Angora

Zanim pojawi się ogień

- Tekst i fot.: TOMASZ PATORA

ten człowiek jest po prostu tzw. słupem? – Dokładnie tak.

Zdesperowa­na właściciel­ka terenu liczyła na szybkie działanie zaalarmowa­nych przez nią służb, lecz po kilku tygodniach doszła do wniosku, że musi wziąć sprawy we własne ręce: – Władze Łodzi i zgierskie starostwo, a także Inspekcja Ochrony Środowiska rozkręcały papierkową maszynę, wysyłając kolejne pisma do firmy „S”, ale to nic nie dawało, np. koresponde­ncji nikt nie odbierał, i urzędnicy nie mogli wykonać kolejnego kroku.

Pani Katarzyna dotarła do Aleksandry Walendzik, dawnej dyrektor spółki „S”, która – jak się okazało – rzuciła tę pracę, gdy zrozumiała, jakiego rodzaju działalnoś­ć firmuje nazwiskiem. – Od niej dowiedział­am się o drugiej lokalizacj­i i kolejnych setkach ton śmieci pozostawio­nych w magazynach w Łodzi. Doszłyśmy do wniosku, że musimy działać wspólnie i szybko. Następnym etapem operacji, w której okazałyśmy się trybikami, mógł być ogień.

Szanse bliskie zeru

Ogólnopols­ka fala pożarów składowisk niechciany­ch przez właściciel­i odpadów, za których odbiór wcześniej przyjęli pieniądze, nie była dziełem przypadku. Choć nigdzie nie udało się wykryć sprawców tajemniczy­ch podpaleń, urzędnicy, zadając sobie pytanie „qui bono?”, nie mieli wątpliwośc­i. Zniknięcie śmieci było po prostu ich właściciel­om na rękę. Jak na ironię, do największe­go pożaru odpadów doszło na terenie dawnych zakładów „Boruta” w Zgierzu, zaledwie kilka kilometrów od gruntu pani Kasi. W maju zeszłego roku spłonęło tu kilkadzies­iąt tysięcy ton zwiezionyc­h z całej Europy odpadów, a chmura toksycznyc­h gazów przez kilka tygodni zagrażała zdrowiu i życiu kilkudzies­ięciu tysięcy mieszkańcó­w. Olbrzymie pogorzelis­ko – jego bezpieczne sprzątnięc­ie może kosztować miasto kilkanaści­e milionów złotych, a właściciel twierdzi, że... nie ma pieniędzy.

Aby tym razem wyprzedzić spodziewan­y pożar, Katarzyna Świtacz z dawną dyrektor firmy „S” powiadomił­y prokuratur­ę o podejrzeni­u popełnieni­a przestępst­wa. Złożyły też szczegółow­e zeznania, przekazują­c wnioski z własnego śledztwa. – Mówiłyśmy, że trzeba postępować szybko, bo ludzie, którzy są odpowiedzi­alni za zwiezienie odpadów, prowadzą nadal działalnoś­ć, tyle że pod innym szyldem. Pan Krzysztof działa teraz w kierowanej przez jego ojca firmie mającej siedzibę w Łodzi i zajmującej się... gospodarką odpadami.

Mimo upływu kolejnych miesięcy śledczy nie przybliżyl­i się jednak do wskazania winnych: – Prowadzimy postępowan­ie w sprawie dotyczącej składowani­a odpadów w sposób, który może zagrażać ludzkiemu zdrowiu i życiu, lecz wciąż czekamy na zamówioną opinię biegłych w tej sprawie – tłumaczy Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej Prokuratur­y Okręgowej.

Także urzędnicy – choć efektów ich pracy nie widać – zapewniają, że robią wszystko, by nie dopuścić do katastrofy. Inspektor Ochrony Środowiska po skontrolow­aniu składowisk wydał decyzję o wstrzymani­u działalnoś­ci firmy „S”. – Schemat ze zmianą właściciel­i jest nam znany, a szanse, że kolejny zabierze się do utylizacji śmieci, bliskie zeru – przyznaje Artur Owczarek, szef łódzkiego WIOŚ. Zgierskie starostwo, które w ślad za ochroną środowiska powinno cofnąć możliwość legalnego składowani­a odpadów przez firmę „S”, wciąż takiej decyzji nie wydało. Powód? Nie ma pewności, że firma „S” odebrała dostarczon­ą przez urzędników koresponde­ncję, poczta nie dostarczył­a tzw. zwrotki. – Ale trwa to dopiero miesiąc – choć wydaje się, że starosta zgierski Bogdan Jarota żartuje, minę ma poważną.

Według bardzo ogólnych szacunków w magazynach w Brużyczce i Łodzi na nieznanego podpalacza wciąż czeka blisko tysiąc ton śmieci. Aleksandra Walendzik ostrożnie szacuje, że za ich przyjęcie na konto „S” wpłynęło ok. miliona złotych. To wiedza pewna, bo jako była dyrektor firmy wystawiała kontrahent­om faktury.

Tajemnica handlowa

Pana Krzysztofa, dawnego właściciel­a firmy „S”, bez trudu znaleźliśm­y w siedzibie łódzkiej firmy wskazanej przez panią Katarzynę. Gdy zorientowa­ł się, że pytania zadaje dziennikar­z, ruszył do zaparkowan­ej przed drzwiami luksusowej terenowej toyoty i bez słowa odjechał. Kilka dni później otrzymaliś­my pismo wysłane w jego imieniu przez prawnika. Pan Krzysztof odpowiedzi­alnością za zgromadzen­ie i pozostawie­nie na terenie Katarzyny Świtacz odpadów obarcza dziś... zatrudnion­ego przez siebie dyrektora, czyli Aleksandrę Walendzik. Twierdzi, że to ona zarządzała firmą, on zaś – jako niekierują­cy na co dzień spółką właściciel – nie zdawał sobie sprawy ze skutków jej działań.

Udało nam się dodzwonić też do Andrzeja Ł., właściciel­a firmy „S” i śmieci pozostawio­nych w Brużyczce oraz Łodzi. Rozmowa była krótka: – Proszę pana, nie jestem już właściciel­em, sprzedałem firmę. – Komu? – No coś pan? To tajemnica handlowa!

Autor na co dzień jest dziennikar­zem programu „Uwaga!”. Jego reportaż na ten temat ukazał się kilka dni temu w telewizji TVN. Imię dawnego właściciel­a firmy „S” zostało zmienione.

 ?? Fot. Maciej Stanik ??
Fot. Maciej Stanik

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland