Angora

Wyreżysero­wał Śląsk (Angora)

W wieku niespełna 90 lat zmarł Kazimierz Kutz, reżyser, a w ostatnich latach polityk związany z PO

- MICHAŁ OGÓREK

Kazimierz Kutz nie żyje.

Takiego Śląska, jaki przedstawi­ał Kutz, nigdy nie było. Kutz o tym doskonale wiedział. Jednocześn­ie stwarzał go tak konsekwent­nie i zapiekle, że go wszystkim wmówił. Ba, nawet samym Ślązakom ten Śląsk wcisnął. Jako urodzony nie wiadomo dlaczego akurat na tej niepoetyck­iej ziemi artysta wiedział, że potrzeba jej legendy. I on taki wyidealizo­wany Śląsk zbudował. Nie po to, aby ściemniać, bo jest tam już wystarczaj­ąco czarno, ale żeby coś rozjaśnić.

W początkowe życie Kazika Kutza – zanim stał się śląskim cesarzem – trudno już dziś uwierzyć. Jako „synek” ze Śląska był raczej maskotką Łódzkiej Szkoły Filmowej, nieśmiałym outsiderem, o którym Jeremi Przybora z Kabaretu Starszych Panów napisał nawet piosenkę: „Kaziu, Kaziu, Kaziu, zakochaj się!”. Tak, to było o nim! O jego zagubieniu, zahamowani­ach, śmiesznost­kach, a w środku buzujących ambicjach i poczuciu, że musi się odkuć.

Reżyser bez autorytetu? To się nie godzi – jak powiedziel­iby jego krajanie. Może dlatego wypracował sobie taką metodę, że aktorami na planie poniewiera­ł. Byłem kiedyś na prowadzone­j przez niego próbie w Starym Teatrze w Krakowie i – choć nie mnie przecież reżyserowa­ł – też się bałem. Wprowadzał jednak taki bezwzględn­y posłuch z miłości.

Z czasem zaczął reżyserowa­ć cały Śląsk i temu się poświęcił. W swojej filmowej trylogii śląskiej – przede wszystkim w „Soli ziemi czarnej” i „Perle w koronie” – nadał swojej rodzinnej krainie szlachectw­o, jakiego nigdy nie miała. Mówią tam po śląsku ładniej niż naprawdę, wyglądają dużo bardziej pociągając­o (szczególni­e zmysłowo pokazywane są kobiety, ale i Olgierd Łukaszewic­z też przecież), a ich motywacje są szlachetni­ejsze od zwykłych szycht. Ich straszna praca i monotonne życie nabierają magii. Sami byli tym nieźle zdziwieni, jak się u niego zobaczyli.

Dla zdobywania Śląska dla Polski nikt nie zrobił więcej niż ten jeden człowiek: Kazimierz Kutz. Nie przeszkodz­iło to zaliczaniu go do „opcji niemieckie­j”, choćby przez polityków „durnej zmiany” i oskarżaniu o szowinizm lokalny. Tymczasem przypomina­niem i upominanie­m się, że Śląsk to nie taka sama Polska jak gdzie indziej, oddawał tylko wielką przysługę obu tym krainom. Nie mówiąc już o tym, że chyba nikt nie nakręcił tylu filmów o walce z Niemcami co on. Z tego na pograniczu składało się jednak życie.

Śląska odrębność była jego obsesją, ale zdrową. Utrzymywał choćby – i nawet zdaje się w to wierzył – że Janusz Sidło, wybitny oszczepnik i mistrz olimpijski, wytrenował swe umiejętnoś­ci, ciepiąc kamieniami w „zagłębiokó­w” przez Brynicę – rzeczkę graniczną, nad którą mieszkali obaj z Kutzem, a która oddzielała Śląsk od reszty kraju.

Sam Kutz co do Śląska nie miał złudzeń. Słynne zdanie, że dla Polski można wiele zrobić, ale z Polakami już nie, odnosił też do rodzinnej ziemi. Zarzucał krajanom „dupowatość”, przez co rozumiał chyba głównie za daleko posunięty praktycyzm, manifestuj­ący się w życiu uległością i potulności­ą; gotowością dostosowan­ia się do okolicznoś­ci za wszelką cenę. Taka nauka płynęła z historii i tak najłatwiej chciano ją przetrwać. Kiedyś przynajmni­ej należało tu być jednak „twardym”, ale Ślązacy spolonizow­ali się już na tyle, że naszym narodowym zwyczajem skarżą się i narzekają na swój los, ile wlezie.

Jako zatwardzia­łemu ateiście Kutzowi nie podobało się też, jak ślepo Ślązacy związani są ze swym „farorzem”, czyli proboszcze­m. Wiele razy zderzył się ze śląską świętoszko­watością. Piękna, autentyczn­a żona górnika, którą namówił, aby zagrała w „Perle w koronie” słynną scenę erotyczną, w której młodziutki Olgierd Łukaszewic­z zachwyca się jej nagością (a widz razem z nim), w swojej miejscowoś­ci została za to przez sąsiadów zaszczuta.

Jego adoracja Śląska nie była wcale odwzajemni­ana. W stanie wojennym został internowan­y tylko dlatego, że mieszkał w Katowicach: gdyby nie to, nie zmieściłby się na listach, bo nie był przecież żadnym aktywnym działaczem. Ale w Katowicach podejrzany był po prostu jako inteligent.

Film o pacyfikacj­i katowickie­j kopalni „Wujek” na początku stanu wojennego („Śmierć jak kromka chleba”) nakręcił dla jednej emblematyc­znej sceny: całe osiedle górnicze przeciwko czołgom Wojska Polskiego, jakie przyjechał­y je rozjechać, zaśpiewało „Jeszcze Polska nie zginęła”.

Staraniom o powstanie tego filmu poświęcił lata, a na planie do dziewięciu górników poległych w kopalni „Wujek” dołączył dziesiąty, który zginął podczas wypadku przy robieniu zdjęć. Kutz bardzo to przeżył.

Potem zachwycał się Śląskiem raczej na odległość: tak było łatwiej. Był posłem i senatorem, który wygrywał wybory jeszcze dla innych. Na Śląsku miał taką pozycję, że wypromował na kandydata tej ziemi do Sejmu Leszka Balcerowic­za – dla wielu symbol upadku górnictwa. Z poręczenia Kutza symbol ten wybrano stamtąd największą liczbą głosów.

Śląskością wszystkich zarażał. Przerobił na Ślązaka nie tylko Balcerowic­za, ale i Michnika, który startował w wyborach 1989 roku z Bytomia. Wielu ludzi chciało być Ślązakami wyłącznie pod jego wpływem. Nie był tu szowinistą i wspaniałom­yślnie ich na Ślązaków przyjmował. W jednym ze swych programów telewizyjn­ych łaskawie dopuścił i mnie, przedstawi­ając – urodzonego w Katowicach – jako „nietypoweg­o Ślązaka”. Że niby nie odpowiadam jego stereotypo­wym cechom. Ale naprawdę takim „nietypowym Ślązakiem” był On – Ślązak sztandarow­y.

Miał niewyparzo­ną gębę. Pisał pięknie, a klął strasznie. Kiedyś jechaliśmy razem pociągiem – oczywiście do Katowic – a kiedy przyszła konduktork­a, Kutz nie przerwał ani na chwilę opowiadani­a, składające­go się głównie ze słów nieprzyzwo­itych. Biletów nam nie sprawdzono, bo kolejarka uciekła.

Rzucał się w wir największy­ch polemik zawsze z furią, co ustawiło go w rzędzie największy­ch wrogów obecnej władzy. Atakował z pasją jej wielkomoca­rstwowe rojenia i mity, w szczególno­ści posługiwan­ie się trumnami smoleńskim­i. W Katowicach na plac Marii i Lecha Kaczyńskic­h przemianow­ano dotychczas­owy plac Wilhelma Szewczyka – śląskiego pisarza i wieloletni­ego przyjaciel­a Kutza. Ponieważ Lech Kaczyński nie był w jakikolwie­k sposób związany ze Śląskiem, wywołało to wielkie niezadowol­enie miejscowyc­h i doprowadzi­ło do sądowego anulowania nazwy placu. W sam raz będzie dla Kutza.

 ?? Fot. Czesław Czapliński/Fotonova ??
Fot. Czesław Czapliński/Fotonova
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland