Pamiętny sylwester sprzed 40 lat
„Fakt” poinformował o nowym rekordzie w braniu łapówek przez władzę. Jacek C. (45 l.) został burmistrzem Boguszowa-Gorców na Dolnym Śląsku ledwie półtora miesiąca temu, a tuż przed Wigilią został w kajdankach doprowadzony do prokuratury. Jeden z przedsiębiorców montujących latarnie w gminie powiadomił urzędników, że nie da rady dotrzymać terminu i wystąpił o przesunięcie daty zakończenia inwestycji. Burmistrz zaprosił biznesmena na spotkanie i zaproponował, że zgodzi się na inny termin oddania inwestycji w zamian za... 100 tysięcy złotych łapówki! Spotkanie doszło do skutku, lecz przedsiębiorca zadbał o dodatkowe towarzystwo – policjantów. Mundurowi weszli do gabinetu burmistrza zaraz po tym, jak wyszedł z niego przedsiębiorca, który zostawił kopertę z „ratą” w kwocie 50 tys. zł.
Komenda Powiatowa Policji w Pile opisała wyjątkowo zwyrodniałą kradzież. W nocy pierwszego dnia świąt Bożego Narodzenia dwaj młodzi mężczyźni wybrali się na łowy. Rzecz jasna, nielegalnie. Ich łupem padło 840 kilogramów karpia. Ryby wrzucali jak gruz – do worków bez wody. Policjanci zatrzymali do kontroli drogowej auto Renault Kangoo przypadkowo. Zwrócili uwagę na to, że samochód jest przeładowany. Sprawa się rypła, gdy funkcjonariusze poprosili o otworzenie bagażnika. Mężczyźni usłyszą zarzuty kradzieży i znęcania się nad zwierzętami.
Była dyrektorka jednej ze szkół policealnych w Białymstoku usłyszała 742 zarzuty! – doniósł „Super Express”. Większość zarzutów, które zostały bogato opisane na 186 stronach aktu oskarżenia, dotyczyła łapówek, które kobieta ochoczo przyjmowała. W gotówce. Nie gardziła też biżuterią. Za co brała łapówy? Między innymi za przyznawanie comiesięcznych premii kadrze pedagogicznej, za awanse i nagrody dla nauczycieli, a także za przedłużanie umów o pracę i zatrudnianie nowych pracowników. Z aktu oskarżenia wynika, że były to kwoty od kilkuset do kilku tysięcy złotych.
– Ludzie zmierzający na bale sylwestrowe zmuszeni byli zmienić swoje plany, organizowali zabawy w pociągu, dramaty ludzkie tu się rozgrywały – wspomina skierniewiczanin Józef Kaźmierczak, emerytowany maszynista. Noc sylwestrowa 1978 roku była naprawdę wyjątkowa.
Był 30 grudnia 1978 roku. To miał być dyżur podobny do innych.
– Rozpocząłem pracę raniutko, punktualnie o godz. 8. Miałem obsługiwać międzynarodowy pociąg relacji Berlin-Leningrad na odcinku od Warszawy Gdańskiej do Kuźnicy Białostockiej – wspomina maszynista ze Skierniewic.
– Po przybyciu do pracy usłyszałem komunikat, że mój pociąg przybędzie z opóźnieniem około 600 minut!
Powodem opóźnienia był sypiący gęsty śnieg i siarczysty mróz.
– Po 10 godzinach, kiedy pociąg przybył, właściwie nie powinienem już jechać, bo mój dyżur właśnie się skończył – opowiada.
Gdy wjechali na stację Tłuszcz, zobaczył tłum. Ludzi było jak na pielgrzymce w Częstochowie. Okazało się, że pociągi podmiejskie dojeżdżały tylko do tej stacji. Oczekujący dobiegali do lokomotywy, wręcz błagali o zabranie ich i zatrzymywanie się na kolejnych stacjach podmiejskich.
– To pociąg międzynarodowy, nie ma takiej zgody – usłyszałem. – Sam podjąłem decyzję, że zabiorę pasażerów.
Masa oblegająca do pociągu.
– Weszło tyle osób, że myślałem, iż pociąg pęknie. Zatrzymywałem się na kolejnych stacjach, a ludzie i tak peron wlała się zrywali hamulce po składzie.
Utrzymanie porządku było niemożliwe. Pociąg zatrzymywał się na kolejnych stacjach do samego Białegostoku. Był już 1 stycznia 1979 roku, a godz. 2 w nocy.
– Kiedy przybyliśmy do Kuźnicy Białostockiej, było pół metra śniegu, a termometr wskazywał temperaturę minus 33 stopnie. Byliśmy zmęczeni, kończyło się paliwo. Kolejne 4 godziny spędziłem w kolejce po paliwo. Wreszcie mogliśmy ruszyć w drogę powrotną. Do Warszawy Gdańskiej dojechaliśmy z opóźnieniem ponad dobę.
– Otrąbiono nas. Zjechaliśmy składem do lokomotywowni. Była godzina 3 w nocy, a w kalendarzu 2 stycznia – kończy opowieść.
Pamiętną służbę przypomina skrupulatnie odnotowana notatka w dzienniczku prowadzonym przez pana Józefa. Dziennik zawiera wszystkie służby, co do minuty, każdy pociąg, każdy kurs Autor: i kierownik biegał Aleksandra Brzozowska z liczbą godzin, z kronikarską dokładnością odnotowane.
Pan Józef pokazuje nam 30 wypełnionych kalendarzy.
Praca maszynisty i nieustanne wyjazdy, oprócz stale rosnącej fascynacji koleją, zapoczątkowała jeszcze jedną pasję pana Józefa – do podróżowania.
Józef Kaźmierczak rozpoczął pracę na kolei w czerwcu 1967 roku. Egzamin na maszynistę zdał we wrześniu 1970 r. Przez 3 lata jeździł jako pomocnik, a potem aż do emerytury był maszynistą. Ostatnie lata pracował jako maszynista i instruktor szkolący nowe kadry. Do dziś związany jest z koleją. Jako aktywny członek Polskiego Stowarzyszenia Miłośników Kolei pracuje społecznie, oprowadzając wycieczki po zabytkowej parowozowni.
Ponad 40 lat przepracował na kolei. Przejechał pociągiem około miliona kilometrów. Od 19 lat jest już na zasłużonej emeryturze.
– Dalej jeżdżę, zwiedzam i czytam. Jestem szczęśliwym człowiekiem – mówi.
Kocha podróżować. Z każdej wyprawy przywozi wspomnienia i pamiątkowe pieczątki. Pieczątka z katedry Notre Dame, z Moulin Rouge czy z cmentarza Père-Lachaise, gdzie spoczywa Chopin. Są pieczątki z odwiedzanych miejsc w Szwajcarii, Belgii, we Włoszech, Grecji, Austrii...
– Tam, gdzie wyjeżdżam, robię notatki, dokumentuję, opisuję, co widzę, co spotykam na szlaku, odnoszę się do historii danego miejsca. Wszystko udokumentowane właśnie pieczątkami z dworców kolejowych, z muzeów, hoteli, kościołów, katedr.
Nigdy nie zdarzyło mi się zapomnieć zeszytu, a prowadzę je już ponad 20 lat. Zwiedził Europę wszerz i wzdłuż.
– Tylko Europa, ta stara dama, dostojna, piękna. Jest co zwiedzać – mówi pan Józef. ponad