Cierpliwy to i kamień ugotuje...
Tomasz Zimoch rozmawia z Maciejem Stolarczykiem, trenerem piłkarzy Wisły Kraków.
– Czy otrzymał pan już zaległe wynagrodzenie z klubu?
– Bitcoiny, czyli niewidoczne pieniądze. Nie otrzymaliśmy nadal należnych pieniędzy. W minioną środę spotkaliśmy się po raz pierwszy w nowym roku. Cały zespół wysłuchał osób, które podjęły się ratowania klubu. Zapachniało trochę optymizmem, ale zobaczymy, na ile te wizje się spełnią.
– W miniony czwartek zapowiadano wypłatę pieniędzy.
– Papier wszystko przyjmie. Większość zespołu nie otrzymała żadnych pieniędzy. W piątek każdy z nas dostał po pięć tysięcy złotych. Właściwie jesteśmy nadal w punkcie zero.
– Kiedy pan otrzymał ostatnie należne wynagrodzenie?
– Muszę sobie dokładnie przypomnieć... Ostatni raz w lipcu, i to też tylko część należnej kwoty za tamten miesiąc. To była szczątkowa wypłata. – To dokładnie pół roku. – Są tacy piłkarze, którzy na pieniądze czekają dłużej ode mnie. Nie jest to w dzisiejszych czasach naturalna sytuacja. W sporcie jedną z form motywacji są finanse. Piłkarz nie gra całe życie, gratyfikację otrzymuje tylko przez kilka lat. Kiedy w klubie nie ma finansowej płynności, to jest to sytuacja niezdrowa, wywołująca niepotrzebne dyskusje. Nie ulega wątpliwości, że pojawiają się problemy rodzinne, bo w domu zaczyna brakować pieniędzy. Zawodnicy też mają do spłacenia kredyty, zaczynają o tym głośno rozmawiać i niepotrzebne emocje zaczynają się natychmiast pojawiać w klubowej szatni, a to jest bardzo niekorzystne. Mnie w domu jeszcze nikt wymówek nie czyni, ale wyobrażam sobie, co może dziać się u innych. – Wstawiał się pan za drużyną? – Nie jest żadną tajemnicą, że dochodziło do spotkań z osobami kierującymi klubem. Pojawiało się wiele terminów ostatecznych spłat, ale żaden nie został dochowany. Mocno nadużyte jest zaufanie zespołu do jakichkolwiek deklaracji. I obojętne, kto się teraz pojawia w szatni – nie zdobywa go. Przed ostatnim meczem w ubiegłym roku w jednym z krakowskich hoteli spotkał się z drużyną znany chyba już wszystkim pan Ly. To on chciał przejąć Wisłę. Z ust francuskiego biznesmena kambodżańskiego pochodzenia padły słowa, że wszelkie zaległości wobec piłkarzy zostaną uregulowane do końca grudnia 2018 roku. Był to krótki monolog pana Ly. Wszyscy mogą sobie wyobrazić, co myśli obecnie drużyna nie tylko o takich ludziach, jak ten biznesman, ale o wszystkich kolejnych, którzy mogą toczyć finansowe rozmowy. Każda nowa inicjatywa przyjmowana jest obecnie przez piłkarzy z ogromnym dystansem, zwłaszcza gdy nie pojawia się żaden konkret. Dodam tylko, że pan Ly i osoby, które z nim miały rządzić w klubie, gwarantowały, że nastąpią oczekiwane zmiany, by nikt nie martwił się o przyszłość zespołu. Mówił, że wszystko jest zaplanowane i będzie funkcjonowało na zdrowych zasadach.
– Wiemy, jak to się jednak skończyło.
– Trochę wiary w lepsze jutro pojawiło się wtedy w szatni. Wiedzieliśmy, że to była jedyna oferta dla klubu. Nie da się też ukryć, że kibicowaliśmy temu jednemu projektowi, który mógł przynieść pozytywne zmiany. Wszystko okazało się jednak olbrzymim blefem, dlatego nasze zaufanie zmalało niemal do zera. Uleciały resztki cierpliwości. Wszystko okazało się fiaskiem, zawodnicy zaczęli składać wezwania do zapłaty. Każdy z piłkarzy, zgodnie z przepisami, ma prawo do złożenia takich pism – to są decyzje osobiste. Niezdrowa sytuacja finansowa, powtarzam, prowadzi do destrukcji w piłkarskim zespole. Obojętne w jakim zakładzie pracy, jeśli rządzący nim i zatrudnione tam osoby nie otrzymują gratyfikacji, to przecież panuje nienormalna atmosfera i natychmiast widoczne są wzajemne pretensje. Trudno znaleźć wtedy jakikolwiek pozytywny element. Dlatego jestem pełen podziwu dla moich współpracowników i wszystkich zawodników, bo nasze finansowe problemy udało się schować do pudełka i postawić w kącie. – Wspieraliście się wzajemnie? – Zawodnicy między sobą pożyczali pieniądze na życie, ale umówiliśmy się, że ten temat nie może być poruszany w szatni, by zła sytuacja finansowa nie była tanim usprawiedliwieniem dla postawy zespołu. Cieszę się i jestem wdzięczny piłkarzom, że nasze ustalenia respektowali bez zarzutu.
– Nie było więc wypowiadanych w pana kierunku zdań: „Trenerze, nie ma sianka, nie ma granka”?
– No właśnie nie, i tym mi mocno zaimponowali, bo wytrzymali ciśnienie. – Pan żyje z oszczędności? – Nie ma wyjścia, muszę. Mam jeszcze jakieś swoje inwestycje, z których na szczęście mogę jeszcze czerpać. Mogłem przetrwać także trudną dla mnie sytuację, ale nie będę ukrywał, że moja cierpliwość też się kończy. To nie może trwać wiecznie.
– Mógł pan posiwieć od tych kłopotów, ale jest pan całkowicie wygolony.
– Zadziałałem zapobiegawczo. Golę się na łyso i nie pozwalam pokazać przeciwnikom jakiegokolwiek słabego punktu, ale na pewno brak otrzymywania wynagrodzenia jest irytujący. Wszystkich, także piłkarzy, muszą obowiązywać standardy pracy. – Żyje pan jeszcze nadzieją? – To pewnie dziwne, ale tak, pomimo tego, co zdarzyło się do tej pory. Po wielu przewrotach i dzisiaj, gdy jest już skrajna sytuacja, mam przekonanie, że nastąpi zmiana. Na szczęście nie tylko ja żyję taką nadzieją. Pełni są jej wszyscy ci, którzy zostali w klubie. Wierzymy, że przyszłość dla Wisły to klub odmieniony, działający na zdrowych, jasnych zasadach.
– Czy wtedy, gdy pan był piłkarzem, zdarzało się, że przez dłuższy czas nie otrzymywał pan wynagrodzenia?
– Miałem w swoim piłkarskim życiu dwie takie sytuacje. W Pogoni Szczecin przez siedem miesięcy nie otrzymywałem pieniędzy. Drugą historię miałem w Widzewie Łódź. Jedenaście miesięcy czekaliśmy na wypłaty. Dzisiaj więc wiem doskonale, co czują piłkarze, gdy nie są dotrzymywane terminy. Może też dlatego łatwiej było mi rozmawiać z zespołem.
– Ilu piłkarzy pojawiło się na pierwszym treningu Wisły?
– Dwudziestu. Kilku jednak nie przyjechało. Nie otrzymali należnych pieniędzy, czekają. Kilku już odeszło z klubu, ale wydaje mi się, że duch nieśmiertelności drużyny pozostał. Czekamy na rozwój wydarzeń. Nie jestem kompetentny i dlatego nie składam piłkarzom żadnych deklaracji. – Ale trzeba szybkich działań. – Wszyscy zdają sobie sprawę, że nie ma już czasu. Każdy kolejny dzień nie może nieść niepewności. Zawodnicy mogą stać się wolnymi ludźmi i skorzystają z propozycji z innych klubów. Piłkarz po dwóch miesiącach zaległości może już składać wezwanie do zapłaty. Członkowie sztabu szkoleniowego – po trzech. I jeżeli w ciągu następnych dwóch tygodni nie dostanie wypłaty – staje się wolnym zawodnikiem. – Ile czasu pozostało? – Maksymalnie tydzień. Piłkarze, którzy mają już oferty z innych klubów, nie mogą czekać wiecznie. Mogą zdecydować się na zmianę, bo przecież zapewniają byt swoim rodzinom. Nawet ci, którzy są już wolnymi piłkarzami, jak na przykład Zoran Arsenić, mam przeczucie, że wróciłby do Wisły. Pojawił się w drużynie Kuba Błaszczykowski i to w tej trudnej sytuacji pokazuje jednak siłę klubu. Pokazuje też klasę tego piłkarza. Kuba w Wiśle piłkarsko się rozwinął i stąd przeszedł do Borussii Dortmund. Deklarował, że na zakończenie kariery chciałby ponownie zagrać w Krakowie. Kuba też czeka na to, co stanie się w najbliższych dniach.
– Jest pan pewny, że Wisła dokończy rozgrywki?
– Tak. Wbrew pozorom to może być okres sprzyjający Wiśle, bo może dojść do samooczyszczenia. Są takie opinie, że upadek i budowanie czegoś
od nowa byłoby nawet korzystniejsze. Łatwiej jednak coś zburzyć, trudniej odbudować. Nie tak szybko można ponownie zagrać w Ekstraklasie, a wiemy o tym na przykładzie Widzewa Łódź, Ruchu Chorzów, GKS Katowice. Jeśli choćby w minimalnym stopniu uda się spłacić zaległości, to jestem pewny, że stworzymy zespół, który w każdym meczu pokaże walkę i determinację.
– Czy zgłaszał się do pana ktoś, przykładowo z grona znajomych działaczy, menedżerów z chęcią udzielenia pomocy?
– Ujęła mnie propozycja Miedzi Legnica. Właściciel klubu zadeklarował, że wspomoże Wisłę zawodnikami, którzy nie mieszczą się w pierwszym składzie jego drużyny. Co ciekawe, przez pół roku był gotów opłacać ich z własnego budżetu. To bardzo miły gest, który wart jest podkreślenia, bo nie zdarza się często.
– Co drużyna myśli o niedoszłym zbawcy klubu, panu Ly?
– Trudno nie bawić się opowieściami na jego temat. Nie chciałbym do końca zdradzać tajemnic szatni, ale żartów na temat tego pana w niej nie brakuje. Potrafi nas szczególnie rozbawić. Myślę, że nikt już w Polsce nie uwierzy żadnemu biznesmenowi pochodzącemu z Kambodży. Pana Ly musiały bardzo piec uszy, bo niewybrednych wypowiedzi wśród moich piłkarzy na jego temat nie brakowało.
– Ubrany jest pan całkowicie na czarno...
– ...ale nie widzę świata w czarnych barwach. Pogrzebu w drużynie nie ma. Wiara i nadzieja umierają ostatnie, a ja, trener zespołu, zawsze wierzę w sukces. Siła Wisły polega na jedności. Niebywałe, jak kłopoty, które mogłyby być iskrą zapalną, połączyły piłkarzy.
– Wyjeżdżacie na zgrupowanie za granicę?
– Będziemy przygotowywać się tylko w naszym ośrodku w Myślenicach. Na obóz do Kambodży na pewno nie pojedziemy. W Myślenicach mamy na szczęście podgrzewane boisko. Wie pan, jednym z prezentów, jaki otrzymałem pod choinkę, był kupon Lotto. Niestety, nic nie wygrałem. Milionową wygraną nie wspomogę zatem zespołu. Mój przyjaciel powtarza mi: „Cierpliwy to i kamień ugotuje”. Czekam więc, co się wydarzy, wykorzystując tę cierpliwość. Naprawdę wierzę, że powstający scenariusz dla Wisły będzie w kolorach tęczy, a nie w kolorze ubrania, w którym przyszedłem na spotkanie z panem.