Polacy są zmęczeni plastikiem (InnPoland)
Bawełniane torby na zakupy są znacznie lepsze.
wyroby wielkopolskiej manufaktury będzie można kupić też w Dubaju podczas zawodów w rajdach długodystansowych. Biżuteria z Czerniejewa jest także oferowana przez sklepy w Bratysławie i Pradze. Od tego roku będzie ją można kupić również w europejskiej sieci specjalistycznych sklepów rozsianych po całej Unii – od Portugalii po Austrię. Za granicą ceny biżuterii Dariusza Wróbla są zdecydowanie wyższe. Jeżeli w kraju coś kosztuje 100 zł, to w Wielkiej Brytanii 100 funtów, a w Austrii 100 euro.
– Działam na tym rynku wiele lat, i powiem nieskromnie, że moje wyroby cieszą się renomą, dlatego mogę sobie pozwolić na to, żeby partnerom handlowym nie oddawać towaru w komis tylko im sprzedawać. Oczywiście marża sklepowa jest bez porównania większa od zysku producenta, to zrozumiałe, gdyż sprzedawca bierze na siebie większe ryzyko i ponosi większe koszty.
Pan Dariusz nie narzeka. Nie zdradza wyników finansowych, ale nie kryje, że rentowność produkcji dochodzi do 50 proc. Jest to możliwe także dlatego, że firma nie zatrudnia żadnych pracowników, gdyż właścicielowi pomagają żona i syn. Nie wydaje też pieniędzy na marketing i reklamę. Wystarczy ta szeptana od jednego zadowolonego klienta do drugiego.
Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni
Mimo tak szczupłych środków biżuterię Wróbla kupiło wiele znanych osób: jordańska księżniczka, John Whitaker, jeden z najsłynniejszych brytyjskich jeźdźców ostatniego półwiecza, i księżniczka Anna (ta co spadła z konia).
Szacuje się, że w kraju jeździ konno około 300 tys. osób. Jak na potomków Zawiszy z Garbowa, Tomasza Dąbrowy, Marcina Kazanowskiego, Stanisława Jabłonowskiego, Władysława Wilczkowskiego, Jana Kozietulskiego, Kornela Krzeczunowicza, Henryka Roycewicza to śmiesznie mało. Niewiele mamy też koni, zaledwie około 360 tys., z których większość jest hodowana na rzeź i wysyłana do Włoch (w niektórych latach nawet 80 tys.).
W 9-milionowej Szwecji, która przez wieki była krajem piechurów, z tej formy rekreacji korzysta aż 3 miliony osób. Gdyby u nas także jeździło 30 proc. społeczeństwa, liczba koni przekroczyłaby milion, powstałby ogromny jeździecki rynek, a konie zamiast w ubojni wykorzystywalibyśmy w sporcie i rekreacji.
– Chciałbym, żeby kiedyś tak było – mówi Dariusz Wróbel. – Ale nie zastanawiam się, jak będzie wyglądała moja firma za 10 – 20 lat. Na pewno pozostaniemy manufakturą. Mam nadzieję, że rozpoczniemy współpracę z jeszcze większą liczbą sklepów w Europie. Może uda się nam wejść na bardzo trudny rynek amerykański. Na razie mam dużo pracy i chciałbym, żeby to się nie zmieniło.
Szokujące obrazy tonących w oceanach plastikowych śmieci i zwierząt uwięzionych w foliówkach trudno wyrzucić z głowy. Tym większą grozę budzą twarde dane – według badań ONZ co roku przez odpady w oceanach ginie ponad milion zwierząt, a „plama śmieci” na Pacyfiku powierzchniowo jest ponadpięciokrotnie większa niż obszar Polski. Zamiast plastikowych torebek siostry Katarzyna i Beata Buc proponują bawełniane sakwabag, czyli ekologiczne woreczki stworzone w duchu zero waste.
Żyć bardziej ekologicznie
Sakwabag to niepozorne materiałowe woreczki. Ich bezpretensjonalność skrywa jednak ogromną wartość dodaną dla środowiska. W przeciwieństwie do plastikowych opakowań, sakwabag są naturalne i w 100 proc. biodegradowalne, a do ich produkcji wykorzystywana jest certyfikowana bawełna organiczna. – Sakwabag powstały z bardzo prozaicznego powodu. Wspólnie z siostrą byłyśmy zmęczone i przerażone ilością zużywanego na co dzień jednorazowego plastiku, który otacza nas codziennie. Chciałyśmy stworzyć coś, co będzie alternatywą dla jednorazowych opakowań i pozwoli żyć w sposób bardziej zrównoważony – opowiada Katarzyna Buc.
Starając się ograniczyć swój ślad węglowy w środowisku, siostry początkowo szyły woreczki tylko dla siebie. Prototypy powstawały najpierw z firanek i skrawków szmatek. Jednak w pewnej chwili pojawił się pomysł – a co, gdyby taki produkt był dostępny dla wszystkich? – Moja siostra jest zero waste, ja jestem praktyczna. Jednym z powodów powstania naszych woreczków była moja wieczna frustracja przy zakupach w sklepie, gdy po naładowaniu kilograma jabłek do plastikowej siatki, nie zdążyłam ich nawet donieść do kasy, bo torebka w tym czasie porwała się na strzępy. Szukałyśmy zatem rozwiązania wytrzymałego, który jednocześnie będzie miał zaletę ekologiczną – tłumaczy Katarzyna Buc.
Bawełniane sakiewki
Z tego powodu padło na bawełnę. Po pierwsze – dzięki naturalnemu tworzywu zapakowane w woreczki warzywa i owoce oddychają i nie pleśnieją. Po drugie – bawełna jest lekka i wytrzymała. Pozostawała jednak jeszcze kwestia ekologiczności, ponieważ ze względu na zużycie wody jej produkcja bywa niezmiernie szkodliwa dla środowiska.
Oczywiście taka bawełna jest znacząco tańsza od organicznej, lecz stworzenie produktu najmniejszym kosztem mijałoby się z celem – w końcu chodziło o to, by woreczki powstały w duchu zero waste. Znalezienie odpowiedniego partnera, który rzeczywiście spełniałby ekologiczne normy i uprawiał bawełnę z dbałością o zrównoważony rozwój, okazało się ogromnym czasochłonnym wyzwaniem.
Po długich poszukiwaniach w końcu się udało. Pełnowartościowego kontrahenta siostry zlokalizowały... w Indiach. – Współpracujemy ze szwalnią i tkalnią w Indiach, która ma certyfikat Fairtrade oraz spełnia normę SA 8000 określającą wymogi w zakresie odpowiedzialności społecznej – mówi pomysłodawczyni. Uprzedza moje pytanie i zaznacza, że wraz z siostrą otrzymuje wiele pytań, dlaczego nie zdecydowały się szyć woreczków w Polsce.
– Odpowiedź jest prosta: W Polsce bawełna nie rośnie. Koszt ekologiczny sprowadzenia jej do naszego kraju jest nieporównywalnie wyższy niż uszycie woreczków w miejscu, w którym mamy dostęp do organicznej certyfikowanej bawełny – tłumaczy pomysłodawczyni.
W sklepach
Misją Katarzyny i Beaty Buc jest to, aby wielorazowe alternatywy były łatwo dostępne dla każdego konsumenta. Z tego powodu swoimi sakwabag próbują zainteresować duże firmy i markety. Przyznają, że choć na drodze do stworzenia produktu zmierzyły się już z niejednym wyzwaniem, największych trudności dostarcza ekologiczna edukacja przedsiębiorców.
– Nasz produkt jest na rynku dopiero od września, a już cieszy się zainteresowaniem wśród konsumentów. Jednak aby wywrzeć realny wpływ na środowisko, nie wystarczy, by kilka osób chodziło z własnymi siateczkami do sklepów. Naszą misją jest to, żeby nasz produkt był dostępny dla każdego klienta chcącego zapakować zakupy w wielorazowy woreczek. Na razie zapowiada się, że przed nami długa droga, jednak my cierpliwie czekamy na to, że ktoś w końcu na tę „ekologiczną stronę mocy” przejdzie – śmieje się Katarzyna Buc.
Dodaje, że na razie trwają rozmowy z potencjalnymi klientami, nie chce jednak zdradzić, który z marketów jako pierwszy zaproponuje kupującym wielorazowe woreczki zamiast plastikowych siatek. Przyznaje, że przekonanie zarówno sklepów, jak i ich klientów do rezygnacji z tańszych jednorazówek jest trudne, lecz wierzy, że w końcu im się uda. Bo niby o szkodliwości plastiku wszyscy wiemy, jednak niekoniecznie radzimy sobie z rozwiązywaniem tego problemu. Statystyczny Europejczyk rocznie wykorzystuje około 198 jednorazowych siatek. Polak wypada jeszcze gorzej – przed wprowadzeniem opłaty recyklingowej w 2018 r. zużywał ich aż 450.
Z własnymi siatkami do marketu
W świetle powyższych danych wydawać by się mogło, że Polakom trudno będzie przestawić się na wielorazową alternatywę. Jednak Katarzyna Buc zapewnia, że widzi coraz więcej proekologicznych zachowań na rodzimym rynku. – Polacy są już zmęczeni plastikiem. Otrzymujemy bardzo dużo komentarzy od ludzi, którzy mówią, że nareszcie mają w co zapakować owoce i warzywa. Wiemy, że nasi rodacy widzą problem i chcieliby mieć jakąś alternatywę dla jednorazowych siatek. Kiedy zatem mają możliwość skorzystania z gotowego rozwiązania, bardzo często okazuje się, że nasze woreczki są właśnie tym, czego szukali – przekonuje.
Sama autorka pomysłu przyznaje, że na początku bała się o to, jak własne siatki zostaną przyjęte przez kasjerów lub sprzedawców. Jednak szybko okazało się, że obawy były zupełnie bezpodstawne, co licznie potwierdzają również zadowoleni klienci. – Jesteśmy wręcz zaskoczone ilością pozytywnych reakcji. Wielokrotnie spotkałam sprzedawców, którzy się cieszyli na widok naszych woreczków i mówili, że w końcu nie muszą pakować produktów w plastikowe siatki. Nigdy nie spotkałam się z odbiorem na zasadzie „proszę wyjąć te produkty”, tylko z bardzo ciepłym przyjęciem, że nareszcie jest coś, co pomoże nam zadbać o życie ekologiczne przyszłych pokoleń – wspomina Katarzyna Buc.
Bo do tego, żeby o to zadbać, rzeczywiście wystarczą drobne zmiany. Na początku wystarczy zrezygnować z jedzenia plastikowymi sztućcami oraz z pakowania zakupów w wielorazowy woreczek. Wiadomo, jedna kropla nie wydrąży skały, ale całe ich morze realnie może coś zmienić.