Śmierć głośna, śmierć cicha (101)
Streszczenie odcinka 100. Komendant Johann Frost wezwał do siebie Willy’ego Gemballę i powierzył mu pilne zadanie. Ma się udać do szpitala psychiatrycznego, gdzie leczony jest morderca Jakub Badek, i go zabić. Zdziwionemu inspektorowi wyjaśnił: On rzuci się na pana, a pan go zastrzeli... Ordynator szpitala postanowił osobiście zaprowadzić policjantów do Badka, który właśnie przebywał w gabinecie zabiegowym. Po otwarciu drzwi zobaczyli dwóch martwych pielęgniarzy z podciętymi aortami, a na metalowym łóżku rozebranego, podłączonego do prądu mężczyznę w śmiertelnych konwulsjach. Badka ani śladu.
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– – Nie chcę w tym roku obchodzić urodzin. To nie jest czas na świętowanie – powiedział stanowczo Jan Millar.
– Będziemy więc z tobą, Vati, świętować po cichu – poparła go Sonia.
– Nie możemy tak zrobić, moi drodzy – Millarowa jak zwykle myślała za wszystkich. – To byłaby ostentacja, a nie wolno ryzykować. Fabryka musi nadal pracować, a wiecie, że dla Hitlera Niemiec, który go nie kocha, jest gorszy od Polaka.
– Chyba masz rację, mądra żono – zgodził się po namyśle Millar. – Trzeba być mądrzejszym od tych łotrów.
Pierwszy jak zwykle przyszedł Lothar Hofnagel. Nie było w Łodzi niemieckiego fabrykanta, który by nie korzystał z jego usług. To on dla Kindermanna uzyskał olbrzymie odszkodowanie za źle naliczone podatki. A był wtedy jeszcze młodym adwokatem. Bukiet, który trzymał w dłoni, był tak duży, że przysłaniał jego także niemałą głowę. – Nie jesteś kobietą, drogi Janie, ale przynoszę vie
len Blumen, aby oprócz twojego Geburstag radować się z dobrej nowiny. Dlaczego tak patrzycie? Nic nie wiecie?
Nikt się nie odezwał, więc mówił dalej. – Oczywiście, nie chodzi o Blitzkrieg. Ta wojna była łatwiejsza od snu. Dowiedzcie się, że udało się przekonać Führera, aby Łódź przyłączono do Rzeszy. A mieliśmy przeciwników, i to, nie uwierzycie, wśród Niemców, dla których jeszcze Warszawa stolicą. Zwyciężyliśmy jednak i nie będziemy jakąś tam gubernią.
– Nie wiem, czy wiesz, Lotharze, które to już moje urodziny? Nie podpowiadajcie mu... – Millar szybko zmienił temat. – Jak to które, niechże obliczę. Stuknęła ci sześćdziesiątka... – Czy nie powinieneś jeść więcej masła? Coś krucho z twoją pamięcią. Sześćdziesiąte urodziny Jan obchodził w zeszłym roku... – Dummkopf ze mnie, oczywiście, że pamiętam. Śpiewałem, zdaje się... – I to bardzo głośno. Dzięki tobie nauczyłam się na pamięć całej An meine
Mutter Heinego – przypomniała Sonia. – Naprawdę śpiewałem coś tego Żyda? Niech to najlepiej świadczy, w jakim byłem stanie. Ten rok oczekiwania na pojawienie się tu naszej potęgi był dla mnie trudny. Jak wiecie, zaniedbałem nawet swoje sprawy, które, miejmy nadzieję, ruszą teraz do przodu.
– Siadaj do stołu i zobacz, co przygotowała nasza kucharka. Te nadziewane kapłony to jej pomysł. Zdziwisz się, jak zobaczysz, co jest w środku... – Ja, gute pomysł... Jeść, pić i cieszyć się. Wszyscy zusammen! Hałas od drzwi to oczywiście było wejście ciotki Elizy. Wprowadziła ją pod rękę służąca, a ona robiła wszystko, aby się od niej uwolnić.
– Zostaw mnie, schody już się dawno skończyły – wyrwała się i objęła Millara. – Pamiętaj, nie przejmuj się swoim wiekiem. Lata lecą, a my ciągle młodzi...
Nikt poza nią samą nie wiedział, ile ma lat, a z rodzinnych obliczeń wynikało, że mogła się zbliżać do dziewięćdziesiątki.
– Dziękuję ci, Elizo, dziękuję. Naprawdę nie przejmuję się wiekiem. Jesteśmy bodaj równolatkami, a jak widzę twoją żywotność, to i mnie chce się żyć.
Sonia podziwiała ojca. Przez ostatnie dwa miesiące postarzał się o dwadzieścia lat, a jednak zachował swój dowcip.
– Pamiętasz, Janie? Mówiłem, że to nie będzie dobry rok – powiedział cicho wuj Helmut, który przyszedł, kiedy całe towarzystwo siedziało już przy zastawionych stołach. Sonia domyśliła się, że wypił wcześniej, może nawet dużo wcześniej. Jego koszula nie była świeża i zarost na twarzy miał co najmniej osiem godzin. A przecież twierdził, że Anglik z wyższych sfer jest zawsze gładko ogolony, a więc on, Niemiec udający Anglika, powinien być ogolony podwójnie. Mówiąc to, uśmiechał się, a jego uśmiech był już najprawdziwszym uśmiechem Kota z Cheshire. Teraz co najwyżej przypominał kota przejechanego przez dorożkę.
– Porozmawiamy o tym, ale nie dzisiaj. Udawajmy, że cieszymy się z moich urodzin.
– Tyle razy już piliśmy zdrowie naszego drogiego Jana – Hofnagel uderzył kilkakrotnie nożem o szklankę i odniósł sukces. Wszyscy zamilkli.
– Pozwólcie więc, że teraz wzniosę toast za miasto, które stało się częścią wielkich Niemiec. Niech rozkwita pięknie, jak pięknie dzięki nam powstało...
Wszyscy wstali i wznieśli kielichy. Ciotka Eliza dała znak służącej, że także chce wstać.
– Hoch, hoch... Glücklich dla miasta! – zaczęto się przekrzykiwać. Kobiety piły szampana lub białe wino, mężczyźni podnosili kieliszki z czystą wódką. – Niech się tak stanie, niech się stanie! – Musicie kochać Łódź, bo jakoś nikt nie wstał, pijąc toast za moje sześćdziesiąte pierwsze urodziny – powiedział Millar z uśmiechem. – I macie rację, miasto jest najważniejsze. Niech mu się szczęści, jak nam wszystkim – wypił duszkiem, a Sonia zobaczyła, że jego grdyka zadrżała żałośnie.
– Powiem coś w zaufaniu – mówił dalej Hofnagel – choć wiem, że zaraz poniesiecie tę wieść w niemiecki naród. W Berlinie myśli się, jak nazwać nasze miasto, bo przecież nie można zostawić tego słowiańskiego tworu językowego. Dodam nieskromnie, że zasięgano mojej rady w tym względzie.
– Czy zdradzisz nam, jakie są propozycje? – spytał Hans Liber, który stawiał się na urodziny Millara od dwudziestu lat i rozważano nawet, czy nie nazywać go kuzynem.
– Wybaczcie, ale to już tajemnica. Możecie mi jednak wierzyć, że nic nie zostanie postanowione bez naszej wiedzy. – Czyli twojej, Lotharze? – Nie zawstydzaj mnie, droga ciociu. Wśród ludzi, których zdanie się liczy, są jeszcze inni ważni Niemcy...
– Oprócz ciebie może to być tylko bóg Odyn, no, może jeszcze jego syn Thor... – Helmut rozejrzał się, sprawdzając, czy ktoś wyrazi aplauz dla jego poczucia humoru. Nikt się nie uśmiechnął.
– Helmucie, mówimy tu o poważnych rzeczach, a ty sobie żartujesz... – ratowała sytuację Millarowa.
– Właśnie! A ja mam dla wszystkich ważną wiadomość – Horst, brat Millarowej, wstał i powiedział głośno do syna: – Manfredzie, baczność! Młody Manfred wyprężony jak struna patrzył gdzieś przed siebie. To, co widział, było jego sekretem.
– Chcę wam powiedzieć, że Manfred w zeszłym miesiącu osiągnął pełnoletniość i decyduje o sobie. Oczywiście jako dobry syn zasięgnął rady rodziców. Wyraziliśmy zgodę, aby poświęcił się służbie wojskowej. Stoi przed wami podoficer Manfred Wicke, który jeszcze w tym roku otrzyma najniższy stopień oficerski i będzie szedł tą drogą aż do śmierci.
– Czyli, miejmy nadzieję, będziesz przyszłym marszałkiem Rzeszy, Manfredzie – powiedział Millar. – Brawo!
– Wolałabym, aby był poetą, do czego ma zdolności – powiedziała cicho matka Manfreda.
– Jedno drugiego nie wyklucza. Führer maluje pięknie, a czy to przeszkodzi mu być niemieckim Aleksandrem Wielkim? Z wojskiem zwiedzę świat i dużo się nauczę. Zacznę od Paryża i Londynu... Potem przyjdzie czas na inne kontynenty – Manfred mówił to z takim zapałem, że Sonia uznała, że ma w rodzinie idiotę.
– Dzielny chłopak, bardzo dzielny. Mam prawnuków jeszcze za młodych, ale jak tylko dorosną, będziesz dla nich wzorem, Manfredzie... – ciotka Eliza nakazała posadzić się w krześle.
– Pozwólcie teraz, że przeczytam listy i telegramy do mojego Jana – Millarowa skinęła na służącą, która postawiła przed nią koszyk z listami.
„Drogi jubilacie, niech cię prowadzi niemiecka solidność i znana nam wszystkim uczciwość. Twój szczerze oddany Paul Biedermann” – Millarowa sięgnęła po następny list i zbladła. Podała papier mężowi, który przebiegł wzrokiem kilka linijek.
– Co to jest, zum Teufel? – podniósł głos tak bardzo, że wszyscy unieśli głowy. – Policja wzywa moją córkę do stawienia się? Czy oni powariowali?
Jeśli słowa wie ein Blitz vom Himmel znaczą jak grom z jasnego nieba, to właśnie grom uderzył w stół w domu Millarów.