Salonowe burze – Idę swoją drogą
Rozmowa z Markiem Proboszem.
Debiutował na małym ekranie w serialu „Ślad na ziemi”, rok później zagrał w filmie „Zmory”. Na koncie ma ponad 60 ról w filmie, teatrze, telewizji. Jest absolwentem PWSFTViT w Łodzi (wydział aktorski) i The American Film Institute w Los Angeles (wydział reżyserii). Od 30 lat mieszka w Los Angeles. Ostatnio coraz częściej wraca do Polski, gdzie grał w filmach i serialach, m.in. „Janosik”, Prawdziwa historia”, „Śmierć rotmistrza Pileckiego”, „Rewers”, „Bokser”, „Układ zamknięty”, „Pewnego razu w listopadzie”. Promuje też swoje książki „Zadzwoń, jak cię zabiją” i „Eldorado”. Od 15 lat jest profesorem aktorstwa na prestiżowym Uniwersytecie Kalifornijskim Los Angeles UCLA, wykładał też w ekskluzywnych uczelniach Emerson College w Hollywood i Edgemar Art Center w Santa Monica. Przygotowuje kolejne projekty filmowe i teatralne. Niedawno wygrał największy na świecie Festiwal Monodramów United Solo na Broadwayu i otrzymał nagrodę Best Documentary Show za spektakl, w którym gra rotmistrza Pileckiego. Jest też reżyserem sztuki.
– Przybliża pan Ameryce postać wybitnego patrioty Witolda Pileckiego. Skąd wzięła się ta fascynacja?
– Przed moją emigracją, zanim upadła komuna, w grudniowy wieczór pędziłem na próbę w warszawskim Teatrze Stara Prochownia. Po drodze, na drzwiach katedry polowej Wojska Polskiego, zobaczyłem plakat z przykuwającym wzrok wizerunkiem. To była twarz Witolda Pileckiego z prośbą o modlitwę. Tak spotkaliśmy się po raz pierwszy. Kiedy późną nocą wracałem z próby, milicja już Pileckiego usunęła. Dziś, z perspektywy czasu, przychodzi mi na myśl, że rotmistrz wtedy mnie sobie wybrał. – A potem? – Od trzynastu lat wędruję z filmem „Śmierć rotmistrza Pileckiego” Ryszarda Bugajskiego na festiwale, uniwersytety, do muzeów Holocaustu, konsulatów, ambasad i jako pierwszy ekranowy Pilecki spotykam się z publicznością. Po udziale w amerykańskim programie radiowym o Pileckim, „All Things Considered” dla stacji NPR News w Waszyngtonie, zostałem zaangażowany przez najpopularniejszą wytwórnię książek dźwiękowych w Stanach Audible.com do nagrania po angielsku dziesięciogodzinnej całości „Raportów Pileckiego z Auschwitz”. Nagranie otrzymało znakomite recenzje m.in. w „Washington Post” i jest dostępne na całym świecie. Od pięciu lat gram na scenach Kanady i Ameryki spektakl o Pileckim „Ochotnik do Auschwitz”, teraz wyreżyserowałem o rotmistrzu monodram, który na Broadwayu, na największym festiwalu teatralnym na świecie – United Solo – zwyciężył w kategorii najlepszy spektakl powstały w oparciu o dokument historyczny.
– Niewielu Polaków osiągnęło tam sukcesy...
– Co roku na festiwal United Solo dobijają się setki chętnych. W tym roku otrzymano około tysiąca zgłoszeń z sześciu kontynentów. Do konkursu zakwalifikowano 130 spektakli. Fakt, że zagrałem Pileckiego w Dniu Niepodległości i w 100. rocznicę odzyskania jej przez Polskę, za którą mój bohater oddał życie, był czymś niepowtarzalnym. Takie cuda zdarzają się raz na sto lat! Chciałem, aby mój monodram sprowokował krytyków z Broadwayu do napisania o historii Witolda Pileckiego. Marzy mi się epicki film o tym jednym z największych bohaterów Polski i XX wieku. Zadanie wykonałem. Monodram zwyciężył, otrzymał stojące owacje, prasa rozpisywała się: „Probosz w roli Pileckiego wstrząsnął Nowym Jorkiem!”. Krytycy przyznali spektaklowi najwyższą ocenę: pięć gwiazdek.
– Czym może zaowocować ta nagroda?
– United Solo to jeden z pięciu najbardziej prestiżowych festiwali teatralnych świata i jeden z najtrudniejszych, bo aktor jest na scenie solo. Mój Pilecki trwa 60 minut, po spektaklu ociekam potem. To emocjonalne i fizyczne katharsis. Zwycięstwo daje przepustkę do elitarnego grona scenicznych profesjonalistów. Wystarczy spojrzeć na listę międzynarodowych gwiazd teatru i filmu, które otrzymały nagrody w ciągu 9-letniej historii festiwalu. Fakt, że zaproponowano mi poprowadzenie dwugodzinnej klasy mistrzowskiej z aktorstwa filmowego na Broadwayu w trakcie festiwalu, mówi sam za siebie. Znalazłem się wśród ikon światowej kultury, przede mną prowadziła tam klasę np. Olympia Dukakis, zdobywczyni Oscara za rolę w filmie „Wpływ księżyca”.
– Jak Amerykanie przyjmują pański monodram?
– Byłem mile zaskoczony, kiedy amerykańscy krytycy jeszcze przed festiwalową premierą wybrali ze 130 mój monodram jako „Jeden z ośmiu, których nie można przegapić!”. Po każdym spektaklu wstrząśnięta publiczność nagradzała mnie owacjami na stojąco, a krytycy zgodnie okrzyknęli mojego Pileckiego rewelacją.
– Do Stanów wyjechał pan na trzytygodniowe sympozjum filmowców. Mógł pan tam zakosztować życia prawdziwych gwiazd z Fabryki Snów.
Ale pojawiło się pytanie, co dalej, co w życiu jest dla pana najważniejsze?
– Decyzja pozostania w Ameryce wywróciła całe moje prywatne i zawodowe życie do góry nogami. Musiał umrzeć mickiewiczowski Gustaw, aby mógł narodzić się Konrad. Nikt, kto nie przeżył emigracji w tamtych czasach, nie jest w stanie tego zrozumieć. Przy podejmowaniu decyzji kierowałem się wartością, która do dzisiaj jest dla mnie najważniejsza – wybrałem Wolność. – Czy to się opłacało? – W Beskidach górale mówią: „Tam, gdzieś był posadzony, tam zakwitniesz”, gdzie indziej: „Na łbie masz już napisane”. Ja idę swoją drogą, wyznaczam własny kierunek, podejmuję ryzyko i nie obawiam się niespodzianek. Odważnie wszedłem w życie, wybierając „być” zamiast „mieć”, postawiłem na nieznane zamiast na bezpieczne, na rozwój wewnętrzny. Legenda Hollywood i mój krajan Billy Wilder powiedział: „Kto nie wierzy w cuda, nie jest realistą”. Wierzę, że człowiek z pasją i celem potrafi wytrzymać wszystko. Hollywood to miejsce dla orłów, nie dla kurczaków. – Co pozostawił pan w Polsce? – Rodzinę, przyjaciół, język, świetnie rozwijającą się karierę, cmentarze przodków, wspomnienia, przewidywalność, przyzwyczajenia, ptasie mleczko, oscypki...
– Kiedy pojawił się pan na amerykańskich ekranach?
– Już po roku zagrałem emigranta z Europy Wschodniej w telewizyjnym programie „Jak przeżyć w Hollywood?”. W ten sposób dostałem się do Amerykańskiego Związku Aktorów Filmowych, co pozwoliło mi zdobyć agenta i pracować w filmie.
– Dlaczego zdecydował się pan rozpocząć studia reżyserskie w The American Film Institute w Los Angeles?
– Napisałem sztukę teatralną „AUM, albo torturowanie aktorów”, którą reżyserowałem w teatrach Odyssey i Open Fist w Hollywood, tam poznałem świetnych aktorów, z którymi chciałem kontynuować współpracę. Wydawnictwo Zebra podpisało ze mną umowę na wydanie mojej pierwszej książki „Jasnowidzę”, opowiadań emigracyjnych, jedno z nich przepisałem na scenariusz krótkiego filmu „Opowiadanie okrutne”, nakręciłem go w jeden dzień. Z tym filmem i scenariuszem „Słowo” dostałem się na wydział reżyserii do jednej z najlepszych szkół filmowych świata – AFI w Los Angeles. – Co dał panu dyplom tej uczelni? – Szkoła nauczyła mnie przede wszystkim reżyserskiego rzemiosła, oscarowi mistrzowie praktycznie przekazywali nam wiedzę, jak uniwersalnie opowiadać obrazem własne historie. Rezultat? Kilka lat temu czterech kolegów z mojej klasy było nominowanych do Oscara! Dzisiejsza gwiazda kina, Darren Aronofsky, był moim drugim reżyserem przy filmie „Fragment: Do Śmierci”, a ja jego drugim przy „Fortune Cookie”. Inna gwiazda, operator Matthew Libatique, robił zdjęcia do moich filmów w AFI, a w tym roku nakręcił „A Star Is Born”, który powalczy o kilka statuetek Oscara. Wielu moich kolegów ze szkoły to ścisła czołówka Hollywood!
– Zrealizował pan samodzielne filmy?
– Nakręciłem sześć krótkich filmów według własnych scenariuszy, jeden film dokumentalny o światowej sławy szekspirologu Janie Kotcie i film pełnometrażowy poświęcony problemowi samobójstwa – „Y.M.I.” („Dlaczego jestem”), Nagroda Publiczności ABBOT na festiwalu The Other Venice 2004.
– Dzisiaj sam jest pan wykładowcą aktorstwa, cztery lata temu nadano panu tytuł profesora adiunkta na wydziale teatralnym Uniwersytetu Kalifornijskiego Los Angeles. Czego uczy pan kandydatów na aktorów?
– Różnicy między aktorstwem teatralnym i filmowym. Przekazywanie swojej wiedzy młodzieży jest dla mnie bardzo ważne i daje mi dużo satysfakcji. Robię to od 20 lat i mam już kilka tysięcy wychowanków. Dla wielu z nich jestem mentorem. Studenci ufundowali mi symboliczną statuetkę Oscara „Dla najlepszego nauczyciela na świecie”. To dla mnie bezcenne. Możliwość dawania z siebie młodym tego, co w nas najlepsze, to misja pedagoga i jego obowiązek. Szczególnie teraz, kiedy młodzież odczuwa bolesny brak prawdziwych autorytetów.
– Zagrał pan Romana Polańskiego w amerykańskim filmie „Helter Skelter”. Czy słyszał pan, że w Stanach kręci się kolejny film o nim z udziałem polskiego aktora?
– Pierwszy wcieliłem się na ekranie w Romana Polańskiego w filmie „Helter Skelter” dla Warner Bros. w 2004. Za swoją rolę otrzymałem świetne recenzje w najważniejszych pismach: „Hollywood Reporter”, „Variety” czy „The New York Times”. Jednym z producentów był Vincent Bugliosi, legendarny oskarżyciel bandy Mansona i autor bestsellera wszech czasów „Helter Skelter”. To było niesamowite wyzwanie, przeżycie i satysfakcja. Przez pół roku dochodziłem do siebie po filmowym horrorze, który przeżył Polański. Dyrektorka castingu nowego filmu „Pewnego razu w Hollywood” zadzwoniła do mojego agenta, mówiąc, że zagrałbym ponownie Polańskiego, gdyby nie mój wiek. Tarantino, który zapamiętał mnie z „Helter Skelter” przed 14 laty, szukał teraz do roli 36-latka, bo tyle miał Polański, kiedy wydarzyła się znana światu tragedia w Beverly Hills.
– Jakie sukcesy odnotował pan jako scenarzysta?
– Sukcesem każdego scenarzysty jest, kiedy płacą ci za pisanie. Andrzej Wajda zamówił u mnie scenariusz, który nigdy nie doczekał się realizacji, inni producenci również zamawiali moje teksty. Największym sukcesem jest, kiedy scenariusz doczeka się ekranizacji, tak stało się w wypadku mojego filmu amerykańskiego „Y.M.I.”. Wykładałem też na wydziałach scenariuszowych w Ameryce iw Polsce. Miałem klasy mistrzowskie na międzynarodowych festiwalach, gdzie często bywam jurorem. Jestem stałym korespondentem z Hollywood kwartalnika literacko-artystycznego „Afront”. Kilka moich scenariuszy czeka na realizację. Umiejętność pisania daje mi niezależność, dodatkową formę artystycznej ekspresji.
– Pisze pan książki. Która z nich odniosła największy sukces?
– Zarówno „Eldorado”, jak i „Zadzwoń, jak cię zabiją” zebrały świetne recenzje i były znakomicie przyjęte przez czytelników. Dla mnie sukcesem jest wywalczenie sobie czasu na napisanie książki, bo to długi i samotny proces. Od kilku lat noszę w głowie powieść „Gniazdo węża” i wciąż nie mam kiedy do tego zasiąść.
– O czym opowiada książka „Zadzwoń, jak cię zabiją”?
– To zbiór opowiadań rozrzuconych w czasie i przestrzeni. Reinkarnujący się bohater przeprowadza czytelnika przez egzotyczne, piękne i katastroficzne miejsca. Czasy narodzin i śmierci. Piekło i niebo. Ostatnie z 9 opowiadań zabiera nas do innej galaktyki. Polecam! – Lubi pan pisać? – Kocham i nienawidzę. Pisanie daje wolność, mogę pisać, co chcę, gdzie chcę i być, kim chcę. Jednak to świadomy wybór schizofrenii, bo wtedy żyję w samotności, którą wypełniam życiem tworzonych postaci. One rodzą się na pustych kartkach i wymagają ode mnie coraz więcej.
– Lista pana zajęć jest imponująca. Jak znajduje pan na nie czas?
– Żyję w zgodzie ze swoimi pasjami, robię to, co kocham. Nie jestem idealny, popełniam błędy, ale szybko się na nich uczę. Mam radosną naturę, szczęśliwą rodzinę, kochającą żonę, która przestrzega higieny życia w naszym domu, ćwiczę ciało, ducha i umysł na co dzień. Wierzę w cuda, śmiech, miłość, dobro i piękno.
– Pana dzieci czują się związane z Polską?
– Valentina (21 lat) kończy czwarty rok na prestiżowym Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, gdzie studiuje globalną ekologię. Mówi płynnie w trzech językach, jej pierwszym był polski! Kiedy nauczycielka zapytała ją o pochodzenie, odpowiedziała „Jestem Polką”, nauczycielka chciała ją poprawić: „Ale urodziłaś się w Ameryce, więc jesteś Amerykanką”, córka stanęła twardo przy swoim: „Nie, proszę pani, krew jest polska. Moi rodzice są Polakami!”. Vincent (19 lat) też mówi płynnie w trzech językach. Od ponad dwóch lat gra w Brazylii w piłkę nożną. W styczniu 2019 podpisze z Rio Claro F.C. swój pierwszy profesjonalny kontrakt na 3 lata! Już jako 15-latek był powołany na zgrupowanie reprezentacji Polski i marzy mu się zagranie na mistrzostwach świata U-20 w koszulce z Białym Orłem. – Dzieci będą aktorami? – Córka ma wielki talent aktorski, przed studiami zagrała główne role w teatrze, w filmie, w zespole tanecznym. Grała pierwsze skrzypce w orkiestrze symfonicznej, z którą koncertowała w Wiedniu, Baden-Baden i Pradze. Pięknie śpiewa, jej głos stał się motywem przewodnim popularnego szwajcarskiego filmu „Schellen-Ursli” w reżyserii Xaviera Kollera – zdobywcy Oscara za „Journey of Hope”. Ale zdecydowała się porzucić światła rampy i poświęcić swój czas naszej planecie. Syn grał główne role w dziecięcym teatrze, filmie, zwyciężył w konkursie tańca towarzyskiego, ale sport zdominował jego zainteresowania, piłka stała się życiową pasją: „Wolę być piłkarzem niż aktorem jak ojciec”.
– Nie wróci już pan do Polski, ale czy za nią tęskni?
– „Nigdy nie mów nigdy” to moja zasada. Jestem otwarty na nieoczekiwane radości i niespodzianki losu. Polska mieszka we mnie, czy to w snach, w dzieciach, wspomnieniach czy w mojej twórczości. W moich żyłach płynie góralska krew, jestem obywatelem świata, ale moje życie to podróż, której stacją docelową może okazać się Polska. – Za czym jeszcze pan tęskni? – Za matką, za mistrzami, którzy odeszli, za czasami, których już nie ma.