Jemu bije dzwon...
Każda organizacja jest tak silna, jak mocne jest jej najsłabsze ogniwo. Dotyczy to też Kościoła katolickiego w Polsce, anachronicznego, a w wielu sferach pogubionego. Hierarchowie zwykli mówić, że to skutek złych mocy; że to robota wrogów Kościoła, efekt przekleństwa liberalizmu, ateizmu i gender. Żaden z nich nie zauważył, że upadająca pozycja Kościoła zależy od nich samych, od duchownych, spośród których ci najsłabsi rwą wizerunek instytucji na strzępy. Albowiem powiadam wam: najsłabszymi ogniwami Kościoła nie są zagubieni wierni, ale duchowni, których Bóg pokarał pychą, chciwością, nieumiarkowaniem, wypaleniem i nierozumieniem świata.
Nasze zapóźnienie widać najdobitniej w kwestii ścigania pedofilów w sutannach. Kościoły w Ameryce, Irlandii, Holandii, Australii mają to za sobą: przestępców nikt nie ukrywa, idą pod sąd, potem do więzień, zaś ofiary otrzymują odszkodowania. Kościół w Polsce ten etap ma z jakiegoś powodu jeszcze daleko przed sobą, a zmitygowany przez Watykan kierownik naszego episkopatu obiecał, że spotka się z ofiarami pedofilów w sutannach. Bez entuzjazmu, jak pisze prasa, niemniej Stanisław Gądecki przychylił się do apelu zza Spiżowej Bramy, by to spotkanie swą osobą ubogacić. Lepiej późno niż wcale, ale ekscelencja chce ofiarom przestępstw życzliwie poradzić, że istnieje „możliwość cierpienia za kogoś innego”, o czym mówił w poznańskim radiu. Rada niejasna, sprawiająca wrażenie jakiegoś kolejnego matactwa. Skrzywdzeni mają swoje cierpienie z dzieciństwa w milczeniu zaofiarować Panu Bogu? Tak, bo Kościół potrzebuje cierpienia za swą egzystencję... – snuje swoje arcybiskup Gądecki, choć nikt mu nie zabrania dla Kościoła cierpieć. Czemu egzystencja Kościoła ma zależeć wyłącznie od maluczkich? Jak to się ma do nauczania Franciszka? Słuchając wywodów Gądeckiego, dominikanin Paweł Gużyński mówi: „Jeśli sprawcą gwałtu jest ksiądz, rzednie wszelka teologia”.
Ten sam brak empatii (Biblia nazywa ją miłością bliźniego) wykazuje arcybiskup Głódź, który nie przewiduje badania zarzutów, jakie pojawiły się wobec nieżyjącego prałata Jankowskiego, bo nie zostały formalnie przedstawione w kurii. To, co ukazuje się w mediach, jest niegodne oczu arcybiskupa? Nie zasługuje na zainteresowanie? Nieludzki stosunek hierarchów wobec ofiar wyrządza polskiemu Kościołowi większą szkodę niż poczciwy wiejski proboszcz kamuflujący na plebanii matkę swego dziecka.
Arcybiskup Gądecki, niespełniona nadzieja polskiego Kościoła, kompromituje się szalbierskimi osądami. Filmu „Kler”, na który wybrało się pięć milionów polskich katolików, nie obejrzy, bo „nie stracił rozumu do końca”, ale wie, że to obraz zrobiony na kształt goebbelsowskiego filmu „Żyd Süss”. Widać to oglądał, więc wie... Nie ogarnia jednak, że film Smarzowskiego zmienił katolicką rzeczywistość w Polsce bardziej niż seria listów pasterskich preparowanych po diecezjach.
Dokładnie tak samo postępuje arcybiskup w Gdańsku, obwiniając siły wrogie Kościołowi i nie widząc, jak głęboką krzywdę Kościołowi wyrządzają często sami duchowni, także w infułach.
Mistrzem w budowaniu anachronicznego Kościoła warownego jest Tadeusz Rydzyk. Żywa emanacja niemałego segmentu społeczeństwa, nieobecnego w zmianach, jakie przyniósł Polsce wiek XXI. Z różnych powodów ci ludzie nie uczestniczą i nie wszyscy są zmianom przeciwni, ale znajdują u Rydzyka coś, czego nie daje im Kościół hierarchiczny, bo tego dawać nie umie. Co ciekawe, do Rydzyka lgną też niektórzy biskupi, mający w tym środowisku szansę na kontakt z ludem bożym... Tadeusz Rydzyk słynie ze swych dzieł, w czym w ogóle nie przeszkadza mu jego fatalna polszczyzna, a także osobliwie niewyrafinowany styl myślenia. Ostatnio zasłynął ony konstatacją, że Unia Europejska to nowy Związek Radziecki. Oświadczył też, że małżeństwa mieszane, zawiera- ne między ludźmi różnych kultur czy wyznań, są bez sensu, bo skazane na nieszczęście. Sens ma tylko: jedna kultura, jeden język i jedna religia! I ten prosty dogmat Rydzyk radzi stosować. Rydzyk długo siedział w Niemczech, więc trudno się dziwić, że zabrzmiało to jak: Ein Volk, Ein Reich, Ein Führer. Aż kusi, by zapytać poznańskiego metropolitę, czy miałby może jakieś kolejne filmowe skojarzenie?
W ariergardzie Kościoła – jak na dnie oceanu – żerują destrukty. Ksiądz Międlar, zaburzony patriota, wyrządza gwałt Kościołowi, paląc zdjęcie Tadeusza Mazowieckiego i lżąc jego pamięć. – Oto jest portret zdrajcy! – woła ksiądz wygnany od ołtarza i pozbawiony łaski rozumu. – To komunistyczny parch! – pluje duchowny na człowieka, którego zasług nie jest w stanie pojąć. Napędzany miłosierdziem i testosteronem ks. Jacek Stryczek pyta młode wolontariuszki „Szlachetnej Paczki”, czy ma sobie powiększyć penisa? Tomaszowi Sekielskiemu realizującemu film o pedofilii w Kościele ks. Adam Jabłoński, kapelan więziennictwa, broniąc ukrytego przez biskupa pedofila, urąga: – Wy, kurwa, jak tchórze go podchodzicie...
Kilka dni temu umarł Tadeusz Pieronek. Biskup, profesor, prawnik, wybitny Polak. Mocne ogniwo. Pozostanie w pamięci narodu i Kościoła. Żegnał go z Wawelu głos dzwonu Zygmunta. Jak się zdaje, wielu polskich duchownych odprowadzi do wieczności tylko dzwonek. Od roweru.
henryk.martenka@angora.com.pl czesnymi mocno kontrastuje z tekstami mówionymi w takich dawnych obrazach jak Trylogia (tu pomógł Sienkiewicz) czy Królowa Bona (autorstwa Haliny Auderskiej). Wiele zastrzeżeń budzą kostiumy, którym daleko do mistrzostwa projektów nieodżałowanego tandemu Tesławska-Grabarczyk, niechlujne peruki i zarosty, zachowania postaci drugiego planu, wzięte czasem ze sztafażu teatrzyków świetlicowych.
Wszystko to na szczęście rekompensuje wspaniała obsada protagonistów: Mateusz Król i Andrzej Hausner (obaj wyśmienicie kreujący Kazimierza Wielkiego), Marta Bryła (rewelacyjna Aldona), Halina Łabonarska (Królowa Matka, która powinna panować choćby do dziś), Katarzyna Czapla (urodziwa królowa węgierska), Andrzej Popiel (książę Bolko).
W dalszych rolach sympatię budzą Paulina Lasota (Cudka), Sławomir Orzechowski (Specymir), Marcin Rogacewicz (Jasiek), Robert Gonera (Jan Grot), Agnieszka Mandat (Katarzyna Pilecka), Wenanty Nosul (Eliasz), Piotr Gawron-Jedlikowski (urodziwy Niemierza), Agata Bykowska (Gabija) i Miłosz Kwiecień (Maciek). Reszta to role trzecioplanowe, których nie sposób zapisać, bo po zakończeniu każdego odcinka obsada przesuwa się błyskawicznie.
Korona królów to przedsięwzięcie gigantyczne i powszechnie uważane za chybione, ale ze względu na potrzebę filmowego utrwalania naszej przeszłości – godne kontynuacji.