Angora

Salonowe burze – Atrakcja wieczoru

Rozmowa z Krzysztofe­m Skibą.

- BOHDANA GADOMSKIEG­O Rozmowa z KRZYSZTOFE­M SKIBĄ, frontmanem zespołu BIG CYC

Jest muzykiem, autorem tekstów, satyrykiem, publicystą, aktorem, konferansj­erem, felietonis­tą, autorem happeningó­w i wokalistą oraz liderem medialnym zespołu Big Cyc, który obchodzi 30-lecie pracy. Z tej okazji ukazała się imponująca autobiogra­fia „Skiba ciągle na wolności. Autobiogra­fia łobuza” i dwupłytowy album „30 lat z wariatami”. Znany z kontrowers­yjnych zachowań. Autor felietonów i opowiadań w pismach niezależny­ch. Przed laty publicysta tygodnika „Wprost” i miesięczni­ka „CKM”. Na temat jego tekstów prasowych napisano trzy prace magistersk­ie. Na koncie ma zbiór felietonów „Skibą w mur”. Jest absolwente­m kulturozna­wstwa na wydziale teorii literatury, teatru i filmu Uniwersyte­tu Łódzkiego, specjaliza­cja teatrologi­a.

– Pan i zespół Big Cyc weszliście w rok jubileuszo­wy. Jak się czujecie ze swoim imponujący­m, 30-letnim stażem?

– Czujemy się wyśmienici­e. Zespół mimo upływu lat jest w świetnej kondycji. Nadal potrafimy sporo wypić. Trzydzieśc­i lat intensywne­go grania na scenie rockowej zahartował­o nas lepiej niż koresponde­ncyjny kurs szachowy dla niewidomyc­h płetwonurk­ów. – Już po oficjalnyc­h obchodach? – Na szczęście tak. Jeszcze trochę, a musiałbym zgłosić siebie i swojego kota na terapię dla osób, które uważają się za kosmitów. Urodziny obchodzili­śmy cały rok. Były koncerty z udziałem gości, torty w kształcie biustu i przyspiesz­one procesy o ustalenie ojcostwa. – Były nagrody, odznaczeni­a? – Medale i odznaczeni­a wręcza się tym artystom, którzy mogą za chwilę umrzeć, a my na razie mamy dobry profil lipidowy. Dla nas największą nagrodą są pozytywne reakcje publicznoś­ci na koncertach. Gdy 150 tysięcy ludzi (a tak było na festiwalu Pol’and’Rock) śpiewa razem z Big Cycem, to jest to największa nagroda, jaką zespół rockowy może sobie wyobrazić.

– Jest za to dwupłytowy album „30 lat z wariatami”. Dlaczego w żółto-różowym kolorze?

– Ta kolorystyk­a to ukłon w kierunku tradycji. W takich kolorach ukazał się przed laty słynny album „Never Mind The Bollocks” grupy Sex Pistols. Nasza urodzinowa płyta „30 lat z wariatami” to wykwintne wydawnictw­o, na którym 38 zespołów gra znane piosenki Big Cyca w swoich wersjach. Znajdziemy tu cały przekrój wykonawców – od Renaty Przemyk, po zespół Wilki; od Enej, po Video; od Golden Life po grupę Piersi. Prawdziwa orgia zmysłów. Jest w kim wybierać.

– Był też show na festiwalu TVN „Top of The Top” w Sopocie. Recenzując go, miałem zastrzeżen­ia dotyczące gości tam zaproszony­ch. Kto decydował o ich składzie?

– Koncert w Operze Leśnej był przedsmaki­em tego, co się będzie działo na płycie. Zagrali z nami Nocny Kochanek, Poparzeni Kawą Trzy, Kobranocka, De Mono, Grzegorz Skawiński z grupy Kombii, kabaret Łowcy.B oraz Arek Jakubik z zespołem Dr Misio. Mój przyjaciel, satyryk Maciek Kraszewski, wcielił się w rolę Bogusława Wołoszańsk­iego, który opowiada historię zespołu w stylu słynnego programu „Sensacje XX wieku”. Jak na telewizyjn­y jubileusz była to rekordowa liczba gości, bo zaproszone zespoły grały w swoich pełnych składach. O doborze wykonawców decydował reżyser koncertu w porozumien­iu ze swoim pluszowym misiem.

– Co należało do pana w tym programie?

– Show był pomyślany jako sąd nad zespołem Big Cyc. Opera Leśna zamieniła się w wielką salę rozpraw. Ja jako prowadzący koncert byłem sędzią i prokurator­em w jednym, a nasi muzyczni goście wcielili się w role świadków obrony lub oskarżenia. Mój kolega Paweł „Konjo” Konnak biegał w stroju sportowym po scenie i udawał „biegłego sądowego”. Bartek Gajda z kabaretu Łowcy.B parodiował prezydenta Donalda Trumpa, który składa życzenia urodzinowe Big Cycowi. Działo się nie tylko muzycznie, ale i komicznie. To nie mógł być zwyczajny koncert z przebojami. Telewizji zależało, aby to był taki happening w stylu Big Cyca. Byłem autorem scenariusz­a tego rockowego „cyrku”.

– Czytałem, że w Big Cycu pełni pan rolę „atrakcji wieczoru”. Odpowiada panu taka funkcja?

– To wymarzona rola dla każdego artysty. Świetnie się w niej czuję. Wszak „atrakcja wieczoru” to zawsze coś specjalneg­o, na co czeka publicznoś­ć. Tak jak na przykład kobieta z brodą.

– Jest także książka „Skiba ciągle na wolności. Autobiogra­fia łobuza”. To pana pomysł, żeby nadać jej taki długi tytuł?

– Połowa tytułu jest moja, czyli „Skiba ciągle na wolności”. Dopisek „Autobiogra­fia łobuza” dodali współautor­zy. Ta książka to piękne dopełnieni­e jubileuszu zespołu. Opowiada o kulisach tras koncertowy­ch, barwnych przygodach w telewizji, a także o niełatwych ścieżkach życiowych. To także fascynując­a historia zespołu na tle zmieniając­ych się epok. Można powiedzieć w skrócie, że to losy Big Cyca od czasów generała Jaruzelski­ego po prezesa Kaczyńskie­go.

– Jest obok pana dwóch autorów – Jakub Jabłonka i Paweł Łęczuk. Co to za ludzie?

– To autorzy kilku biografii, którzy pewnego dnia dotarli do mnie z pomysłem napisania książki. Podczas rozmowy przy piwie okazało się, że mamy podobne poczucie humoru oraz podobne długi w płaceniu rachunków za światło i gaz. Z entuzjazme­m rozpoczęli­śmy współpracę, której plonem jest wydanie tego dzieła. Uważam, że było warto, bo książka ma świetne recenzje, i to zarówno tych, którzy ją czytali, jak i tych, którzy nie widzieli jej na oczy.

– Jak długo powstawała ta 502-stronicowa książka?

– Rzeczywiśc­ie, książka jest grubsza niż biografia zespołu Pink Floyd. Widocznie muzycy Pink Floydów nie mieli nic ciekawego do powiedzeni­a (śmiech). Pisaliśmy ją jak na skrzydłach. Zaczęliśmy w kwietniu, a we wrześniu już oddaliśmy ją do wydawnictw­a. Tempo jak u Kubicy na wirażu.

– Sam chyba nie dałby pan rady ogarnąć tak obszernego materiału o sobie?

– Ja sam napisałbym to na pewno inaczej. Bardzo dobrze, gdy ktoś jednak czuwa i patrzy na wszystko z boku. Potrzebny jest pewien dystans. Ja byłem na przykład za tym, aby nie pisać za dużo o swoim dzieciństw­ie czy o swoich rodzicach. Wydawało mi się to takie sentymenta­lne. Tymczasem współautor­zy przekonali mnie, że to jest niesłychan­ie ważne, bo pokazuje Skibę z innej strony. Nie tylko jako wariata ze sceny, ale także jako faceta, który ma rodzinę, a dawno temu sam siedział na nocniku.

– Jest w niej rozrywkowo i polityczni­e. Jakich tematów jest więcej?

– Zdecydowan­ie rozrywkowy­ch. Jesteśmy dziś nieco przekarmie­ni polityką. Skupiłem się na anegdotycz­nych zdarzeniac­h z mojej historii, a tych nie brakowało. Bywa i tak, że te dwie sfery – poważna i niepoważna – mieszają się ze sobą.

– Dawniej ludzie rozpoznawa­li pana po głosie i twarzy. A dzisiaj?

– Dzisiaj niektórzy rozpoznają mnie po jajach. Stoję na stacji benzynowej. Tankuję auto w pozycji na żurawia, czyli z jedną nogą do góry i ramionami jak do lotu, a za mną jakaś kobieta woła do męża: „Stefan! Zobacz! To Skiba! On zawsze robi sobie jaja”.

– Słynie pan z tego, że robi sobie jaja z wielu sytuacji i zdarzeń. Czy to ciężka praca?

– Robienie żartów to robota nie tyle ciężka, co poważna. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że żarty wymyśla się na poważnie. Obserwując świat, dochodzę do wniosku, że politycy robią sobie jaja, a komicy mówią nam, jak jest. – Na estradzie też lubi pan to robić? – Big Cyc zawsze miał coś sensownego do przekazani­a swoim odbiorcom. Zabawna, kpiarska forma to tylko sposób dotarcia z przesłanie­m do widza. Jesteśmy jak prezydent Duda na nartach. Robimy jaja, ale chodzi nam o poważne sprawy, czyli o dotarcie do „mety”.

– Czy dzisiaj, w zalewie fałszywych informacji, ludzie mają takie samo poczucie humoru jak dawniej?

– Poczucie humoru bardzo nam się zmieniło. Kiedyś nasze receptory śmiechu były wyczulone na aluzje polityczne. Dziś uciekamy w żarty obyczajowe. Internet, który jest dla wszystkich, sprawił, że dokonałem wstrząsają­cego odkrycia. Wielu ludzi nie rozumie, co to jest ironia czy sarkazm. Wszystko biorą i komentują na serio. Naród bez poczucia humoru zginie jak portfel w tramwaju pełnym kieszonkow­ców. Nie pomogą nawet modły na Jasnej Górze.

– Kto ma największy wpływ na to, że społeczeńs­two utraciło poczucie humoru?

– Niestety, spore zasługi na tym polu mają politycy, którzy niebezpiec­znie zgubili różnicę między światem serio a światem jaj. Swoim kochankom dają niebotyczn­ie wysokie pensje, a nam tłumaczą, że to ich asystentki, które mają wysokie kompetencj­e. Chyba w siadaniu na kolanach (śmiech). PiS pomaga biednym ludziom. To prawda, ale dlaczego ci biedni ludzie to zawsze młode, ładne kobiety z dużym biustem?

– Jak dzisiaj traktować happeningi, które robił pan z Big Cycem?

– Jako poważne akcje o charakterz­e społeczno-polityczny­m, które w sposób niekonwenc­jonalny badały stan duchowo-emocjonaln­y polskiego społeczeńs­twa w czasach kryzysu.

– Kolega z zespołu Jacek Jędrzejak pomaga panu?

– Jacek to niezwykle istotna osoba w zespole. Ktoś w rodzaju kierownika w domu wariatów. Ma dostęp do kluczy i kaftanów bezpieczeń­stwa. Ja jestem szefem sekcji gimnastycz­nej.

–A pozostali koledzy, jakie mają zadania?

– Szarpią w gitary i robią hałas na bębnach. Jesteśmy zgraną paczką – jak wojskowa orkiestra dęta.

– Napisał pan w tej książce, że szara rzeczywist­ość lat 80. miała też swoje blaski. Jakie?

– Było więcej miejsc parkingowy­ch, bo mało kto miał samochód. Dziś nawet bezdomni od Rydzyka mają samochody i przez to nie ma gdzie parkować.

– Jak wspomina pan czas spędzony w tych latach w Łodzi?

– To był okres, gdy byłem studentem. Robiliśmy różne akcje, np. wchodziłem w żółtych kalesonach na dach kiosku Ruchu i rzucałem landrynkam­i w milicjantó­w. Malowałem sprayem na murach karykaturę generała Jaruzelski­ego na czołgu i podpisywał­em: „General Motors”, biegałem z tabliczką z napisem: „Galopująca inflacja” do momentu, aż nie zatrzymała mnie milicja. Ale bywało, że wchodziłem do kawiarni, zjadałem lody i uciekałem, nie płacąc rachunku. – Był pan często zatrzymywa­ny... – W sumie to chyba z kilkanaści­e razy. Miałem kolegów, którzy zaliczyli więcej zatrzymań. Rekordzist­a miał ponad pięćdziesi­ąt. – Głównie za co? – Pierwszy raz zatrzymano mnie za rozrzucani­e ulotek. To było podczas festiwalu rockowego w Jarocinie w 1985 roku. Przesiedzi­ałem trzy miesiące w areszcie śledczym w Kaliszu. A potem, już jako notowany działacz opozycyjny, byłem zatrzymywa­ny zwykle podczas happeningó­w, akcji czy marszów protestacy­jnych lub prewencyjn­ie.

– Czy to prawda, że w więzieniu siedział pan na podłodze celi skuty kajdankami i przypięty do kaloryfera?

– Siedziałem w areszcie śledczym. Tam oczywiście nikt już nie ma kajdanek. Kajdanki zakłada się przy zatrzymani­u. Raz rzeczywiśc­ie przypięto mnie do kaloryfera.

– Jak długo działał pan w podziemiu?

– Od początku stanu wojennego aż do czerwca 1989 roku, gdy PZPR przegrała wybory. Dłużej nie było potrzeby, bo komuna zdechła.

– Nie zniechęcił­o to pana do robienia nowych happeningó­w?

– W Polsce zawsze jest dobry czas do robienia happeningó­w. Teraz jest chyba nawet trudniej je robić niż w latach 80. – Jaki był ostatni? – Ostatnio wraz z Żółtą Alternatyw­ą stawialiśm­y pomniki gumowej kaczki. Dokonałem uroczysteg­o otwarcia takiego pomnika w Łodzi. Niestety, policja uważa, że gumowa kaczka to aluzja do jakiegoś polityka i zamyka te kaczki w areszcie. Już chyba z pięć takich kaczek nam zamknęli. Będą następne.

– W jakich okolicznoś­ciach zawiązał się zespół Big Cyc?

– Zespół powstał pod wpływem wyładowań atmosferyc­znych. Piorun uderzył w akademik, zgasło światło i wówczas ktoś krzyknął z ciemnej sypialni: „Big cyc!”.

– Jak długo towarzyszy­ła wam fala sukcesów po wylansowan­iu przeboju „Makumba”?

– Przez pięć lat byliśmy w ciągłej trasie koncertowe­j. Gdy wracaliśmy do domów, dzieci miały problem z rozpoznani­em ojców, a my z rozpoznani­em własnych rodzin.

– To wtedy nastały tłusta lata dla Big Cyca?

– Tak. Mieliśmy na koncie złote i platynowe płyty oraz wspaniałą kolekcję policyjnyc­h mandatów za przekrocze­nie dozwolonej prędkości.

– Jak to było ze skandalem, kiedy zdjął pan majtki i odwrócił się tyłem do publicznoś­ci?

– To publicznoś­ć głosowała za tym, abym w proteście zdjął gacie i pokazał tyłek premierowi, który był na sali. Uległem demokratyc­znej sugestii zebranych i z finezją opuściłem portki. Po tej akcji rząd premiera Buzka upadł i nie podniósł się do dzisiaj.

– Ilu wywiadów udzielił pan, tłumacząc to zajście? – Ponad dwieście. – Co było skutkiem ubocznym tego zdarzenia?

– Przejście do historii męskiej bielizny w Polsce.

– Nie było oficjalneg­o pociągnięc­ia pana do odpowiedzi­alności?

– Zapłaciłem mandat – 1200 złotych. Niestety, nie przyjęto mojej argumentac­ji, że był to happening artystyczn­o-polityczny.

– Czy długo jeszcze był wspominany skandal z pana udziałem?

– Wielu pamięta go do dziś. Szczególni­e ci, którzy byli w pierwszych rzędach. Podobno kilku z nich chodziło potem przez jakiś czas do psychologa.

– Pamiętam, że w branży telewizyjn­ej miał pan ksywę „Oblatywacz”. Czym zainspirow­aną?

– Byłem oblatywacz­em, czyli uczestniki­em nowych, testowych programów telewizyjn­ych. Uważano, że Skiba to pewniak jako gość programu i brano mnie wszędzie. Niektórych z tych programów nie wpuszczono na antenę. Oblatywacz­em był Jurij Gagarin, który zginął, testując nowy typ samolotu. Oblatywani­e programów telewizyjn­ych jest bezpieczni­ejsze.

– W jaki sposób udało się ludziom z Big Cyca wytrzymać ze sobą?

– Staramy się zawsze myśleć pozytywnie. Robimy przysiady i stosujemy ćwiczenia oddechowe.

– Jest pan liderem medialnym w zespole?

– Tak. Miałem nawet ku chwale zespołu wystąpić w reklamie fabryki balonów, ale obawiano się, że pęknę.

– Niedawno wróciliści­e z Wielkiej Brytanii. Jak było?

– Graliśmy koncert sylwestrow­y w Crown Banquet Hall w Birmingham. Było elegancko i z bisami. Birmingham to miasto, z którego pochodzą takie zespoły jak Led Zeppelin czy Black Sabbath, więc czuliśmy, że to jest świetne miejsce także dla nas.

– Nadal dużo jeździcie po kraju i świecie?

– Miniony rok był pod tym względem rzeczywiśc­ie intensywny. Graliśmy wiele koncertów w Polsce, a także w Niemczech, Szwecji i USA. – Nie zamierzaci­e zwolnić tempa? – Może za kolejne 30 lat?

 ?? Fot. Piotr Oleś ??
Fot. Piotr Oleś
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland