Pani papuga od zwierzaków (Uroda Życia)
Broni praw braci mniejszych.
Same nie mogły się bronić. Nie mają głosu. Niektórzy uważali, że nic nie czuły, nie cierpiały, gdy żywe były pakowane w torby foliowe, bez wody. Mecenas Karolina Kuszlewicz przez sześć lat walczyła o prawo karpi do oddechu. Wygrała. Teraz została rzecznikiem praw wszystkich zwierząt. Długo czekały na kogoś, kto upomni się o ich prawo do życia bez łańcucha czy klatki, o prawo do godnej egzystencji.
– Jak zarabia na życie adwokatka zwierząt? Psy i koty nie zapłacą za obronę przed sądem.
– Dlatego prowadzę również inne sprawy, klasycznie adwokackie, głównie z zakresu spraw gospodarczych. A w imieniu zwierząt zwracają się do mnie o pomoc organizacje pozarządowe, aktywiści oraz ludzie, których po prostu obchodzi szczególnie los zwierząt. Już w dzieciństwie byłam na to wrażliwa. Pamiętam wydarzenie, które mi to uświadomiło. Wychowywałam się w Sieradzu, kiedy dzieci jeszcze swobodnie bawiły się na podwórkach; całe dnie spędzaliśmy w kontakcie z przyrodą. Ale nie podobało mi się, kiedy koleżanki i koledzy zbierali ślimaki, wkładali je do słoików i zabierali do domów. Oczywiście te zwierzęta się męczyły. Mnie to bolało. Na tamtym etapie rozumiałam tyle, że człowiek nie powinien zabierać słabszego zwierzaka z jego środowiska tylko po to, żeby się nim bawić. – Kto panią w tym wspierał? – Rodzice i babcia, która mnie wychowywała. Dzisiaj babcia ma 78 lat, od zawsze była wegetarianką, co w jej roczniku nie było wcale częste. A przejęła to po swoim ojcu. Też był wegetarianinem, co jeszcze mniej oczywiste, ponieważ był rolnikiem. Rodzinna legenda głosi, że któregoś dnia oświadczył, że nigdy więcej nie zje kurczaków, które hoduje, bo mu „rosną w gardle”. Tak została wychowana moja babcia, więc i ja. W naszej rodzinie uważaliśmy, że nie wolno brać od zwierząt więcej, niż potrzeba. Nie było żadnych rozmów, moralizowania czy dyskusji. Podglądałyśmy z babcią przyrodę na jej działce i to mi wystarczyło, żeby zrozumieć tę prostą zasadę, że jesteśmy częścią przyrody, a nie jej panami. Babcia miała też psa wyratowanego spod siekiery. Jego historia była dla mnie kolejną lekcją wychowawczą. Potem sprowadzałam do domu kolejnych psich staruszków do odratowania i to z ich powodu poszłam na prawo.
– Młodzi ludzie zazwyczaj zostają aktywistami organizacji przyrodniczych.
– Może pani wierzyć lub nie, ale ja wybrałam prawo od razu z myślą o tym, że będę się zajmować ochroną zwierząt. I że będę dążyła do tego, aby zadośćuczynić ich krzywdom. Chciałam zdobyć twarde narzędzia interwencyjnej pomocy, żeby działać nieco inaczej niż organizacje aktywistyczne. Oczywiście te organizacje są bardzo potrzebne, ale ja chciałam pokazywać, że ochrona zwierząt jest jedną z najbardziej doniosłych kwestii współczesnego prawa. Chciałam też dążyć do jego zmian, do prawdziwego odrzeczowienia i upodmiotowienia zwierząt. – Co na to wykładowcy? – Że to niepoważne, że temat mało istotny. Że się na tym nie znają i nie czują tego, wreszcie – że prawo jest dla ludzi, nie dla zwierząt. Kiedy więc zdecydowałam, że poświęcę pracę magisterską zwierzętom, długo nie mogłam znaleźć promotora. Ludzie nawykli, że ochroną zwierząt zajmują się aktywiści. Gdybym więc poszła w aktywizm, toby dla wszystkich było normalne. Ale ja chciałam połączyć ochronę zwierząt z prawem zapisanym w przepisach, a to uchodzi za bardzo poważny temat, więc z początku spotkałam się z lekceważeniem. Moim promotorem zgodził się zostać wreszcie profesor Jerzy Menkes, specjalista od prawa międzynarodowego publicznego, który uznał za ciekawe i ważne sprawdzenie, jak zwierzęta chronione są w prawie międzynarodowym i konstytucjach innych państw. – A jak są chronione? – Na przykład Niemcy stawiają prawa zwierząt na ważnym miejscu i wskazują to wprost w konstytucji. Zapisano w niej, że państwo chroni środowisko naturalne oraz zwierzęta. Austria i Wielka Brytania zakazały hodowli zwierząt na futra. Z kolei konstytucja w Słowenii chroni zwierzęta przed okrutnym traktowaniem. Nie tylko te zapisy prawne są trafne, ale też skuteczność ich egzekwowania jest wyższa niż u nas. W Polsce teoretycznie nie można się znęcać nad zwierzętami, ale około 75 procent zgłoszeń policja umarza. Nie dopatrują się znęcania, kiedy pies jest głodzony, ale nadal żyje.
– O czym stanowi nasza konstytucja?
– W Polsce – na razie – wartością konstytucyjną jest jedynie środowisko naturalne, z pominięciem ochrony zwierząt przed cierpieniem. Z tego właśnie powodu kilka lat temu Trybunał Konstytucyjny orzekł, że ubój rytualny, mimo że skazuje zwierzęta na ogromne cierpienia, jest dozwolony. To dlatego, że nasza konstytucja chroni religię, ale zwierząt nie wymienia. I kiedy trzeba było rozstrzygnąć, która wartość jest ważniejsza: swoboda praktyk religijnych czy ochrona zwierząt przed cierpieniem, wygrała religia – z powodu zapisów w konstytucji.
– Zwierzęta powinny mieć prawa konstytucyjne?
– Mówi się, że poziom ochrony zwierząt jest odzwierciedleniem rozwoju cywilizacyjnego społeczeństwa. Ja się z tym zgadzam. Powie pani może, że to ludzie tworzą prawo, a zwierzęta nigdy nie będą autorami konstytucji czy kodeksu karnego? To prawda. Jednocześnie tym ludzkim prawem regulujemy życie zwierząt od urodzenia aż do śmierci – tak jest w przypadku zwierząt hodowlanych. Dlatego to samo prawo musi chronić zwierzęta – i to przed ludźmi. Oto cała złożoność sytuacji.
W Polsce w jednych przypadkach uznajemy, że humanitarna ochrona przed cierpieniem jest wartością nadrzędną – na przykład kiedy chodzi o zwierzęta towarzyszące, jak psy czy koty. Innym razem traktujemy zwierzęta jak użyteczny przedmiot – to w przypadku zwierząt hodowanych na futra. I pozwalamy na przykład na to, żeby lisy całe życie spędzały w klatkach półmetrowej wysokości. Słowem, stosujemy podwójne standardy. Dla kontrastu: w Nowej