Kobieta patrząca na muzeum w Susch zbudowane przez kobietę (Onet.pl)
Grażyna Kulczyk udostępniła w Szwajcarii prywatną kolekcję dzieł sztuki.
29 grudnia miało miejsce oficjalne otwarcie Muzeum Sztuki Grażyny Kulczyk w szwajcarskim Susch. W stałej kolekcji muzeum znalazły się prace m.in. Moniki Sosnowskiej, Piotra Uklańskiego, Mirosława Bałki, Zofii Kulik, Pauliny Ołowskiej, Jarosława Kozłowskiego oraz Joanny Rajkowskiej. To one tworzą DNA muzeum.
Prywatna instytucja kultury, którą Grażyna Kulczyk zbudowała w ciągu zaledwie trzech lat, to 1500 mkw. powierzchni wystawienniczej, pokoje rezydencyjne, biblioteka, biuro, restauracyjka.
Muzeum rozpoczyna swoją działalność wystawą pt. „Kobiety patrzące na mężczyzn patrzących na kobiety”. Tytuł eseju pisarki Siri Hustvedt kuratorka Kasia Redzisz wybrała jako ramę dla pokazania dzieł artystek z różnych stron świata, mniej lub bardziej znanych, mniej lub bardziej docenianych. Feminizm w ich wydaniu nie zawsze oznacza walkę o prawa kobiet. Czasami to po prostu spojrzenie kobiet artystek na rzeczywistość przez wieki kreowaną przez mężczyzn.
Żeby dostać się do Susch, trzeba dolecieć do Zurychu, a stamtąd pociągiem lub samochodem jechać w kierunku Davos jeszcze ponad dwie godziny. Wjeżdżając do wioski, od razu widzimy wieżę muzeum, jak się okaże, wypełnioną 14-metrową rzeźbą Moniki Sosnowskiej.
Z grupką dziennikarzy wysiadamy przed odrestaurowanym budynkiem XIX-wiecznego browaru. Z małego okienka na drugim piętrze wychyla się Grażyna Kulczyk. – Zapraszam, wchodźcie, ale dobrze wytrzyjcie buty – mówi.
Muzeum w urokliwej alpejskiej miejscowości położonej w Dolinie Engadyny, zagłębiu kolekcjonerów i galerii sztuki, miało być placówką planowanego przez Grażynę Kulczyk prywatnego muzeum sztuki w Poznaniu, a potem w Warszawie. Partnerstwo publiczno-prywatne nie udało się ani w Poznaniu, ani w Warszawie, dlatego szwajcarska placówka stała się siedzibą główną.
Zaczęło się od domu, który Grażyna Kulczyk kupiła w wioseczce oddalonej od Susch o około 60 km. Parę mieszkalnych budynków, śliczny kościółek, w pobliżu doskonały rzeźnik, co podkreśla kolekcjonerka, to cała osada. Za to z jej domu, który kiedyś był spichlerzem, zawieszonego między masywem Alp a niebem, roztacza się widok na Dolinę Engadyny. W takim miejscu wyobraźnia nie ma ograniczeń. A na pewno wyobraźnia Grażyny Kulczyk.
– Jak to się stało, że zdecydowała się pani ulokować muzeum właśnie w Susch? – dopytujemy, bo wioska jest mniejsza niż Białka Tatrzańska i wydaje się ulokowana na końcu świata.
– Pewnie można było znaleźć ciekawsze miejsca, ale ja zawsze kieruję się intuicją, która jak do tej pory mnie nie zawiodła. Tak było ze Starym Browarem w Poznaniu i teraz z dawnym klasztorem i browarem w Susch. Wiedziałam, że stworzę tu coś ciekawego – odpowiada.
– Pierwsze budynki w Susch kupiła w 2015 roku i od razu zabrała się do pracy. Trzy lata temu w miejscu muzealnej wieży była ogromna czeluść wyrwana dynamitem ze skały, nad którą przechodziłyśmy po drewnianych pomostach. W piwnicach, gdzie teraz stoją rzeźby artystów tworzących kod artystyczny i intelektualny muzeum, zalegał gruz, do większości pomieszczeń nie można było się dostać. Pomyślałam wówczas, że to piękna, ale szalona idea, której nadanie realnego kształtu zajmie lata. Nie byłam w tym odosobniona.
Kiedy opowiadała mieszkańcom i lokalnym rzemieślnikom, bo tylko z ich usług korzysta, co zamierza zbudować, stolarz, z którym porozumiewała się na migi, wyjął zza ucha ołówek i na kartce napisał: 400. Nie wiedziała, o co mu chodzi. Okazało się, że od 400 lat nikt nie pomyślał nawet o takiej inwestycji w Susch. Czasy, kiedy zatrzymywali się tu pielgrzymi zmierzający do Santiago de Compostela, minęły bezpowrotnie w XVI wieku wraz z reformacją. Od tamtej pory wioska traciła na znaczeniu i popadała w zapomnienie, aż do chwili, kiedy polska kolekcjonerka postanowiła stworzyć tu prywatne muzeum.
Patrzy na sztukę
Sztuką interesowała się od lat jeszcze podczas studiów prawniczych w Poznaniu. Chodziła na wystawy do awangardowych galerii, m. in. do Jarosława Kozłowskiego, który teraz w jej muzeum ma swoją salę. W latach 90. w rodzinnych salonach Audi i VW wieszała dzieła sztuki, co było przyjmowane ze zdziwieniem zarówno przez artystów, jak i kupujących. Z czasem jedni i drudzy oswoili się z takim połączeniem biznesu i sztuki.
Ma smykałkę do interesów. Jako jedna z pierwszych w Polsce sprowadzała rowery z Chin i Tajwanu. Biznes był strzałem w dziesiątkę. Ze sztuką też poczynała sobie coraz odważniej. Zaczynała, jak większość polskich kolekcjonerów, od kupowania dzieł uznanych polskich artystów. Pierwszego zagranicznego zakupu dokonała na aukcji przez telefon pod koniec lat 90. Dziś jest zaliczana do 200 najważniejszych kolekcjonerów świata, zasiada w radach Museum of Modern Art w Nowym Jorku i warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Wspiera londyńską Modern Tate, bywa na najważniejszych targach sztuki.
Przez lata była businesswoman i perfekcyjną panią domu. Gotowała, prała, prasowała mężowskie koszule. Wychowywała dwójkę dzieci. Warszawskie znajome Grażyny Kulczyk dziwiły się, dlaczego robi to własnoręcznie zamiast zlecić gosposiom. Była przecież żoną Jana Kulczyka, jednego z najbogatszych Polaków. Do dziś w swoim szwajcarskim domu sama sprząta i gotuje.
Przełom w jej życiu nastąpił 15 lat temu, kiedy postanowiła zainwestować w Stary Browar w Poznaniu. W pracę przy restauracji Browaru rzuciła się z całą siłą poznańskiej perfekcjonistki. Dozorowała powstawanie planów, ale i prace budowlane, pilnowała każdego szczegółu i wykonawcy. Totalne zaangażowanie na każdym etapie w pracę nad tworzeniem unikalnych miejsc dla sztuki nie opuszcza jej ani na chwilę.
Jej inwestycje z założenia muszą się same finansować. Dlatego w Starym Browarze powstała galeria handlowa, która miała utrzymywać między innymi bardzo ambitny i awangardowy program performance’u tanecznego. Do dziś Stary Browar jest największą prywatną instytucją kulturalną w Polsce, a tak odważnego programu w dziedzinie tańca nie prowadzi żadne