Śmierć głośna, śmierć cicha
Streszczenie odcinka 103. Michał Burski opowiedział komendantowi Frostowi, w jaki sposób dzięki Sonii Millar ujęto Jakuba Badka. Kiedy znaleźli się koło samochodu Frosta, adiutant komendanta zdzielił go pałką. Michał się bronił, Niemcy sięgnęli po broń, ale Frost ich powstrzymał. Burski zrozumiał, że wszystko zostało wyreżyserowane dla gapiów... Badek w przebraniu lekarza z daleka dostrzegł, że pod jego domem stoi samochód. Obszedł ostrożnie budynek i od tyłu, po drabinie dostał się do środka. Matka powitała go z uśmiechem.
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– – Wróciłeś, synku, i bardzo dobrze. Wiedziałam, że nie zostawisz starej matki... – matczysko stało w drzwiach w nocnej koszuli i uśmiechało się do niego. – Usłyszałaś mnie? – Czekałam. Już dawno wyczyściłam okienko na strychu, abyś się nie ubrudził... Nawet nie wiesz, ile tam pajęczyn było. – Weszłaś po drabinie? Przecież prawie chodzić nie możesz... – Wejść jakoś weszłam, bo ręce mam jeszcze silne, ale zejść za nic nie mogłam. Myślałam, że już tam umrę, ale Bóg pomógł... Kładź się teraz. Oni tu nie wchodzą. Pilnują tylko przed domem i to też nie stale. W kuchni zawsze długo światło trzymam, aby widzieli, że sama jestem... No już, szybko do łóżka.
Leżał na dawnym miejscu ojca, po lewej stronie dużego małżeńskiego łoża, i patrzył w sufit, który w ciemności zdawał się wisieć nad nim. Matka siedziała oparta o dwie poduszki. Po omal bezgłośnym, rytmicznym szepcie wiedział, że odmawia różaniec.
Jakub już od dawna nie czuł się tak dobrze. Fala spokoju spłynęła na niego z taką siłą, że pomyślał nawet, czy czasem tak nie wygląda szczęście.
– To wszystko moja wina – słowa matki niepotrzebnie zaburzyły stan, który przeżywał. – Za dużo chciałam. Wierzyłam, że będziesz kimś wielkim... Ale tak bardzo się nie myliłam. Przecież jesteś dużo inteligentniejszy od innych, prawda? – Nie da się tego ukryć, mamusiu. – I zdolności miałeś nadzwyczajne. Jak się ten „Marszałek na Kasztance” nauczycielowi podobał... Dumna chodziłam. A w chórze bez fałszu śpiewałeś, pamiętasz? Klusiński miał solówki tylko dlatego, że ojciec, rzeźnik, kiełbasy do szkoły nosił. – Nie tylko dlatego, niezły był... – Ja tam swoje wiem. W czasach, w których każdy chce być kimś ważnym, trzeba mieć trochę szczęścia. Taki Hitler też malował ładnie i zobacz, gdzie drań zaszedł.
– Szczęścia mi trochę brakowało, to fakt. Gdybym poszedł na studia, to kto wie, może zostałbym rektorem albo kimś takim, ale gdzie w Łodzi uniwersytet znaleźć, chyba na podwórku.
– A redaktor Urbach z „Głosu Porannego”? Gdyby tak przyjął do druku twój reportaż o życiu wozaków... W Warszawie Uniłowski też był z biednej rodziny, ale napisał coś, a potem mógł się ożenić z Lilpopówną.
– Wyjeżdżasz mi stale z tym Uniłowskim – poczuł irytację. – Ale przyznaję, łatwo się zniechęcałem.
– Jednak nigdy się nie poddawałeś. Jak cię pobił starszy syn Maślaków, to jak się odwrócił, uderzyłeś go w głowę deską tak mocno, że do szpitala trafił... Ile lat miałeś wtedy? Trzynaście? – Pamiętasz to jeszcze, mamusiu? – Jakby to wczoraj było. Kiedy zabiłeś pierwszą pannicę, zrozumiałam, że to twój krzyk, że palcem wskazujesz łobuzów, którym się w życiu udało wbrew sprawiedliwości. – Wiedziałaś o tym? – A co myślisz, że tylko ty mądry jesteś? Jak zaczęli o tobie pisać, to nawet przez chwilę dumna byłam. Dopiero potem się opamiętałam, że to grzech jednak i tylko mocniej obijałam cię laską... Bo co mogłam zrobić? Syna bym na śmierć nie wydała. Śpij już. Jutro pomyślimy, co dalej...
*** Komendant Frost nakazał kupić pięć ciastek. Ona zje dwa, on dwa i jedno zostanie na wszelki wypadek. Jak Frau Millar odmówi, to on sam zje dwa, a trzy zaniesie żonie. Prosta matematyka. Przyszła punktualnie jak na Niemkę przystało. Była ładniejsza, niż myślał. Posadził ją na skórzanej kanapie w rogu gabinetu i przez dwie minuty roztaczał swój urok.
– Dziękuję, że zechciała nas pani odwiedzić... Na tę okazję kazałem od Piątkowskiego sprowadzić ciasteczka.
– Dostałam wezwanie. Ojciec pomyślał, że chcecie mnie wysłać do Dachau.
– To żart, prawda? Nie znam się dobrze na żartach, bo w głowie precyzja przede wszystkim. Pani przodkowie przyczynili się do rozwoju tego miasta, ja także coś dobrego dla niego zrobiłem. Lata pracy w Urzędzie Celnym, a cło, proszę szanownej pani, to czysty zysk dla każdego państwa. Teraz staram się w policji dawać przykład wzorowej roboty. – Czym więc panu mogę służyć jako policjantowi? – Zanim odpowiem, proszę spróbować ciasteczka. Najlepsze w mieście, jak mówią... – Z chęcią, bo z nerwów nic nie jadłam. – Nerwy przed policjantem to oznaka winy, a pani nie dość, że niczemu niewinna, to jeszcze jest bohaterką. Kawę już nalewam... – sięgnął po dzbanek z podgrzewaną wodą. – Przyznaję, może powinienem pofatygować się do pani, jednak uznałem, że słowa tutaj wypowiedziane nie będą zbagatelizowane. Łatwiej w gmachu policji przedstawić niebezpieczeństwo, by nie powiedzieć, grozę sytuacji... Smakuje?
– Coraz mniej. Niech pan dokończy myśl.
– Chcę panią oficjalnie zawiadomić, że człowiek, którego pani pomogła ująć, jest na wolności. Uciekł dzięki niedbalstwu polskiej policji, która dała się zwieść lekarzom i pozwoliła na badania w szpitalu wariatów. Grozi pani duże niebezpieczeństwo.
– Myśli pan, że zaryzykuje znowu?
– Z przesłuchań wynika, że nienawiść do pani jest u niego większa od instynktu samozachowawczego. – Co mam robić w tej sytuacji? – Za chwilę go złapiemy, ale do tego czasu chcę, aby zgodziła się pani na przydzielenie ochrony. – Jak by to wyglądało? – Pani dom będzie pod stałą obserwacją, a w czasie wyjść ktoś będzie pani towarzyszył. Z daleka oczywiście. – Zgadzam się, bo czuję, że on rzeczywiście będzie chciał wygrać... – A więc już czas na drugie ciastko. Einmal ist keinmal... I niech pani teraz opowie coś więcej o tym człowieku. To nam pomoże szybciej go ująć. Opowiadano mi, że we Frankfurcie działał podobny osobnik. Na szczęście szybko skrócono go o głowę...
– Faktycznie jest chory, ale nie na tyle, aby nie odpowiadać za swoje zbrodnie. Niespełnione ambicje, mania wyższości. Chyba jakieś kłopoty z kobietami... Światowe, bogate, których pragnął, nawet na niego nie spojrzały. Tymi, które mógł uwieść, pogardzał i karał je za tamte... Tak to mniej więcej wygląda...
– Skąd w takim razie zamordowany mężczyzna? Musi pani wiedzieć, że zabił mojego pracownika, człowieka nieposzlakowanej uczciwości.
– Ależ on tego nie zrobił! – oburzyła się Sonia. – Ze mną był absolutnie szczery, bo wiedział, że za chwilę zginę. Chyba najbardziej dotknęła go moja gazetowa sugestia, że jest pederastą. Może nawet bardziej, niż gdybym napisała, że uciął nogę matce. Dlatego przyszedł mnie zabić. – Jest pani o tym przekonana? – Tego jestem absolutnie pewna. To niemiecka policja musi teraz znaleźć mordercę pańskiego pracownika, a więc jakby należy to do pana...
Sonia podniosła oczy na mężczyznę, który nerwowo pocierał czoło. Przyjemna twarz człowieka, o którym niewiele można powiedzieć, może poza tym, że pewnie lubi dzieci. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że właśnie w tej chwili pod bladym czołem pana Frosta odbywa się podpisywanie wyroku śmierci na nią.