Zimna wojna (Angora)
Afera, która się narodziła z braku politycznego wyczucia władz NBP.
Bankier, zwłaszcza prezes banku, to człowiek będący synonimem dyskrecji. Rzadko się zdarza, żeby wypowiedzi przedstawicieli tej profesji pojawiały się w tabloidach. Wyjątkiem potwierdzającym regułę był Marek Belka, który dał się nagrać w restauracji („Ja mam naprawdę długiego chu...”). Adam Glapiński, który 21 czerwca 2016 roku zastąpił Marka Belkę na stanowisku prezesa Narodowego Banku Polskiego, miał opinię człowieka nie tylko kompetentnego (profesor nauk ekonomicznych), ale i dyskretnego. Gdy był ministrem w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego i Jana Olszewskiego, nie wdawał się w polityczne awantury. Na krótko związał się z Tuskiem, należąc do Kongresu Liberalno-Demokratycznego, a potem swój polityczny los związał z Jarosławem Kaczyńskim i jego Porozumieniem Centrum, gdzie był nawet wiceprzewodniczącym. Obronną ręką wyszedł z tzw. afery Pineiry, który zarzucał PC, że było finansowane z pieniędzy FOZZ, co jednak nie zostało udowodnione.
Gdy został szefem banku centralnego, Marek Belka stwierdził: – To dobry wybór i tak jest oceniany przez rynki. Przez ponad dwa lata nowy prezes radził sobie nieźle. Co prawda w 2017 wynik finansowy banku był ujemny – 2,524 miliarda złotych, wobec 9,2 miliarda zysku w roku 2016, ale nawet liberalne media nie robiły mu z tego powodu zarzutów, tłumacząc: Zysk banku centralnego powstaje wówczas, gdy w danym roku wzrastają kursy dewiz wchodzących w skład rezerw walutowych NBP. Tak było do 13 listopada 2018 r., gdy „Gazeta Wyborcza” ujawniła stenogram rozmowy bankiera Leszka Czarneckiego z przewodniczącym Komisji Nadzoru Finansowego Markiem Chrzanowskim, która miała miejsce pół roku wcześniej. Z artykułu wynikało, że ze strony szefa KNF doszło do propozycji korupcyjnej. Chrzanowski znajdował się wówczas w Singapurze. Premier wezwał go do kraju. W siedzibie KNF i mieszkaniu przewodniczącego CBA przeprowadziło przeszukanie. – Nie chce się wierzyć, by „rodzinny interes” przewodniczącego KNF – instytucji szczególnie chronionej przez CBA – kwitł bez politycznego parasola polityków PiS. To Glapiński rekomendował Chrzanowskiego na to stanowisko i to do Glapińskiego poprowadził Chrzanowski Czarneckiego zaraz po złożeniu mu korupcyjnej propozycji – pisała „Gazeta Wyborcza”. – Nie ma podstawowych elementów, by jakiekolwiek śledztwo zacząć. To jest wszystko od słowa do słowa, od artykułu do artykułu. Dwie osoby próbują rozchwiać cały system finansowy i wiarygodność polskich finansów, i polskiej bankowości. Ja mogę tym osobom powiedzieć, że to się na pewno nie uda. Natomiast apelowałbym i do dziennikarzy, i publicystów, i do polityków, aby nie mieszali polskiego systemu finansowego i bankowego do jakichś rozgrywek politycznych, bo to naprawdę nie służy Polsce jako takiej i polskiemu systemowi. To jest szkodnictwo najwyższego rzędu – zapewniał w TVP Info Adam Glapiński.
Słowa prezesa skomentował na Twitterze dziennikarz „Gazety Wyborczej” Wojciech Czuchnowski, współautor artykułu, w którym ujawniono rozmowę Marka Chrzanowskiego i Leszka Czarneckiego: Właśnie się dowiedziałem od prezesa Glapińskiego, że razem z Kublik zachwiałem systemem finansowym w Polsce. Jeśli tak, to przepraszam. Już więcej nie będę opisywał mafii z PiS. Za te słowa Prawo i Sprawiedliwość złożyło pozew przeciwko Czuchnowskiemu. Kilka dni później w sprawie odwołanego szefa KNF nieoczekiwanie głos zabrał prezes NBP: – A co do Marka Chrzanowskiego (...), to go poważam i cenię (...). Jest to człowiek niezwykle uczciwy, niezwykle szlachetny, honorowy i wybitny profesjonalnie. Obyśmy mieli więcej takich trzydziestosiedmiolatków profesorów (...). Jest za wcześnie, żebym miał jakiś powód do zmiany tej opinii. Artykuły gazetowe, walka polityczna przychodzą, odchodzą, a prawda potrzebuje trochę czasu, żeby wypłynąć. Prezes nie zmienił zdania, nawet gdy Chrzanowski został tymczasowo aresztowany. Wojna na słowa trwała w najlepsze. Pod koniec listopada NBP w Sądzie Okręgowym w Warszawie złożył sześć wniosków o tzw. zabezpieczenie przed wszczęciem postępowania, w którym domagał się, żeby „Gazeta Wyborcza” i „Newsweek” zaprzestały rozpowszechniać bezpod- stawne wypowiedzi naruszające dobra osobiste banku, sugerujące niezgodne z prawem działania organów NBP, przez insynuowanie, że prezes NBP uczestniczył w tzw. aferze KNF. Bank żądał także nakazania tymczasowego usunięcia artykułów prasowych dotyczących tzw. afery KNF. Na początku grudnia NBP odmówił dziennikarzom „Wyborczej” wejścia na konferencję prasową po posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej. Powodem miało być zbyt późne złożenie wniosku o akredytację. 27 grudnia Dominika Wielowieyska i Rafał Wójcik opublikowali w „Gazecie” artykuł „Dwórki Adama Glapińskiego. Zadziwiające kariery w Narodowym Banku Polskim”, w którym czytamy: Bank centralny nie chce potwierdzić kompetencji Martyny Wojciechowskiej i Kamili Sukiennik, najbliższych współpracownic prezesa Glapińskiego. Wojciechowska zarabia ok. 65 tys. zł miesięcznie! A Sukiennik mogła się znaleźć w ważnej instytucji finansowej wbrew dyrektywie UE.
W kolejnych dniach w mediach pojawiły się spekulacje, że Wojciechowska może zarabiać nawet 80 tys. zł miesięcznie. Wątpliwości nie rozwiało także jej ogólnodostępne oświadczenie majątkowe (była radną), z którego jasno wynika, że w 2016 roku z tytułu umowy o pracę zarobiła 392 tys. zł, co daje miesięcznie 32,6 tys. Podnoszono, że jedna z pań jest rusycystką, a druga studiowała w Wyższej Szkole Promocji. Czy to odpowiednie wykształcenie? Nie wiem. Pamiętam tylko, że w przeszłości wielkimi spółkami Skarbu Państwa (PZU SA i PZU Życie) kierowali lekarze, szef Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad przez sześć lat był pełniącym obowiązki, gdyż nie potrafił zdać egzaminu na urzędnika służby cywilnej, MON-em kierował psychiatra, na czele MSW stała katechetka, a szefem gabinetu politycznego ministra finansów był człowiek o kompetencjach zbliżonych do Misiewicza i nikomu to wówczas nie przeszkadzało. – Wiem, że to brzmi dość dziwnie, ale cała „afera” z zarobkami dwóch dyrektorek to prywatna intryga – twierdzi nasz informator z NBP. – Dwie funkcyjne osoby w banku dowiedziały się, że Wojciechowska i Sukiennik zarabiają więcej od nich. Ta ostatnia, jako szefowa gabinetu prezesa, jest jego prawą ręką, więc trudno, żeby zarabiała mniej niż przeciętny dyrektor. No i ci panowie uruchomili swoje kontakty w mediach. Myślę, że prezes wcześniej czy później dowie się, kto to zrobił, a może już wie?
Gdyby Glapiński uzyskał zgodę od pani Wojciechowskiej na publiczne podanie jej zarobków, sprawa rozeszłaby się po kościach. Ale NBP milczał. Wybrał najgorszą strategię – na przeczekanie. Mijały dni, tygodnie. Oprócz totalnej opozycji do ofensywy przystąpił Kukiz’15, który zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa niegospodarności przez prezesa NBP. Zdenerwowania nie kryli też politycy prawicy. Senator Jan Maria Jackowski oficjalnie zwrócił się do NBP z dwoma pytaniami: 1. Czy prawdą jest, że jedna ze współpracowniczek pana Prezesa zarabia 65 tysięcy zł miesięcznie? Jeżeli nie jest to prawdą, to jakie zarobki miesięcznie z uwzględnieniem wszystkich pochodnych osiąga ta osoba w NBP? 2. Jaki jest zakres obowiązków wzmiankowanej współpracowniczki i jakie posiada kwalifikacje merytoryczne, by realizować te zadania? – Gdyby informacje o zarobkach w NBP się potwierdziły, byłoby to szokujące. Odmawiając odpowiedzi na te kwestie, Adam Glapiński chowa głowę w piasek – stwierdził wicepremier Jarosław Gowin.
Dwa oddechy i prysznic
9 stycznia dziennikarze z niecierpliwością oczekiwali na konferencję prasową w Narodowym Banku Polskim. Większość zebranych przypuszczała, że Adam Glapiński osobiście rozwieje wszelkie wątpliwości dotyczące zarobków dwóch pań dyrektor. Jednak trwały właśnie obrady Rady Polityki Pieniężnej – konstytucyjnego organu, którego
przewodniczącym jest prezes NBP. Zwołanie konferencji w tym samym czasie było zapewne celowym zabiegiem i – jak się okazało – pod względem marketingowym fatalnym.
Z dziennikarzami spotkały się więc dwie panie: Ewa Raczko, zastępca dyrektora departamentu kadr i Dorota Szymanek, dyrektor departamentu prawnego (która nie odezwała się ani słowem). Raczko odczytała z kartki treść oświadczenia, które widniało już na stronach NBP, a potem odpowiadała na pytania.
Oświadczenie NBP
W związku z rozpowszechnianymi nieprawdziwymi informacjami dotyczącymi polityki kadrowej i płacowej NBP, Narodowy Bank Polski jako transparentna instytucja zaufania publicznego ponownie wyjaśnia oraz podaje do publicznej wiadomości następujące informacje: (...) Środki na wynagrodzenia stanowią część ogółu środków NBP, które są elementem gospodarki finansowej NBP i nie pochodzą z budżetu państwa. Oznacza to, że budżet państwa nie jest obciążony kosztami gospodarki własnej NBP. Należy również wskazać, że NBP posiada ugruntowaną w orzecznictwie sądowym niezależność instytucjonalną, personalną i finansową (...).
Miesięczne przychody prezesów NBP ustalone na podstawie PIT (według ostatniego pełnego roku urzędowania) kształtowały się następująco, na przykład: Hanna Gronkiewicz-Waltz w roku 1999 – 45 073 zł, Marek Belka w 2015 r. – 74 136 zł, Adam Glapiński w 2018 r. – 63 531 zł.
Przeciętne wynagrodzenie brutto na stanowisku dyrektora w NBP (ustalone w oparciu o PIT) wyniosło w: 2014 r. – 38 098 zł, 2015 r. – 37 110 zł, 2016 r. – 37 381 zł, 2017 r. – 37 069 zł, 2018 r. – 36 308 zł (a więc za kadencji prezesa Marka Belki i prezesa Adama Glapińskiego). Żaden z dyrektorów w NBP nie otrzymuje powszechnie i nieprawdziwie podawanego w mediach miesięcznego wynagrodzenia w wysokości około 65 000 (źródło danych: PIT). Informacje, że tak wysokich zarobków w NBP nie ma, przekazaliśmy już 12 grudnia 2018 roku.
Miesięczne wynagrodzenie całkowite w kwocie 60 000 zł przekroczył tylko jeden z dyrektorów w NBP i miało to miejsce w czasie kadencji prezesa Marka Belki.
Wynagrodzenie kadry kierowniczej NBP (dyrektorzy i zastępcy dyrektorów) w latach 2015 – 2018 (a więc zarówno za kadencji prezesa Marka Belki, jak i prezesa Adama Glapińskiego) kształtowało się na porównywalnym poziomie, natomiast średnie wynagrodzenie pracowników NBP w latach 2015 – 2017 wzrastało następująco: 3,7 proc., 3,6 proc., 3,1 proc. NBP od lat kształtuje swoje wynagrodzenia, analizując poziom płac w sektorze bankowym. Wynagrodzeń w NBP w żadnym wypadku nie można porównywać z odpowiednikami w jednostkach sektora publicznego. W Narodowym Banku Polskim nie występuje stanowisko asystentki Prezesa NBP.
Bierność Adama Glapińskiego sprawiła, że PiS zapowiada projekt ustawy, która wprowadzi jawność zarobków w banku centralnym i górną granicę uposażeń dla osób na kierowniczych stanowiskach. Jest zrozumiałe, że w roku wyborczym, gdy zawiść i zazdrość to cechy wielu naszych rodaków, cięcia będą spore, może nawet sięgające 20 proc.
Kiedy już wszyscy stracili nadzieję na wyjaśnienia ze strony Adama Glapińskiego, po zakończeniu posiedzenia Rady Polityki Pieniężnej prezes nieoczekiwanie wypowiedział się na temat zarobków i polityki personalnej:
– (...) Narodowy Bank Polski jest z dala od jakiejkolwiek polityki (...). Jest to organizacja całkowicie apolityczna. Ja nigdy nie patrzę, kto skąd przychodzi, jakie ma poglądy. Jak dobrze pracuje, jest lojalny, to go cenię. W Narodowym Banku Polskim pracują ludzie o wszystkich możliwych poglądach (...). Nikt nie zwraca uwagi, kto jest katolikiem, a kto prawosławnym, to nikogo tu nie obchodzi. Czy jest rowerzystą, czy jeździ autobusem. Tu nawet w PRL-u było trochę inaczej niż gdzie indziej. Tu są rodziny czołowych przedstawicieli opozycji, czyli Platformy Obywatelskiej (...). Najwyższych prominentnych polityków. To nie ma dla mnie żadnego znaczenia – zapewniał prezes.
(...) Ustawę o jawności wynagrodzeń w NBP podpiszę obydwoma rękoma. Ale trzeba tej ustawy, żebym to mógł zrobić. W tej chwili jednym naciśnięciem klawisza mógłbym ujawnić listę 3300 pracowników i ich wszystkie zarobki według PIT-u. Ale prawo na to nie pozwala (...). Moje biuro RODO powiedziało mi, że już to, co ujawniłem, jest złamaniem zasad. Ale departament prawny ma trochę inną opinię (...). Czy to dobre będzie dla banku (ustawa o jawności wynagrodzeń – przyp. autora)? Fatalne! To bardzo utrudni pracę, utrudni nabór, wyróżnianie (...). Będzie presja, żeby te wynagrodzenia były podobne.
(...) Pani Martyna Wojciechowska, bo to na nią jest ta nagonka, może dlatego, że była radną PiS, jest wśród 14 dyrektorów, którzy zarabiają podobnie. Z nieznanych mi powodów szczególnie się uczepiono dwóch pań dyrektor. Haniebne, brutalne, prymitywne, seksistowskie pastwienie się nad dwoma matkami, nad ich dziećmi, nad ich mężami, rodzicami (...). A króluje w tym gazeta, która się mieni recenzentem elegancji, tolerancji, równości płci.
Prezes odniósł się też do wypowiedzi wicepremiera Jarosława Gowina:
– Radziłbym panu Gowinowi, żeby dwa razy głęboko oddech wziął, zanim się wypowie na temat Narodowego Banku Polskiego (...). NBP i rząd to są odrębne całkowicie instytucje. Przedstawiciele NBP nie komentują prac rządu i ministrów, np. reformy szkolnictwa wyższego, a tu jest większość profesorów ( w RPP – przyp. autora). Ja jestem wykładowcą już 42 lata i mam opinię na temat reformy pana Gowina, ale nie przyszłoby mi do głowy, żeby publicznie się na ten temat wypowiadać. Pan Gowin też powinien wziąć dwa razy głęboki oddech, a jak to nie pomoże, to zimny prysznic i się nie wypowiadać na temat Narodowego Banku Polskiego, bo tworzy zamieszanie, tym bardziej że jest kompletnie niepoinformowany, o co chodzi.
Prezes Glapiński skomentował także sytuację Marka Chrzanowskiego:
– Marek Chrzanowski wyjdzie niedługo, w tym miesiącu, z aresztu (sąd zdecydował o zastosowanie aresztu do 26 stycznia – przyp. autora) i się będzie wypowiadał. Z całą pewnością chętnie państwu na wszystko odpowie.
Nie unikał też pytań dotyczących swojej ewentualnej dymisji:
– Jak wrócę z Radomia, to się zastanowię – stwierdził z uśmiechem.
Art. 227 punkt 3. Konstytucji mówi: Prezes Narodowego Banku Polskiego jest powoływany przez Sejm na wniosek Prezydenta Rzeczypospolitej na 6 lat.
To oznacza, że jest praktycznie nieusuwalny.
Na Twitterze Jarosław Gowin opublikował tylko jedno słowo: Bezwstyd.
Ale w PiS nie wiedzą, co wicepremier chciał przez to powiedzieć.
Bliżej do Kijowa
Prof. RAFAŁ CHWEDORUK, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego:
– W przypadku Adama Glapińskiego czy – szerzej – całej prawicy widać brak umiejętności radzenia sobie z niezbyt wyszukanymi atakami ze strony przeciwników politycznych. Zachowanie prezesa NBP przypomina mi trochę zwietrzały styl Alana Greenspana (szef Systemu Rezerwy Federalnej USA w latach 1987 – 2006 – przyp. autora), który stroił surowe miny i nie odpowiadał na najprostsze pytania, gdyż mogłoby to „zagrozić” niezależności jego instytucji. Efekt tego jest taki, że teraz prawdopodobnie PiS uchwali przepisy, które obniżą pensje kierownictwu NBP, na co zapewne będzie przyzwolenie społeczne.
Za to byłbym bardziej wyrozumiały wobec Adama Glapińskiego w kwestii zarzutów dotyczących zatrudniania osób powiązanych z prawicą. Na jego stanowisku zaufanie do najbliższych współpracowników jest sprawą równie ważną co kwestie merytoryczne. Tak dzieje się zresztą nie tylko w Polsce.
Prezes stwierdził, że ujawnienie dochodów pracowników NBP byłoby fatalne dla jego firmy. Mam inne zdanie. Dochody wszystkich merytorycznych pracowników banku powinny być jawne. Tak jak osób sprawujących wszelkie funkcje publiczne. Przypomnę, że w Szwecji jawne są dochody wszystkich obywateli. Polska leży w połowie drogi między Sztokholmem a Kijowem, ale pod względem standardów chyba bliżej nam do Kijowa.
Z rozwagą ważyć słowa
Prof. STANISŁAW GOMUŁKA, wykładowca London School of Economics (1970 – 2005), wiceminister finansów (2008):
– Gdyby prezes Glapiński lepiej współpracował z mediami, nie zachowywał się konfrontacyjnie, nie bronił publicznie z taką determinacją szefa Komisji Nadzoru Finansowego, nie mówił o jakimś spisku Niemiec i Francji, a po artykułach dotyczących zarobków dwóch pań – dyrektorów jego banku – szybko na nie zareagował, to dziś nikt nie zajmowałby się tą sprawą. Nie byłoby projektów nowelizacji ustaw o NPB – tak ze strony opozycji, jak i koalicji. Prezes banku centralnego powinien z większą rozwagą ważyć słowa.
Nie mam wątpliwości, że zarobki zarządu powinny być jawne. Bardziej kontrowersyjna jest propozycja ujawniania pensji dyrektorów departamentów. Jeszcze bardziej dyskusyjna wydaje mi się propozycja PiS wyznaczająca górny pułap zarobków w NBP. Moim zdaniem to pomysł prezesa Kaczyńskiego. Mogłoby to wpłynąć na obniżenie jakości pracy tej niezwykle ważnej instytucji. Ale o wiele bardziej niepokoi mnie postępujące upolitycznienie Rady Polityki Pieniężnej, gdzie wszyscy członkowie poza jednym (Jerzy Osiatyński – przyp. autora) powołanym jeszcze przez prezydenta Komorowskiego, znaleźli się w niej z rekomendacji Prawa i Sprawiedliwości lub prezydenta Dudy. Byłem jednym z kandydatów do Rady. Marszałek Terlecki zapewniał, że z moją nominacją nie powinno być problemów, ale potem dowiedziałem się, że wszystkie kandydatury były konsultowane z prezesem Kaczyńskim.