Usha wśród tygrysów
Poznać i zrozumieć świat. Indie.
Mama Goverdhana nie była szczęśliwa, kiedy syn, zaraz po studiach, postanowił zrezygnować z intratnej pracy lekarza w mieście i wrócić do domu, w którym się wychował. Syn sławnego indyjskiego „Człowieka Tygrysa”, Fateha Singha Rathore, poczuł, że chce rozwijać dzieło ojca. Od młodości był społecznikiem. W pobliskiej wsi zbudował szkołę, w której edukacja dorównuje najlepszym państwowym instytucjom, a dziewczynki mogą uczyć się całkowicie bezpłatnie. Kolejnym projektem Goverdhana był nowocześnie wyposażony szpital, jakiego mógłby pozazdrościć niejeden duży ośrodek. Mieszkańcy okolicznych wsi, którzy wcześniej nie mieli dostępu do żadnej placówki medycznej, leczą się tu za darmo. Założona przez niego Prakratik Society zajmuje się także pozyskiwaniem energii odnawialnej, walczy z kłusownictwem, uczy, jak żyć w zgodzie z dziką naturą, a nie tylko bezmyślnie ją eksploatować. Wielkim postępem było już przekonanie rolników, aby nie wycinali drzew rosnących wokół pól, co robili od dziesiątek lat, w strachu przez ptakami i małpami, które wyjadają plony. Dzisiaj jedna z wsi pod okiem Goverdhana robi regularne nasadzenia drzew, co przywraca ziemi naturalny ekosystem, ocienia plantacje i stanowi dla nich własne źródło ogrzewania. Przez kilkanaście lat mąż Ushy skupował też ziemię wokół swej posiadłości. Ta, którą nabywał, była całkowicie zdegradowana. Stopniowe, przemyślane nasadzenia, rekultywacja stawów i strumieni przywróciły naturalną florę, czyniąc z dwudziestoakrowej posiadłości na powrót fragment bujnej, dzikiej dżungli.
„Człowiek Tygrys”
Mimo tych wszystkich dokonań Goverdhan żyje w cieniu legendy swojego ojca. Może dlatego, że jest bardziej skryty, a nawet nieco mniej przystojny. Legenda Fateha Singha Rathore narodziła się ponad pół wieku temu, kiedy ten wielki miłośnik tygrysów zaczął stopniowo oddawać dżunglę we władanie dzikim zwierzętom. Najpierw musiał przekonać mieszkańców trzynastu wiosek, żeby wynieśli się z terenu zamieszkanego przez drapieżniki, a potem uczył ich cierpliwie współżycia ze zwierzę- tami, żeby nie traktowali ich tylko jako wrogów, na jakich należy polować. Dziś Ranthambhore to największy w świecie rezerwat dla tych ginących zwierząt. Większość zdjęć tygrysów, które są drukowane w światowych magazynach, pochodzi właśnie stąd. Na powierzchni tysiąca trzystu kilometrów kwadratowych mieszka ich sześćdziesiąt pięć, każdy ma swoje imię i jest otoczony opieką. Założona przez Fateha organizacja Tiger Watch do dziś zajmuje się ich ochroną. Park przyciąga tych wielbicieli dzikiej przyrody z całego świata, którzy chcą podczas safari zobaczyć tygrysy. Nawet jeśli im się to nie uda, mogą podziwiać innych mieszkańców parku, których żyje tu kilkaset gatunków. Turyści mogą odwiedzać zaledwie dwadzieścia procent powierzchni rezerwatu. Teren wydzielonego dla nich parku podzielony jest na dziesięć stref. Każdą zamieszkuje jeden, lub kilka tygrysów, więc warto przed wyborem strefy dowiedzieć się, w której danego roku jest ich najwięcej. Chętnych jest tak wielu, że safari trzeba rezerwować z wielotygodniowym wyprzedzeniem.
Fort w sercu dżungli
Najlepszy widok na rezerwat rozciąga się z położonego na szczycie wzgórza Thambore, fortu zbudowanego w X w. przez rajpudzkiego władcę Sapaldaksha Chauhana. Jego mury, wzmocnione kamiennymi wieżami i bramami, ciągną się przez siedem kilometrów. Wewnątrz jest wiele starych ruin, są pałace, świątynie i symboliczne grobowce – cenotafy, co przypomina, że wewnątrz radżastańskich fortów mieściły się całe miasta, pełne wyrafinowanych budowli, znako- micie służących lubującym się w zbytkach maharadżom. Swoje złote czasy Ranthambhore przeżywało w XIII wieku, za czasów króla Rao Hammira, ostatniego władcy dynastii Chauhan. Fort, z racji położenia pozwalającego kontrolować szlaki handlowe z północnych do środkowych Indii, był kilkakrotnie najeżdżany. Ostatecznie, w 1301 r., po trwających ponad rok walkach, władca Delhi Ala-ud-Din Khilji zdobył go i zakończył panowanie Radżputów. W ciągu następnych trzech stuleci fort parę razy zmieniał właścicieli, aż wielki cesarz Akbar ostatecznie go przejął i rozwiązał państwo Ranthambhore. Fort pozostał w posiadaniu Mogołów aż do połowy XVIII w.
Khem Villas
– Zawsze bardzo lubiłam kontakt z innymi ludźmi – mówi Usha. – Na tym pustkowiu brakowało mi tego, więc wpadłam na pomysł, że założę tu hotel, ale inny niż wszystkie mi znane. Czemu nie podzielić się pięknem świata stworzonego przez mojego męża z ludźmi, którzy kochają naturę? Goverdhan początkowo nie był zbyt entuzjastycznie nastawiony do pomysłu żony, ale pozwolił jej na to. Ponieważ sam był niespełnionym artystą, osobiście zaprojektował niewielkie domki tak, że całkowicie wtapiają się w przyrodę i tworzą intymne enklawy. Może właśnie dzięki temu, że nie pracował tu żaden zawodowy architekt, bungalowy są tak unikatowe. Gliniane, kryte słomianą strzechą chaty kryją luksusowe wnętrza przypominające śnieżnobiały namiot urządzony z prostotą i smakiem. Wyposażone w meble z czasów kolonialnych, z dbałością o każdy szczegół, od gustownie dobranych kolorowych tkanin, po bioekologiczne kosmetyki z drzewa sandałowego w łazience, dają gościom niespodziewany w środku dżungli komfort. Każdy ma prywatny dziedziniec z kamienną wanną, z której nocą, przy blasku świec, można obserwować rozgwieżdżone niebo. Wokół pachnie różami i lawendą, a gości budzi głośny śpiew ptaków, które nie boją się ludzi i chętnie wspólnie z nimi jedzą śniadanie na tarasie otwartym na sadzawkę zamieszkaną przez rodzinę krokodyli. Pomysł Ushy się sprawdził i wkrótce ośrodek Khem Villas powiększył się o kilkanaście równie ekskluzywnych namiotów, w których można poczuć się jak XIX-wieczny podróżnik, z udogodnieniami na miarę wieku XXI. Jest tu nawet niewielki, schowany pośród drzew basen, luksusowe spa, a wieczory można spędzić nad stawem, przy ognisku, racząc się trunkami i rozmowami z gośćmi z całego świata, którzy chętnie dzielą się wrażeniami z safari. Najwięksi pasjonaci jeżdżą na nie kilka, a nawet kilkanaście razy w trakcie jednego pobytu.
Etyczna turystyka
Goverdhan i Usha są filarami wiejskiej społeczności. Ich dzieci chodziły do zbudowanej przez nich szkoły