Gang Olsena na Spitzbergenie
Na norweskim archipelagu będzie o czym opowiadać w długie zimowe wieczory podczas długiej nocy polarnej: po raz pierwszy w historii miasta Longyearbyen na miejscowy bank napadł rabuś. Bardzo niemądry rabuś – zgadzają się mieszkańcy, policja i media.
Takiego wydarzenia nie pamiętają nawet najstarsi wikingowie... W piątek 21 grudnia o 10.40 przed południem do znajdującego się w centrum Longyearbyen oddziału SpareBank 1 Nord-Norge wszedł młody mężczyzna z myśliwskim mauserem w ręku. Już samo to było niepokojące, ponieważ broń, którą można wypożyczać tam w specjalnych punktach w celu obrony przed białymi niedźwiedziami (na Spitsbergenie jest ich więcej niż ludzi), powinno zostawiać się w specjalnych stojakach przy wejściu. Informują o tym specjalne wywieszki na drzwiach sklepów, urzędów i instytucji.
Co gorsza, dziwny klient, grożąc karabinem pracownikom, zażądał pieniędzy. Mimo kompletnego zaskoczenia personel nie stracił zimnej krwi. Rabusiowi bez zbędnej zwłoki wydano 70 tys. koron (30 tys. zł), jednocześnie wzywając przyciskiem alarmowym policję. Ta zatrzymała przestępcę po... 20 minutach. I to w zasadzie byłaby cała historia, gdyby nie specyfika tego miejsca. To ona uczyniła ów napad wydarzeniem, które na zawsze zapisze się w lokalnych kronikach.
– Incydent ten pokazuje, że, niestety, nie jesteśmy w stanie uniknąć przestępstw, które wcześniej widzieliśmy tylko na kontynencie – oznajmiła w specjalnym oświadczeniu Svalbard Kjerstin Askholt, gubernator prowincji.
Rzeczywiście, wcześniej taki „incydent” trudno było tam sobie nawet wyobrazić. Podobnie zresztą jak motywy i plan przestępcy. Jak bowiem szczerze przyznają lokalne media, spektakularny sukces policyjnej akcji był po prostu przesądzony, a szanse rabusia na udaną ucieczkę z cennym łupem lub ukrycie się z nim – równe zeru. Leżąca na Spitsbergenie stolica prowincji Svalbard, czyli wspomniane miasto Longyearbyen, nie jest najlepszym miejscem, aby w nim się zaszyć lub w tajemnicy je opuścić. Metropolia liczy niecałe dwa tysiące mieszkańców, którzy – rzecz jasna – się znają.
Trudno jest też gdzieś dalej wyjechać z miasta leżącego na wyspie, gdzie łączna długość dróg stanowi osiem km, zaś jedynym rozsądnym połączeniem z resztą świata jest samolot, ponieważ Spitsbergen leży jakieś tysiąc kilometrów od kontynentalnej części Norwegii i tyle samo – od bieguna północnego.
Teoretycznie można opuścić te okolice również lodołamaczem, ale i tak przed wejściem na jego pokład zbieg musiałby przejść odprawę celną i paszportową. Pechowy rabuś mógł nie być świadom tych wszystkich niesprzyjających okoliczności. Norweska policja wkrótce ustaliła tożsamość zatrzymanego – okazał się nim 29-letni turysta z Rosji. Już opuścił wyspę. Samolotem odesłano go „na kontynent”, do aresztu w Tromsø. Na razie posiedzi tam do 19 stycznia. Do tego czasu być może wyjawi śled- czym szczegóły swoich zamiarów i planów – o ile w ogóle jakieś miał. Dostał już adwokata i tłumacza.
Sprawą interesuje się też Konsulat Generalny Federacji Rosyjskiej na Spitsbergenie. Jego przedstawiciele nie wykluczają, że rabuś mógł starannie przygotowywać się do napadu. – Wypożyczenie tu broni wymaga zgodnie z norweskim prawem okazania zaświadczenia o niekaralności, czyli co najmniej kilka dni zajęło mu załatwienie pozwolenia na wypożyczenie broni – zauważa konsul generalny Siergiej Guszczyn. – To znaczy, że być może się przygotowywał. Ale to nasze prywatne przypuszczenia oparte na doniesieniach mediów.
Scenariusze i opinie na ten temat przedstawiane przez norweskie media oraz przez internautów nie pozostawiają jednak wątpliwości – był to najgłupszy napad na bank w historii Norwegii. Nawet jeśli (jak brzmi jedna z żartobliwych teorii) rabuś miał niezwykle sprytny plan polegający na tym, że po napadzie skryje się w mrokach nocy polarnej, która kilka tygodni temu okryła północny archipelag. (CEZ)