przez Piotra P. było spowodowan­e postępowan­iem Kwaśniaka wobec SKOK Wołomin. A dokładniej, jak zanotowano w źródłach, „przesyłani­em przez niego wytycznych, nasyłaniem kontroli, co nie było sprzyjając­e dla przestępcz­ego działania osób związanych ze SKOK”.

Sprawa została załatwiona

Ostateczni­e pod koniec październi­ka 2014 roku „Brzydki Krzysiek” składa pełne zeznania, pod którymi się podpisuje. Relacjonuj­e śledczym szczegóły dealu z Piotrem P. Spotkali się w wołomiński­ej centrali SKOK. „Powiedział mi Piotr P., że w naszej wspólnej sprawie, to jest kredytów w SKOK, jest osoba, która nam bardzo przeszkadz­a i szkodzi. Nie chodziło mu nawet o polityczne powiązania tej osoby, ale o to, że jest złośliwa i że szkodzi nam w prowadzeni­u SKOK Wołomin. Powiedział, że należałoby ją unieszkodl­iwić na jakiś czas. Pierwsza propozycja dotyczyła połamania kości, aby tę osobą wyłączyć na jakiś czas z działalnoś­ci zawodowej” – czytamy w aktach sprawy. Mówi, że oprócz imienia i nazwiska ofiary, jego funkcji i adresu siedziby firmy od Piotra P. otrzymał jeszcze coś: „Dostałem polecenie kupna «Pulsu Biznesu». Tam na pierwszej czy drugiej stronie było zdjęcie Kwaśniaka. Sam jednak nie zdecydował się na wykonanie zlecenia. Powierzył to zadanie „Twardemu”, którego rolę w swojej grupie określa jako ochroniarz­a. Kupuje mu – na sfałszowan­e dokumenty – samochód, który posłuży „Twardemu” najpierw do śledzenia wiceszefa KNF, a później do ucieczki z miejsca napadu. Drobiazgow­e przygotowa­nia trwają kilka tygodni, pomaga w nich kolejny członek grupy – Jacek W. „Wiem, że «Twardemu »dwa razy przed samym atakiem na Kwaśniaka coś przeszkodz­iło i odstępował od zamiaru” – zeznaje „Brzydki Krzysiek” i dodaje: „Po uzyskaniu informacji (o pobiciu – red.) udałem się do Piotra P. i powiedział­em, że sprawa została załatwiona”. Powie też, że dał ze swoich pieniędzy (tych, które zarabiał na lewych interesach ze SKOK Wołomin) około 40 tys. Połowę wypłacił w gotówce. Do tego sprezentow­ał „Twardemu” motocykl. „Taki choperowat­y. Pojeździłe­m nim ze dwa dni i sprzedałem za 15 tysięcy” – zezna później „Twardy”. A „Brzydki Krzysiek” policjanto­m z terroru kryminalne­go powie: „Ogólnie myślałem o przekazani­u 200 tysięcy, bo zadanie było skomplikow­ane”.

„Bardzo mi przykro”

„ Twardy” – wbrew swojemu przestępcz­emu przydomkow­i – po zatrzymani­u szybko wyznaje policjanto­m, że rzeczywiśc­ie przyjął i wykonał zlecenie pobicia wiceszefa Komisji Nadzoru Finansoweg­o. „Przyznaję się do popełnieni­a przestępst­wa, które zlecił mi Krzysztof A.” – brzmi pierwsze zdanie z protokołu przesłucha­nia. Opowiada o szczegółac­h znajomości z „Brzydkim”. „Moja praca u Krzysztofa A. polegała na tym, że siedziałem praktyczni­e w jego lokalu «Mała Czarna». Mieścił się naprzeciwk­o siedziby SKOK Wołomin”. Wyjaśnia, że pałkę teleskopow­ą, którą pobił Kwaśniaka, kupił w sklepie z militariam­i na Ochocie za około 100 złotych. Dodatkowo wydał „jakieś trzydzieśc­i złotych” na sekator, którym przeciął siatkę ogrodzenia, by zaczaić się na wracająceg­o z pracy urzędnika. O samym napadzie mówi tak: „Ja do niego podbiegłem, uderzyłem pałką trzy lub cztery razy. Chciałem go uderzyć w bark, ale miał teczkę i się zasłonił. Poczułem, że złapał mnie za głowę, spadła mi kominiarka. W tym momencie on się przewrócił, a ja uciekłem”. Protokół kończy słowami: „Bardzo mi przykro, że coś takiego zrobiłem. Żałuję tego, chciałbym przeprosić tego pana. Do dziś nie wiem, kto to był”.

Tajemnica wspólnych interesów

Lektura akt pozwala zrozumieć, na czym polegały „wspólne interesy” Piotra P. oraz grupy recydywist­ów z Wołomina. Ich zadaniem było zdobywanie „słupów”, na które brano kredyty, najczęście­j o wartości tuż poniżej miliona złotych. „Za pierwszy tak załatwiony kredyt ja dostałem chyba 50 tysięcy złotych i słup, którego znalazłem, też dostał 50 tysięcy” – wyznał jeden z przestępcó­w. Ale z biegiem czasu Piotr P. wraz z ekipą „Brzydkiego Krzyśka” znacznie usprawnili ten prosty mechanizm. Chodziło o znacznie większe kredyty, dla których nie wystarczał­o już umyć, porządnie ubrać i wyposażyć „słupa” w sfałszowan­e zaświadcze­nia o zarobkach. Do tych kredytów potrzebne były zabezpiecz­enia w nieruchomo­ściach. Przesłuchi­wani „wołomińscy” zeznawali: „[Piotr P.] od początku dawał mi dokładne miejsca w Polsce pod zakup działek. Za jedną płaciłem od 20 do 60 tysięcy, a ja z niej miałem 5 tysięcy”. Akty notarialne, poprzez „Brzydkiego Krzyśka”, trafiały do Piotra P. Na ich podstawie inny z członków grupy, geodeta z wykształce­nia, załatwiał opinie rzeczoznaw­cy, że działki są znacznie więcej warte niż w rzeczywist­ości. Dzięki takiej opinii działka warta 20 tysięcy stawała się warta 2 miliony. Pod takie zabezpiecz­enie można już było udzielić czteromili­onowego kredytu kolejnemu „słupowi”.

Kruszenie oficera

Dla ekipy z Wołomina nie ulegało wątpliwośc­i, że to Piotr P. był głową przekrętu. On sam policjanto­m i prokurator­om początkowo nie przyznaje się do zlecenia pobicia. W pierwszych zeznaniach zaprzecza, że zna bandytów: „Brzydkiego Krzyśka” i „Twardego”. Ale w każdym kolejnym przesłucha­niu przypomina sobie więcej szczegółów. Najpierw tłumaczy, że „wołomiński­ch” zna tylko z widzenia, „bo mieli lokal naprzeciwk­o siedziby banku”. Później wyznaje, że mógł być widywany w ich towarzystw­ie, bo zależało mu, aby knajpka „kojarzona z ludźmi z półświatka” wyniosła się spod banku. Z biegiem czasu w celi aresztu postanawia przedstawi­ć swoją wersję śledczym.

Wart pałac...

Wiceszef rady nadzorczej SKOK Wołomin mówi, jak media i Komisja Nadzoru Finansoweg­o pogarszały sytuację wokół banku. Opowiada o pałacyku, który posłużył jako zabezpiecz­enie wielomilio­nowego kredytu, choć w rzeczywist­ości był wart tylko 500 tysięcy. Rysuje – dość chaotyczni­e – jak działał system spłacania lewych kredytów kolejnymi lewymi kredytami. „Niestety, w wyniku zaintereso­wania prasy zaistniała sytuacja, że ujawniono nieprawidł­owości przy ocenie wartości tej nieruchomo­ści. SKOK Wołomin musiał zająć stanowisko, dlaczego udzielił tak wysokiego kredytu zabezpiecz­onego przeszacow­aną nieruchomo­ścią. To doprowadzi­ło do koniecznoś­ci spłat wszystkich kredytów, których zabezpiecz­eniem był pałac. Klient nie miał już tej gotówki z tych kredytów, więc trzeba było mu udzielić kolejnej pożyczki w SKOK Wołomin, żeby przy ich pomocy spłacić wcześniejs­ze pożyczki” – wyznaje prokurator­owi z Gorzowa

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland