Demonstracje i starcia w Barcelonie
W piątek 21 grudnia protesty zwolenników niepodległości wstrząsnęły Katalonią. Demonstranci zablokowali ponad 20 dróg i dwie autostrady. W Barcelonie tłumy napierały na policyjne kordony. Stróżów prawa obrzucono butelkami, kamieniami i pojemnikami z farbą. Co najmniej 12 osób aresztowano. Ponad 60 osób, w tym 30 policjantów, odniosło obrażenia.
Do demonstracji wezwały radykalne Komitety Obrony Demokracji (CDR), które domagają się natychmiastowego ogłoszenia niepodległej Republiki Katalonii, oraz kilkanaście innych ugrupowań. Separatyści zamierzali zakłócić posiedzenie rządu hiszpańskiego, które premier Pedro Sánchez zarządził na piątek właśnie w stolicy Katalonii. Zwolennicy niepodległości uznali to za prowokację.
W mediach społecznościowych CDR wzywały: „Rewolucja uśmiechów dobiegła końca. Teraz nadszedł czas akcji”.
W czwartek Sánchez spotkał się w Barcelonie z Quimem Torrą, szefem regionalnych władz Katalonii. Obaj politycy nie znaleźli rozwiązania katalońskiego kryzysu, zapowiedzieli jednak, że będą dążyć do „skutecznego dialogu”. Sytuacja w tej hiszpańskiej prowincji jest napięta. 27 października 2017 po referendum separatystyczny rząd Katalonii ogłosił niepodległość. Oczywiście Madryt tego nie uznał i wprowadził bezpośrednie rządy. Dziewięciu katalońskich polityków trafiło za kraty, inni, w tym przywódca Carles Puigdemont, ratowali się ucieczką za granicę. Ale separatyści się nie poddają. W piątek urządzili masowe protesty i demonstracje. Władze centralne rozmieściły w Katalonii ponad 9 tysięcy policjan- tów z różnych formacji, którzy mieli pilnować porządku.
Niepodległościowcy zorganizowali blokady na drogach oraz na autostradach A2 i AP7. Ta ostatnia przebiega wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego. Demonstranci wznosili barykady z opon. Nad niektórymi unosił się żółty dym, symbol niepodległości Katalonii. Komunikacja została sparaliżowana na wiele godzin.
W Barcelonie posiedzenie rządu hiszpańskiego odbyło się w dawnej siedzi- bie giełdy Llotja de Mar. Demonstranci próbowali sforsować kordon policyjny. Powstrzymali ich funkcjonariusze oddziałów szybkiego reagowania, którzy zrobili użytek ze swych pałek. ne ministerstwu sprawiedliwości. Mają one rozpatrywać sprawy związane m.in. z korupcją i wyborami. Politolog Péter Krekó uznał obie ustawy za kolejny przejaw „arogancji władzy w coraz bardziej autorytarnym systemie hybrydowym”.
Po przyjęciu budzących oburzenie przepisów rozpoczęły się w Budapeszcie demonstracje. Największa odbyła się w niedzielę 16 grudnia. Wzięło w niej udział około 15 tysięcy ludzi. Panowała atmosfera determinacji, dochodziło do starć z policją. Manifestanci dotarli do siedziby telewizji publicznej MTVA, która – tak jak większość mediów w kraju bratanków – jest tubą władzy.
Do środka weszło kilkunastu opozycyjnych parlamentarzystów, którzy domagali się odczytania przed kamerami pięciopunktowej petycji. Zawierała ona postulaty rezygnacji z „ustawy niewolniczej”, zagwarantowania niezależności sądów i mediów publicznych, przystąpienia Węgier do Prokuratury Europejskiej i zmniejszenia liczby nadgodzin dla policjantów. Petycja nie została oczywiście odczytana, a w poniedziałek nad ranem prywatni ochroniarze przemocą wyrzucili z budynku trzech deputowanych. W niedzielę protesty odbyły się też w innych miastach (Györ, Sege-
Zamaskowani ludzie niszczyli światła uliczne i znaki drogowe.
Przed południem tysiące ludzi zebranych przy Dworcu Francuskim wznosiło hasła: „Niech żyje Republika Katalonii!”. Wychodzącego z hotelu premiera Pedro Sáncheza powitały okrzyki: „Wynoś się!”. Pewien policjant krzyknął do niepodległościowego aktywisty: „Republika nie istnieje, ty idioto!”.
Protesty obserwowali wysłannicy francuskich „żółtych kamizelek”. Ich rzeczniczka Priscillia Ludosky powiedziała: „Przybyliśmy po to, aby zrozumieć, co się dzieje u naszych sąsiadów i co nasze ruchy mają ze sobą wspólnego, a także, aby zobaczyć te złe rzeczy, które popełniają wszystkie rządy”.
W piątek wieczorem w Barcelonie odbyła się wielka demonstracja zwolenników niepodległości. Zdaniem policji, wzięło w niej udział 40 tysięcy osób, organizatorzy mówią o 80 tysiącach. Manifestacja przebiegała pod hasłem: „Zmieńmy reżim!”. W stronę stróżów prawa posypały się jajka i petardy.
Socjalistyczny premier Sánchez przejął władzę w czerwcu. Jego poprzednik, konserwatysta Mariano Rajoy, nie był skłonny do ustępstw wobec Katalończyków. Sánchez próbuje doprowadzić do pewnej „odwilży”, potrzebuje głosów katalońskich deputowanych do uchwalenia budżetu. Ale separatyści domagają się, aby zezwolił na przygotowanie nowego niepodległościowego referendum i zwolnił aresztowanych polityków. Premier odpowiada, że nie ma takich uprawnień. Kryzys kataloński będzie więc zapewne trwał jeszcze długo. (KK) dyn, Miszkolc, Debreczyn, Békescsaba). Od tej pory demonstracje w Budapeszcie urządzane są każdego dnia. Do protestów przeciw rządom „Viktatora” dochodziło już wcześniej, np. jesienią 2014 roku. Tym razem jednak jest inaczej, ponieważ zjednoczyły się wszystkie partie polityczne – od socjalistów po uważaną za skrajnie prawicową partię Jobbik. Sprzeciw wobec „ustawy niewolniczej” zgłaszają także organizacje pozarządowe, związkowcy, a zwłaszcza młodzi ludzie, którzy w rządzonym przez Fidesz kraju nie widzą dla siebie przyszłości.
Władze swoim zwyczajem oskarżają o wzniecanie protestów „zagranicznych prowokatorów i kryminalistów”, „ludzi, którzy nienawidzą chrześcijaństwa i Bożego Narodzenia”, a zwłaszcza amerykańsko-węgierskiego miliardera George’a Sorosa. Orbán i jego pretorianie liczą, że w świątecznej atmosferze protesty wygasną. Niemniej są one ostrzeżeniem dla systemu. Nawet wielu zwolenników partii Fidesz dochodzi do wniosku, że rząd, który podporządkował sobie media, politykę, gospodarkę i kulturę, szkodzi państwu. (KK)