Piotr Uklański, Untitled (Story of the Eye), 2013© Art Stations Foundation CH
inne miasto w Polsce. Stworzyła architektonicznie piękne miejsce dla sztuki i biznesu.
Wtedy też zaczęły się rozchodzić jej drogi z mężem Janem Kulczykiem. Mężczyźni patrzą bez entuzjazmu na kobiety, które zamiast być przede wszystkim żonami, zaczynają odnosić indywidualne sukcesy. Po rozwodzie Grażyna Kulczyk poszła z powodzeniem swoją drogą w biznesie i w sztuce.
Nie ma przestrzeni niemożliwych
Dziś szczęśliwa oprowadza po stałej ekspozycji we własnym muzeum. Z dumą zwraca uwagę na każdy detal: tynki robione metodą sprzed 800 lat, okna – każde trochę o innym kształcie, co jej zdaniem stanowi o urodzie tego miejsca, podziemny tunel, który zbudowała, żeby połączyć budynki po dwóch stronach ulicy, grota, w której nie ma żadnej pracy artysty, tylko słychać szmer wody spływającej ze skalnej ściany.
W stałej kolekcji znalazło się jedenaście prac polskich i zagranicznych artystów, m.in. Zofii Kulik, której poświęcono na piętrze całą salę, podobnie jak Piotrowi Uklańskiemu, który pokazał nową odsłonę słynnej pracy „Naziści”. Tym razem na zdjęciach widzimy nie aktorów w mundurach hitlerowców, tylko autentycznych nazistów z czasów drugiej wojny światowej.
Dla rzeźby Magdaleny Abakanowicz musiała obniżyć piwnicę do poziomu rzeki i zainwestować w specjalne urządzenia, które zachowają warunki niezbędne do przechowywania muzealnych obiektów.
Ponadsiedmiotonową rzeźbę Adriana Villara Rojasa trzeba było przeciąć na trzy części, żeby wnieść ją do przeznaczonej dla niej przestrzeni. Argentyńczyk odwiedził muzeum jeszcze w fazie budowy i zachwycony miejscem podarował swoją pracę. Nowoczesna rzeźba wygląda, jakby była w tej piwnicy od XII wieku.
Podobnie było z pracą Moniki Sosnowskiej, która ma ponad 14 metrów i przecina wzdłuż trzy kondygnacje muzeum. Po zamontowaniu metalowej konstrukcji okazało się, że rzeźba stanęła za blisko przejścia. Trzeba było wymontować metalową szynę, na której jest zawieszona konstrukcja, i przesunąć całość, bagatela, o kilka metrów. Koronkowa robota z metalowym kolosem.
Trzydzieści lat praw wyborczych
Praca z lateksu Szwajcarki Heidi Bucher, odwzorowująca drzwi w jej rodzinnym domu prowadzące do pomieszczeń, do których kobiety nie miały wstępu, pięknie wpisuje się w wystawę rozpoczynającą działalność Muzeum Susch. Autorką jest Kasia Redzisz, główna kuratorka w Muzeum w Liverpoolu, która w Polsce tworzyła m.in. projekt Otwock z Mirosławem Bałką.
Praca Heidi Bucher należy do stałej ekspozycji, ale koresponduje z tematem przewodnim wystawy Redzisz „Kobiety patrzące na mężczyzn patrzących na kobiety”. Jeśli uświadomimy sobie, że Szwajcarki otrzymały prawa wyborcze zaledwie trzydzieści lat temu, a jeden z kantonów wstrzymywał się z tą decyzją do 1994 roku, metafora zamkniętych drzwi staje się bolesną realnością.
Tytuł wystawy odwołuje się do eseju Siri Hustvedt, norweskiej pisarki, eseistki i – uwaga – żony Paula Austera. Dodając ten opis, powielam (przynajmniej świadomie) stereotyp, z którym próbowały walczyć artystki wybrane przez Kasię Redzisz. W ich biografiach, mimo że najstarsza urodziła się sto lat temu, a najmłodsza trzydzieści lat temu, często powtarza się ten sam motyw: żyły w cieniu mężczyzn, ich prace powstawały między gotowaniem obiadu a wspólnym z dziećmi oglądaniem w telewizji np. lądowania na Księżycu (autentyczna historia opowiedziana przez syna Bucher). W sztuce próbowały przełamać zastane schematy patrzenia na kobiety, na ich role w rodzinie, w świecie, w społeczeństwie. Eksperymentowały z normami obyczajowymi, granicami sztuki, materiałami, a czasem po prostu wrażliwie patrzyły na świat urządzony pod dyktando męskiego spojrzenia. – Niektóre z nich, np. Alina Szapocznikow czy Rumunka Geta Brătescu (miała swój pawilon na ostatnim Biennale w Wenecji), byłyby zdziwione, słysząc, że są feministkami. One czuły się przede wszystkim artystkami, a ich celem była nie walka, lecz oddanie złożoności egzystencji w sztuce – wyjaśnia Kasia Redzisz. Ale na wystawie są też prace artystek wyraźnie zaangażowanych w walkę z uprzedmiotowieniem kobiet – jak Amerykanki Hannah Wilke, której performance z 1976 roku możemy zobaczyć na wystawie, czy Szwajcarki Sylvii Sleigh – odwracające tradycyjnie przypisane płciom role.
Przejmująca jest sala błękitna opowiadająca o mrokach i lękach macierzyństwa poprzez prace Andrzeja Wróblewskiego, Louise Bourgeois czy Nicole Eisenman, której poród kojarzy się z powieszeniem. Ale są też prace pokazujące radość z cielesności i seksu, np. subtelna rzeźba Aliny Szapocznikow.
Zapytana o pomysł na wystawę, Kasia Redzisz odpowiada: – Dostałam pełną wolność w przygotowaniu wystawy. Wiedziałam, że sztuka kobiet, wydobywanie z cienia nieznanych lub zapomnianych artystek jest pasją i osią kolekcji Grażyny Kulczyk. Dla mnie to też ważne tematy. Grażyna przyjęła mój pomysł bez wahania. A ja miałam ogromną radość tworzenia muzealnej, a nie komercyjnej wystawy w prywatnym muzeum. Wiem, że taka sytuacja to luksus.
Grażyna Kulczyk zaznacza, że to nie jest muzeum jej kolekcji. Kuratorzy wystaw będą mogli korzystać z jej zbiorów, ale nie są do tego zobligowani. Na wystawie Kasi Redzisz na 57 prac 23 pochodzą z kolekcji Kulczyk.
Wystawa potrwa do końca czerwca. W 2019 roku w Muzeum Susch odbędą się jeszcze dwie wystawy, rezydencje i dyskusje.
Swoje miejsce w Susch znajdzie także taniec. W reprezentacyjnym audytorium z oszkloną ścianą przecinaną starymi drewnianymi balkonami (konserwator upierał się, i słusznie, żeby je zachować) oraz obrazem Xanti Schawinskiego „Corrida”, 1956 – 1957, jest wystarczająco dużo miejsca. W tej sali z widokiem na Alpy i na maleńki stary cmentarz od czasu do czasu zamontowany zostanie parkiet dla tanecznego performance’u.
Najważniejsi goście
Otwarcie, podobnie jak całe muzeum, łamie utarte schematy. Nie ma godziny zero, wielkich przemówień. Goście zjeżdżają się do Susch od godziny 14. Grażyna Kulczyk wita, zaprasza i oddaje im to, co stworzyła: labirynt pięknych wnętrz wypełnionych sztuką. A potem wino, piwo (muzeum mieści się przecież w browarze), muzycy z Polski i świeże alpejskie powietrze. Przybywają kolekcjonerzy ze świata, właściciele najważniejszych galerii sztuki, przyjaciele i rodzina z Polski. – Najważniejsi goście byli wczoraj. To mieszkańcy Susch. Przyszli tłumnie starsi i młodzi z dziećmi. Mam nadzieję, że poczuli, że to jest ich miejsce – mówi z uśmiechem Grażyna Kulczyk. Sto osób dostało specjalne karty wstępu do muzeum uprawniające do darmowego zwiedzania już na zawsze.
I co dalej? Teraz już tylko radość z tego, co stworzyła? Wjeżdżając do Susch, zauważyłam ogromny dźwig. Grażyna Kulczyk nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Trwa kolejna budowa, ale inwestorka nie chce jeszcze zdradzić, co to będzie.