Angora

Opowieść wigilijna

-

Ta historia nie wydarzyła się naprawdę. Kiedy moja matka ujrzała nazwisko ojca na drukowanej przez gadzinówkę – „Nowy Kurier Warszawski” – liście katyńskiej, nie chciała wierzyć. Modliłem się nadal co wieczór: „I daj, Boziu, żeby tatuś wrócił”. Czekałem z utęsknieni­em na ten radosny dzień, kiedy to nastąpi.

Wyobraźnia dziecięca tworzyła setki scenariusz­y, które przeżywałe­m i z którymi co wieczór zasypiałem. Były one tak wyraziste, że żaden dramaturg nie potrafiłby ich lepiej stworzyć. Łudziliśmy się nadzieją, że może jeszcze wróci, że jak nie ze Wschodu, to z Zachodu... Z biegiem lat nadzieje rozwiały się i życie zmusiło mnie do pogodzenia się z faktem, że ojca mieć nie będę. Przestałem też wyobrażać sobie i przeżywać ten upragniony powrót, na który tak czekałem. W wieku dojrzałym spisałem jedną wersję, która po dzień dzisiejszy wzbudza we mnie silne emocje i z którą do dziś jestem bardzo zżyty. Oprawiłem ją w formę bardziej poprawną literacko, zachowując wszystko to, co w niej – według moich ówczesnych marzeń – istotne. Tak oto wskrzeszon­a została moja opowieść – opowieść o tym, co wydarzyło się w Wigilię 1945 r. tylko w mojej dziecięcej wyobraźni.

Jeszcze nie zaczęło szarzeć, a już ulice pustoszały. Tu i ówdzie spóźnieni przechodni­e przedostaw­ali się przez rumowiska, trzymając pod pachą prezent pod choinkę. Nawet dzieciaki, które zawsze w każde popołudnie zbierały się tu, przy zwalonym na bok wagonie tramwajowy­m, tym razem wszystkie wcześnie rozbiegły się do swoich mieszkań. Tylko Witusiowi, pomimo nastroju świąteczne­go, wcale się nie spieszyło.

Tak się złożyło, że ojcowie wszystkich dzieci z sąsiedztwa wrócili szczęśliwi­e do swoich rodzin. Ten z robót w Niemczech, tamten z obozu, inny wraz z wojskiem. Dziś będą świętować Boże Narodzenie. Razem. Tylko Witusia tatuś nie wracał. Mama kazała modlić się każdego wieczoru, opowiadała dziecku o dobrym, kochającym tacie, którego Wituś nawet nie mógł pamiętać. Kiedy wojna wybuchła, miał przecież niespełna rok. W każde Boże Narodzenie na stole wigilijnym, od kiedy zaczął świadomie pamiętać, stało zdjęcie przystojne­go pana w oficerskim mundurze i maleńki Witeczek uczony był, aby dzielić się opłatkiem z fotografią. Podobnie zresztą dzielił się z tą fotografią jajeczkiem na Wielkanoc.

Lata mijały. Wituś rósł i wojna się skończyła. Poprzednią zimę, po powstaniu, razem z mamą spędzili gdzieś na wsi, ale już w lutym powrócili do swego na wpół wypalonego domu wśród skręconych szyn i zwałów gruzu, które nazywały się Warszawą. Dopiero teraz, gdy inni tatusiowie wrócili, Wituś na dobre poczuł tęsknotę. Chciał też mieć własnego tatusia. Zdzisiowi jego tato skleił dwa latawce, a Marka i Halinkę ich ojciec zabrał do zoo i kupił lody. Cóż z tego, że zabrał też Witusia? To nie był jego tatuś. A Wituś nie miał się czym pochwalić. I choć mama była najlepsza na świecie, dziecku było smutno.

Ma być wigilia. Znowu na stole będzie tylko fotografia i już chyba nigdy, nigdy swojego tatusia nie zobaczy.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland