May day! May day!
Od 1946 roku Wielka Brytania nie przeżywała tak głębokiego kryzysu konstytucyjnego. Pięć rozmów na pożegnanie Brytanii. Z epilogiem Rozmowa z prof. dr. EDWARDEM TRUCHEM z Uniwersytetu w Lancaster
– Minione tygodnie w brytyjskiej polityce zapamiętamy jako political thriller. Najpierw próba premier May wymknięcia się pułapki głosowania w parlamencie, a potem walka na śmierć i życie o przetrwanie jej rządu. W efekcie w niezłym stylu pani premier ocaliła partyjne i rządowe stanowisko, zyskując wotum zaufania dla siebie.
– Ale nas to do przodu nie posunęło! Chaos trwa. Nie unikniemy głosowania w parlamencie, a tam arytmetyka nadal jest przeciw Theresie May i wynegocjowanej umowie z Unią Europejską. Według BBC umowę może w Izbie Gmin poprzeć około 230 posłów, ale głosów do jego przegłosowania potrzeba 320. Jak mówili w Westminsterze jej krytycy, niepotrzebnie May wyznaczyła sobie red lines, czerwone nieprzekraczalne granice. Generalnie zawiodła brytyjska strategia, że Unia Europejska się w sprawie brexitu podzieli. A to nie nastąpiło i red lines stały się zaporą dla May. W tej sytuacji znalezienie kompromisu będzie trudne lub nawet niemożliwe. To się najpełniej ujawnia w kwestii Irlandii Północnej. Przy okazji May odkryła we własnej konserwatywnej partii ultraprawicę, która jej się przeciwstawiła. Nikt więc nie może przewidzieć, co się stanie w najbliższych tygodniach. Mówi się, że panuje rumor mill, hałas jak w młynie.
– Głosowanie w środę dowiodło, że 200 konserwatywnych posłów było za udzieleniem jej wotum zaufania, ale aż 117 przeciw. Procentowo panią premier popiera 63 proc. posłów jej partii, ale 37 proc. jej nie popiera.
– Tak, odniosła partyjny sukces, uzyskała poparcie, a mimo to została osłabiona. Wygrała, ale jednocześnie zrozumiała, że odniosła pyrrusowe zwycięstwo. Pojawiły się od razu pogłoski, że świeżo wyłoniona ultraprawica może doprowadzić do rozpadu rządzącego ugrupowania. Jest to mało prawdopodobne, ale torysi mogą utracić sporo posłów, podobnie jak 40 lat temu Labour Party, z której odeszli liberałowie. Do tego Partia Pracy zapowiedziała, że ogłosi wotum nieufności dla rządu. To może nastąpić w każdej chwili, a Jeremy Corbyn, jej szef, zapowiedział, że „nastąpi to w odpowiednim momen- cie”. Czyli wtedy, gdy tylko uzyska dla swego planu większość.
– Dla Europejczyków sytuacja w Zjednoczonym Królestwie robi się coraz bardziej niejasna. Od ostatecznego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii dzieli nas już tylko trzy i pół miesiąca, ale nie widać szansy na polityczne przeprowadzenie tego rozwodu.
– Dla moich rodaków sytuacja też jest coraz mniej jasna. Oczywiście, premier May będzie kontynuowała swą politykę, ale nieuchronna jest też data 21 stycznia 2019 roku, do kiedy musi poddać pod głosowanie umowę z Brukselą.
– Umowę, która nikogo nie zadowala...
– Tak, niezadowoleni są unioniści, mocno zdegustowani są radykałowie marzący o brexicie jak cięciu brzytwą, do cna sfrustrowani są konserwatyści. Nie ma wreszcie większości parlamentarnej, która mogłaby przesądzić, co się wydarzy. Według mnie nie ma więc żadnej siły sprawczej, która pozwoliłaby przeprowadzić w Westminsterze porozumienie z Unią Europejską. Pani premier faktycznie znalazła się między młotem i kowadłem. Zarówno wewnątrz swej partii, jak i na styku rząd – parlament, gdzie też toczy się bezpardonowa polityczna wojna. I to tak brutalna, że gdyby dotyczyła mniej poważnej sprawy, to wielu posłów zostałoby zwyczajnie zawieszonych w swych funkcjach parlamentarnych...
– Jak to możliwe? Kto naruszyłby immunitet posła?
–W prawie brytyjskim funkcjonuje zapis o karze dla posła, który obraził parlament. W opinii wielu Brytyjczyków parlamentowi sprzeciwia się premier May i jej rząd, ale kto widział, by zawiesić w obowiązkach premiera i jego gabinet? Premiera mianowanego przez królową... Tymczasem w Westminster pojawiło się oskarżenie rządu o to, że obraża parlament.
– Wielka Brytania nie ma spisanej konstytucji porównywalnej z polską ustawą zasadniczą?
– Zjednoczone Królestwo nie ma reguł konstytucyjnych w takiej formie jak Polacy czy Francuzi. Ale nasze prawo jest oparte na zbiorze ustaw uchwalanych od XIII wieku, od czasów Magna Carta, oraz tradycji prawnej, co tworzy normę konstytucyjną.
– W tej patowej sytuacji Europa podała rękę Londynowi i podsunę- ła rozwiązanie, które pozwoliłoby Brytanii zachować twarz. Oto Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej orzekł w ubiegłym tygodniu, że Wielka Brytania ma prawo jednostronnie wycofać wniosek o wyjście z Unii Europejskiej. Czyli rząd mógłby oświadczyć, że w Unii pozostaje, a brytyjscy obywatele zachowują unijne przywileje. I całe to zamieszanie można wyciszyć.
– Brzmi pięknie, ale do tego też jest potrzebny consensus rządowy, a na pewno parlamentarny. Ale moim zdaniem w chaosie, jaki narasta, nie ma na to szans. Londyn nie ma dziś tak silnych polityków, którzy odważyliby się zatrzymać ten diabelski młyn... Jak ktoś napisał: w kwestii brexitu nadal możliwe jest niemal wszystko. Co znaczy, że rząd Theresy May nie poradził sobie z brexitem i negocjacjami. Jeszcze przed odwołaniem głosowania 11 grudnia komentatorzy rysowali przed Brytyjczykami sześć różnych dróg, którymi można pójść naprzód. Dziś mamy tylko trzy: przegłosować umowę z Brukseli; dokonać brexitu bez umowy, co byłoby aktem brutalnym przede wszystkim dla Brytanii, wreszcie przeprowadzić nowe referendum...
– ...którego premier May, konserwatystka i rzeczniczka już przesądzonego brexitu, nie chce w ogóle zaakceptować...
– Według mnie to niezrozumiała postawa, bo brexit przyniesie Brytanii więcej strat niż korzyści. A na pewno utrwali w kraju poczucie niepewności. Ale decyzja Trybunału Sprawiedliwości Unii wzmacnia te głosy w społeczeństwie, jak na przykład ruchu People’s Vote, które powitałyby nowe referendum z radością. Gdyby rząd zdecydował się na tę trzecią drogę, Brytyjczycy bez wątpienia zmobilizowaliby się jak rzadko dotąd.
– Czy to uratowałoby Zjednoczone Królestwo przed rozpadem?
– Sądzę, że jakiś proces dezintegracji już się rozpoczął. Przecież niepodległościowe referendum szkockie nie udało się tylko dlatego, że Londyn zagroził Szkotom, że jak tylko się zdecydują na suwerenność, to wypadną z Unii Europejskiej. Dziś Szkoci chcą nadal w Unii pozostać, ale skoro Londyn chce inaczej? Co ich powstrzyma przed secesją? W jakiejś nieodległej przyszłości. A Irlandia? Mówi się też teraz o możliwej unifikacji obu irlandzkich państw, czyli wypadnięciu Irlandii Północnej z Królestwa. Nigdy dotąd kwestie integracji Zjednoczonego Królestwa nie doszły tak blisko do ściany...
– A jak w tym politycznym chaosie czują się zwykli Brytyjczycy?
– W wielu rodzinach brexit jest tematem łatwopalnym, potrafi ludzi dzielić, ale większość Brytyjczyków interesuje się polityką powierzchownie. Prasa nazywa ich BoB, czyli bored of brexit – znudzeni brexitem. To ludzie nieogarniający konsekwencji, machinalnie zgadzający się na jakiekolwiek rozwiązanie. Przyjmą do wiadomości każdą decyzję.
– Tradycyjnie zapytam o status Polaków. Chaos polityczny na Wyspach dotyka także ich...
– Przeczytałem niedawno w lokalnej gazecie historię mojej znajomej, profesor zoologii Agnieszki Bagniewskiej, Polki pracującej na Uniwersytecie w Reading. Podczas lat spędzonych w Oksfordzie i teraz jako profesor nie uzyskała statusu obywatela UK, choć dwoje jej dzieci ma paszporty brytyjskie. Do niezbędnej liczby lat pobytu w Wielkiej Brytanii nie zaliczono jej lat studiów! Teraz może jedynie wypełnić 85-stronicowy drobiazgowy formularz i może znajdzie się w grupie szczęściarzy, którym sąd przyzna settled status.