Krowa polityczna
Dookoła świata
W indyjskim stanie Uttar Pradesh hinduscy mieszkańcy jednej z wsi znaleźli na ulicy martwą krowę i wpadli w szał – byli przekonani, że zabili ją muzułmanie. Zablokowali drogę ciągnikami, a gdy zjawiły się radiowozy, poszły w ruch kamienie. Zginęły dwie osoby, w tym jeden policjant. Dla Hindusów, którzy stanowią prawie 80 proc. populacji Indii, krowa jest towarzyszem bogów takich jak Śiwa i Kriszna. Jej cztery nogi symbolizują starożytne pisma hinduistyczne, a cztery sutki – cele życia: bogactwo materialne, pożądanie, prawość i zbawienie. Strażnicy krów, Gau Rakshak, powołując się na dawne wierzenia, mówią, że krowa jest jak matka, więc nie wolno jej zabijać. Według spisu z 2012 roku prawie 6 mln bezpańskiego bydła porzuconego przez właścicieli, gdy przestało dawać mleko, spaceruje po miastach, zanieczyszczając je odchodami, leży na szosach, przeżuwając i powodując wypadki drogowe. Grupa „Serve Cows” z Bombaju twierdzi, że krowie mleko i łajno mają właściwości przeciwgrzybicze i przeciwnowotworowe, a rząd stanu Uttar Pradesh zaproponował wytwarzanie leków z krowiego moczu, który według nich ma leczyć raka, likwidować zmarszczki i zapobiegać starzeniu się. W większości z 29 stanów w Indiach zakazano lub ograniczono zabijanie krów. W Gudżaracie ich zabójcy podlegają karze pozbawienia wolności. Rajasthan ma ministerstwo opieki nad krowami. W „pasie krów”, do którego należą stany: Haryana, Uttar Pradesh, Bihar i Madhya Pradesh, strażnicy uzbrojeni w miecze i pistolety szukają pojazdów, które przewożą krowy przez granice. Wymuszają haracze bez sprawdzania, czy zwierzęta rzeczywiście przeznaczone są na rzeź. Ludzi, którzy krów nie czczą, można, a nawet trzeba, mordować. W ten sposób zginęło w ostatnich latach wielu muzułmanów podejrzewanych o handel bydłem. Praktyki są więc nie tyle odzwierciedleniem religijności, co polityki. Od 2010 roku 97 proc. wszystkich zarejestrowanych ataków na „morderców krów” miało miejsce po dojściu do władzy nacjonalistycznej partii Bharatiya Janata (BJP) z premierem Narendrą Modim. W większości przypadków celem byli muzułmanie i dialici, kiedyś zwani nietykalnymi, tradycyjnie zajmujący się obdzieraniem zwierząt ze skór. Organizacja Human Rights Watch pisze, że wielu liderów BJP publicznie promowało hinduistyczną supremację i ultranacjonalizm, co zachęcało do dalszej przemocy. (EW)
Mediolan jest lustrem czasów, w których od prostytutek, najlepiej studentek, oczekuje się wszystkiego. Oprócz seksu. Płaci się za to, co kiedyś nazywano perwersjami, a dziś parafiliami.
O nowych zjawiskach napisał Gianluigi Nuzzi, dziennikarz śledczy znający lombardzkie miasto od podszewki. Ten, który ujawnił interesy ‘ndranghety w północnych Włoszech, skandale z lat 90. dotyczące banku watykańskiego i jego powiązań z mafią (w książce „Watykan Sp. z o.o. Z tajnego archiwum, prawda o finansowych i politycznych skandalach w Kościele”), kulisy pontyfikatów Ratzingera („Jego Świątobliwość. Tajne dokumenty Benedykta XVI”) i Bergoglia, za co był sądzony – i uniewinniony – w głośnym procesie w Watykanie. Nuzzi nie tylko rozmawiał ze świadczącymi usługi dziewczynami, lecz także podglądał spotkania, które sami klienci określają raczej jako „sesje”. Po to, żeby uchwycić, na czym polega neoprostytucja.
O ile kiedyś było to uprawianie seksu za pieniądze, to teraz za spółkowaniem nikt nie tęskni. Jest za to popyt na to, co dziwne, zaś swoboda seksualna realizowana w akrobatyce ciał nie wiedzieć kiedy stała się passé. Mężczyźni w wielkim mieście wcale nie chcą się z prostytutkami kochać. Nie interesuje ich żadna pozycja Kamasutry, nie dążą do chwilowego osiągnięcia boskiej jedności. Płacą tylko i wyłącznie za swoją parafiliczną przyjemność, za spełnienie bardzo konkretnej fantazji. Przychodzą z gotowym scenariuszem, w którym satysfakcja jest możliwa w finale dobrze odegranej scenki rodzajowej.
To, co dzieje się w hotelach i wynajmowanych okazjonalnie garsonierach (bo prostytuujące się w ten sposób studentki mieszkają przecież z rodzinami), to ich prywatny spektakl, zupełnie nieprzypominający kadrów z filmów, w których on nie może się doczekać, żeby ją posiąść i porywistym aktem wyartykułować samczą dominację. Jest odwrotnie: klient, w codziennym życiu wtłoczony w zawodowe i familijne ramy oraz tryskający cechami alfa, żeby się rozładować, chce być ciemiężony, bity, traktowany jak pies. Dosłownie niczym pies trzymany na smyczy i gniewnie łajany, jeśli po komendzie swej pani nie zaaportuje należycie.
„Bilet” na taką godzinną „inscenizację” kosztuje 200 euro, dwie godziny są za 350 euro. Jeśli klient potrze-