Biżuteria, jaka jest, każdy widzi
W pracowni Dariusza Wróbla powstają tylko ozdoby związane z jeździectwem.
Koniec z tandetą. Dzieci zasługują na piękno. Takie hasło przyświeca śląskim producentom zabawek. Firma Oloka-Gruppe z Toszku w powiecie gliwickim jest dziełem Agnieszki i Dariusza Szczepańskich. Powstała trzy lata temu, a impulsem do jej stworzenia była wściekłość. – Chcieliśmy znaleźć dla naszej pięcioletniej córki Apolonii drewniany wózek do zabawy. Jeden szczególnie wpadł nam w oko, kupiliśmy go. Ale córka cieszyła się nim ledwie dwa tygodnie, szybko się uszkodził. Zapłaciliśmy naprawdę sporo, więc strasznie się wtedy wkurzyliśmy. Powiedziałam mężowi: zróbmy lepszy – opowiada Szczepańska. Oboje byli wtedy zatrudnieni na etatach i próbowali łączyć pracę zawodową z własnym biznesem. Po roku postawili tylko na biznes. Projektują wózki, kołyski, chodziki, domki dla lalek i meble do dziecinnych pokojów. Projekty wędrują do stolarza i wracają do Szczepańskich, którzy je szlifują i malują, po czym dają do testowania córeczce. Seria wózków Oloka-Gruppe dostała tytuł „Zabawki Roku 2016”, dom dla lalek – „Nagrodę Dzieci 2016” oraz złotą nagrodę od portalu internetowego „Wybór rodziców”. – Nasze produkty są proste, ergonomiczne i bezpieczne. Stosujemy antypoślizgowe koła i zaokrąglone krawędzie, dzięki użyciu takich rozwiązań dzieci nie zrobią sobie krzywdy (...). Konstruujemy je w taki sposób, aby pobudzały kreatywność i ciekawość świata – mówią Szczepańscy. Część swojej produkcji wysyłają za granicę – do Wielkiej Brytanii, Niemiec, na Słowację. Odbiorcą ich wyrobów jest też sklep na Brooklynie w Nowym Jorku. Dziecięcy biznes na Śląsku prowadzą również Marta Nendza i Piotr Tuszewicki, właściciele katowickiego sklepu zabawkowego z prawdziwego zdarzenia o nazwie „Noski Noski”. – Można znaleźć u nas rzeczy, których nie ma nigdzie indziej. Proponujemy dzieciom i rodzicom zabawki kreatywne, czyli takie, które pobudzają zmysły i ciekawość świata. Zabawki te są zasilane prawami fizyki, chemii i wyobraźni. Dzięki nim można rozwijać różne zainteresowania – tłumaczą handlowcy. Zabawki sprowadzają z całego świata, a ceny zaczynają się od kilku złotych. – Zależało nam, aby mógł u nas sobie coś kupić także ośmioletni chłopak, który z tornistrem wpada do sklepu prosto ze szkoły. Są też produkty o wiele droższe, bardzo dobrej jakości. – Naszym największym marzeniem jest, aby zabawki pozostawały w rodzinie na kilka pokoleń.
Katowice.wyborcza.pl
Dariusz Wróbel to jedyny rzemieślnik na świecie, którego pracownia specjalizuje się tylko w ozdobach związanych z jeździectwem.
Człowiek już od tysięcy lat jest zafascynowany końmi. Dla Balzaka synonimem piękna były: kobieta w tańcu, koń w galopie i fregata pod żaglami. Nic więc dziwnego, że od wieków towarzyszyły nam symbole i przedmioty związane z koniem i jeździectwem. Starykoń, huzing, pogoń to herby szlachty polskiej, gdzie godłem jest koń. Jastrzębiec, pobóg, dołęga na tarczy mają podkowę, a strzemię jest godłem herbu o tej samej nazwie.
W sklepie Stanisława Wokulskiego baron Krzeszowski kupił popielniczkę w formie podkowy oraz kałamarz z siodłem, dżokejką i szpicrutą.
Do czasów pierwszej wojny światowej każdy dżentelmen nosił laskę, która służyła przede wszystkim do ozdoby, a czasem i obrony, której rączka wykonana z brązu, mosiądzu, kości słoniowej lub srebra często miała kształt końskiej głowy.
W PRL-u zniknęły prywatne stadniny. Konie służyły do ciągnięcia pługa, furmanki lub dorożki, a jeździectwo przez wiele lat było uważane za przejaw kapitalistycznej dekadencji. Dziś powoli wraca do łask, a wraz z nim pojawili się rodzimi producenci siodeł, uprzęży, bryczesów, kasaków, toczków, butów do konnej jazdy, a także wszelkiej maści zaprzęgów, których największym światowym producentem jest firma Glinkowski (pisaliśmy o niej w ANGORZE w 2006 r.).
W wielkopolskim Czerniejewie, które znane jest z okazałego pałacu Lipskich i Skórzewskich, Dariusz Wróbel od lat prowadzi pracownię biżuterii jeździeckiej, jedyny tego typu warsztat na świecie. Ale nim to się stało, nic nie wskazywało, że zajmie się tworzeniem biżuterii. Po studiach na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu został weterynarzem. Najpierw w Bytowie leczył duże zwierzęta hodowlane. Potem wrócił do Poznania, otworzył własny gabinet i zajmował się przede wszystkim psami oraz kotami.
– Jednak moją pasją zawsze były konie – wspomina. – Od 15. roku życia jeździłem konno. Podczas studiów należałem do Akademickiego Klubu Jeździeckiego. Ponieważ miałem zdolności manualne i chyba także trochę artystycznego wyczucia, więc dla znajomych w wolnych chwilach robiłem biżuterię ze srebra z motywami jeździeckimi. Środowisko koniarzy jest niewielkie i hermetyczne, wszyscy się znamy, więc po jakimś czasie państwo Ganowiczowie namówili mnie na niewielką wystawę moich prac w ich jeździeckim sklepie w Poznaniu.
W 2000 r. szwagier pana Dariusza, który jest złotnikiem i miał własną pracownię, wyjechał na stałe do Chicago, gdzie dziś pracuje w znanej w całym mieście firmie jubilerskiej Goldsmitha.
– Przejąłem pracownię szwagra i przez cztery lata godziłem to zajęcie z pracą weterynarza – dodaje Wróbel. – Gdy wystawiłem swoje wyroby podczas Dni Ułana (impreza plenerowa, organizowana w Poznaniu od 1986 r., związana ze świętem 15. Pułku Ułanów Poznańskich – przyp. autora), na których regularnie bawi się kilka tysięcy ludzi, sprzedałem wszystko co do sztuki. Postanowiłem więc porzucić weterynarię. Przeniosłem się do Czerniejewa, gdzie mam niewielką stadninę koni amerykańskiej rasy Quarter Horse, i poświęciłem się jeździeckiej biżuterii.
Po broszkę do Ascot
Wszystko zaczyna się od zrobienia projektu. Potem każdy srebrny element jest wytapiany w osobnej silikonowej formie w temperaturze przekraczającej 900 stopni, a następnie ręcznie wykańczany. W ofercie jest około tysiąca wzorów. Końskie głowy, podkowy, siodła to najpopularniejsze motywy zdobiące bransolety, naszyjniki, broszki, klamry do pasków, kieliszki, spinki, kolczyki, szpilki do krawata, wisiorki, bolo, pierścionki, cukiernice, łyżeczki. Ogromna większość zrobiona jest ze srebra próby 925. Bywają też wyroby posrebrzane, a dla szczególnie wymagających i zasobnych klientów również złote (14- i 18-karatowe).
Ceny są bardzo zróżnicowane. Niewielkie srebrne kolczyki w kształcie siodła można kupić za 19 zł. Szklana cukiernica na srebrnych kopytkach to już całkiem spory wydatek – 980 zł. Za komplet sześciu pokaźnych srebrnych kieliszków ozdobionych wizerunkiem pędzącego dżokeja trzeba zapłacić 3690 zł.
Pewien biznesmen zamówił kilkukilogramowe rzeźby z czystego srebra (próba 9999), które nie tyle miały pełnić funkcję ozdobną, co były pomyślane jako inwestycja. Ich cena w zależności od wagi wynosiła od 5 do 10 tys. euro.
Jednak zdecydowana większość z prawie 20 tys. sztuk, które rocznie opuszczają manufakturę, to drobnica ważąca zaledwie po kilka gramów (rocznie pracownia przerabia kilkadziesiąt kilogramów czystego srebra).
Poza internetowym właściciel nie ma własnego sklepu. W kraju jego biżuterię można kupić w 20 sklepach jeździeckich oraz podczas licznych wystaw targów i zawodów. Te najważniejsze to przede wszystkim Cavaliada (Warszawa, Poznań, Lublin, Kraków), a także wyścigi konne na torach we Wrocławiu, Sopocie i Warszawie.
– W przeciwieństwie do Sopotu czy Warszawy, gdzie nie ma tłumu kibiców, we Wrocławiu na wyścigi potrafi przyjść 15 tys. osób – zapewnia właściciel. – Dlatego nie tylko sprzedajemy tam naszą biżuterię, ale i fundujemy nagrody.
Rzemieślnik nie zapomina także o ważnych imprezach za granicą.
Regularnie odwiedza zawody Pucharu Świata w jeździectwie w Lipsku i Göteborgu, Wielką Pardubicką, targi w Kolonii. Przed kilku laty pracownia nawiązała współpracę z Polką mieszkającą na Wyspach, która prowadzi działalność handlową podczas największych brytyjskich zawodów jeździeckich, włącznie z Badminton Horse Trials, prestiżowymi zawodami we Wszechstronnym Konkursie Konia Wierzchowego, Horse Show w Londynie i Ascot, mającymi ponadtrzystuletnią tradycję najsłynniejszymi wyścigami na świecie. Prawdopodobnie w tym roku