Henryk Martenka, Sławomir Pietras
Przesłanie, jakie pozostawił ks. profesor Józef Tischner, przypomina swą moralną i intelektualną gęstością Przesłanie pana Cogito Zbigniewa Herberta. Nie myślę tu tylko o słynnym wierszu; raczej o wartościach, jakie obaj wielcy nieobecni nam pozostawili. Obaj pozostawili coś, co nie płowieje, nie butwieje, a nabiera wagi i aktualności. Budzi też potrzebę przypomnienia ich widzenia świata. Herbertowi „pomnik trwalszy od spiżu” wystawił właśnie Andrzej Franaszek w dwutomowej, rewelacyjnej biografii, a spuściznę ks. Tischnera od lat nicuje i upowszechnia Wojciech Bonowicz. Obaj spod Znaku.
Ks. Józef Tischner zmarł osiemnaście lat temu, ale jego dorobek ciągle żyje. Publikowane są nieznane pisma „podhalańskiego Sokratesa”, ogłaszane są wybory tekstów, odznaczające się nadzwyczajną żywotnością, ciągle trafiające w problemy, z jakimi się borykamy. Na przykład w polskie kłopoty z dialogiem... „Dopóki ja patrzę na siebie wyłącznie swoimi oczami – znam część prawdy. Dopóki ty patrzysz na siebie swoimi oczami – także znasz tylko część prawdy, pisał Tischner w „Etyce solidarności”. „Obydwaj ulegamy częściowemu złudzeniu” i dalej: „Pierwszym warunkiem dialogu jest zdolność wczu- wania się w punkt widzenia drugiego. Nie chodzi tylko o współczucie, lecz o coś jeszcze – o uznanie, że drugi ze swego punktu widzenia zawsze ma trochę racji. W pierwszym słowie dialogu kryje się wyznanie: z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie drugie nie mniej ważne: z pewnością ja nie całkiem mam rację. Dialog to budowanie wzajemności.
Jak budujemy i jak rozumiemy dialog, widzimy na co dzień w mediach. Nie ma bowiem tematu, w którym komentujący już w pierwszej minucie nie okazaliby, że nie szanują się nawzajem, zatem nie szanują i nas, odbiorców. Wyrażają to brakiem kultury, empatii, wiedzy, ratując się ucieczką od rzeczowości (a dialog winien być prowadzony językiem rzeczowym, utrzymuje Tischner), zagadując bądź przekrzykując rozmówcę. Może machnąłbym ręką na to, gdyby nie fakt, że są oni demokratyczną emanacją mojego narodu. Dziś wtłaczanego w hiszpańskie buty anachronicznego nacjonalizmu, etnicznego genomu, choć według Tischnera „naród” należy do sfery kultury, a nie „natury”. Nikt nie „rodzi się” Polakiem, Niemcem, Francuzem. Człowiek „staje się” Polakiem, Niemcem, Francuzem, gdy wchodzi się w historyczną rzeczywistość swego „narodu”. Słuszność wywodu bije w oczy, wszak człowiek, który urodził się w stajni, nie jest koniem. Ale jak wytłumaczyć to narodowi? Że nie jest pojęciem rasowym, ale moralnym? Że „polskość jest drogą do człowieczeństwa, a nie odwrotnie”.
W tym samym dziele, „W krainie schorowanej wyobraźni”, pisze Tischner, że wybór ojczyzny „dokonuje się nie tylko poprzez potwierdzenie, ale i poprzez sprzeciw. Źle rozumuje ten, kto myśli, sądzi, że sprzeciw jest aktem zerwania. Sprzeciw to w gruncie rzeczy także akt twórczej wzajemności. Ileż to razy historia Polski wyrażała wdzięczność tym, którzy się Polsce sprzeciwiali!”.
Skoro ojczyzna to niepodległość... „Rozważając sprawę niepodległości, nawiązujemy do przeszłości, do bohaterów tej sprawy. Dokonujemy wyboru bohaterów. Dzień dzisiejszy na plan pierwszy wysuwa Józefa Piłsudskiego, Ignacego Paderewskiego, Romana Dmowskiego, Wincentego Witosa. Dotychczas tak się składało, że wybór jednego bohatera łączył się z pominięciem innego. Wydawało się, że łódź polska jest za ciasna, żeby pomieścić postawy przeciwne, jak Traugutta i Wielopolskiego. Wspomnieniom polskiej przeszłości towarzyszy plusk wody, w której topimy jednych i wydobywamy drugich, by tych utopionych zastąpili”. Trudny do pominięcia komentarz ks. Józefa do czasów, które przeżywamy. Plusk wody jest coraz głośniejszy...
Niepodległość to także tożsamość. Nikt przytomny nie zakwestionuje wpływu, jaki chrześcijaństwo wywarło na polską tożsamość narodową. To aksjomat. Ale każdy przytomny żachnie się, gdy we współczesne myślenie wciskać symbolikę sprzed dwóch stuleci. Tymczasem w katolickiej popkulturze ciągle obowiązuje przekonanie z czasów rozbiorów, że: „Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska jest Polską, a Polak Polakiem”. Dla ks. Tischnera to przesunięcie znaczeń, bo symbol krzyża sprowadzony został do każdego innego znaku narodowej tożsamości. „Zapodział się transcendentny wymiar symbolu”. W książce „Idąc przez puste Błonia” pisał: „Krzyż jest znakiem innego ładu. Pod nim nie ma Greka ani Żyda”. Nie ma „mowy” i „przemocy”. Krzyż musi być ponad konfliktami narodowymi, a jeśli nie jest, to mamy tylko dwa skrzyżowane patyki”.
Tischner wychował się w świecie wieloetnicznym i widać, jak wzbogaciło to jego umysł i emocje. Ale tu podpiera się Levinasem: „Obcokrajowiec, sierota, wdowa – oto mistrzowie człowieka. Prawdziwym mistrzem człowieka jest mądrość płynąca z biedy drugiego (...). Niosąc pomoc innemu, niosę pomoc przede wszystkim samemu sobie”, pisał w tekście „Między pytaniem i odpowiedzią”. Warto zadedykować te słowa tym, którzy pomoc bliźniemu w potrzebie sprowadzili do sloganu kampanii wyborczej.
Najnowszy wybór wypowiedzi ks. Józefa Tischnera to dzieło wiernego wyznawcy jego nauk Wojciecha Bonowicza, który w ten czas adwentowy wydał nakładem krakowskiego Znaku „Alfabet duszy i ciała”. henryk.martenka@angora.com.pl podążył swoim tropem, niekoniecznie inspirując się tym, co dzieje się na scenie”.
Podsumowując to wszystko, Dorota Szwarcman pisze w „Polityce”: „Jest to spektakl powtarzający wiele motywów i rekwizytów z różnych realizacji rodem jeszcze z lat 90. (przesuwanie lustra, skórzane kanapy, umywalka, wózek inwalidzki, nawet telewizor z kineskopem), a także z innych spektakli Rogera (Roksana w ciąży – jak w paryskim spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego, Pasterz i Roksana w rogatych maskach zwierzęcych zawiadujący krwawą orgią – jak u Davida Pountneya, no i latające cyferki z Matrixa jak w pierwszym wystawieniu Trelińskiego z 2000 r.). Z wielką nonszalancją traktowana jest wspaniała muzyka: chóry i niektórzy soliści rozbrzmiewają z głośników (nie najlepszej jakości)”...
No, może jeszcze fragment Marcina Boguckiego z tekstu „Kto zabił Króla Rogera?” w „Dwutygodniku”: „W Teatrze Wielkim została popełniona zbrodnia. Jej ofiarą padła opera Szymanowskiego, dosłownie zamordowana – rozjechana przez nietrafione zabiegi reżyserskie i ukatrupiona ciężką ręką dyrygenta. Jest to marnotrawstwo tym dotkliwsze, że popełnione na arcydziele, których nie mamy wcale tak wiele w polskim repertuarze operowym”.
Nic dodać, nic ująć!