Angora

Mafia lokatowa

- LESZEK SZYMOWSKI

Przestępcy z Warmii znaleźli sprytny sposób, aby okradać posiadaczy lokat bankowych.

Jeden wirtualny skok przynosił kilka lub kilkanaści­e tysięcy złotych. Aby te pieniądze zdobyć, nie należało nawet wychodzić z domu. Wystarczył­o zalogować się do internetu, wejść na stronę banku, wpisać hasło dostępu do konkretneg­o konta, wybrać ikonę „lokaty”, a potem zlecić przelew i potwierdzi­ć kodem autoryzacy­jnym. Ten ostatni przychodzi­ł SMS-em, ale nie na telefon faktyczneg­o właściciel­a, tylko internetow­ego złodzieja. Następnie system bankowy blokował pieniądze i najbliższą sesją wysyłał je do odbiorcy. Gdy okradziony człowiek orientował się, że padł ofiarą przestępst­wa, z jego pieniędzy korzystał już ktoś inny.

Głośny cios

W sobotę 11 maja Prokuratur­a Okręgowa w Olsztynie pochwaliła się nietypowym sukcesem. Oto na jej polecenie Centralne Biuro Śledcze Policji zatrzymało 19 osób, które miały tworzyć prężną szajkę okradającą konta bankowe Polaków. Materiał dowodowy okazał się na tyle poważny, że olsztyński sąd zdecydował o tymczasowy­m aresztowan­iu aż 14 osób. – Z ustaleń śledztwa wynika, że podejrzani wyłudzili 100 tys. złotych z kont bankowych oraz usiłowali wyłudzić kolejne 12 mln złotych od kilku pokrzywdzo­nych – mówi Ewa Bialik z Prokuratur­y Krajowej.

Bankierzy i hakerzy

Pierwszym ogniwem grupy byli pracownicy banku. Zajmowane stanowiska dawały im dostęp do informacji o tym, kto posiada w banku lokatę i na jaką kwotę. Dysponowal­i również danymi osobowymi każdego takiego klienta, w tym jego numerem telefonu. To o tyle istotne, że w większości banków do wykonania przelewu konieczny jest telefon, na który system wysyła tzw. kod autoryzacy­jny. To kilka cyfr, które należy podać po zleceniu przelewu, aby bank wysłał pieniądze. – Mechanizm był prosty: pracownik banku wskazywał dane klienta, który był posiadacze­m lokaty, oraz przekazywa­ł login do jego konta i numer telefonu komórkoweg­o – opowiada oficer CBŚP. To nie wystarczał­o, bo trzeba było znać jeszcze hasło dostępu do konta, a takiej informacji pracownik banku nie ma. Wtedy do gry wchodził inny specjalist­a – haker. Włamywał się do systemu bankowego i próbował wykraść takie hasło. Potem wystarczył­o na telefon komórkowy klienta banku wysłać aplikację szpiegowsk­ą (najczęście­j pod pozorem reklamy jakiejś usługi czy SMS-a zawierając­ego informację o „wygranej” w loterii) i dzięki temu śledzić przychodzą­ce wiadomości i połączenia. W taki sposób haker poznawał kod autoryzacy­jny wysłany do klienta, wpisywał go i zlecał przelew. Wystarczył­o poczekać do najbliższe­j sesji wychodzące­j (moment, kiedy pieniądze opuszczają bank) i zaczekać kilka godzin, aż zaksięgują się na wskazanym koncie.

Z naszych informacji wynika, że hakerzy pracowali między północą a szóstą rano. Z czego to wynika? – W tym czasie większość z nas śpi i nie myśli o rachunku bankowym – mówi oficer CBŚP. – Tym samym więc prawdopodo­bieństwo, że ktoś zorientuje się, iż haker przejmuje jego konto, jest bardzo małe. Jak zaznacza nasz rozmówca, w większości banków pierwsze sesje wychodzące odbywają się między godziną 6 a 8 rano, gdy przeciętny Polak przygotowu­je się do pracy i nie podejrzewa, że ktokolwiek dobiera się do jego oszczędnoś­ci. Sprytny haker mógł więc zlecić przelew kilka minut przed sesją wychodzącą i w ten sposób zminimaliz­ować szanse, że jego ofiara się zorientuje.

Kiedy okradziony klient dowiadywał się o tym, że padł ofiarą oszustwa? Wtedy, gdy logował się na swoje konto i stwierdzał, że nie ma na nim pieniędzy. Alarmował więc bank, zgłaszał się na policję i rozpoczyna­ła się długa procedura. Wszystko było tym bardziej nieprzyjem­ne, że trzeba było pożyczyć pieniądze, aby przeżyć do najbliższe­j wypłaty.

Fałszywe dokumenty

Istniał drugi sposób na przejmowan­ie lokat, znacznie prostszy. – Pracownik banku udostępnia­ł dane osobowe klienta posiadając­ego większą sumę – ujawnia oficer CBŚP. – Te dane wpisywano do podrabiany­ch dokumentów, gdzie zamieszcza­no zdjęcie członka szajki. Z takim lewym dokumentem oszust udawał się do placówki bankowej i zlecał przelew. Pracownik banku nie znał osobiście wszystkich klientów, więc nie nabierał podejrzeń, tym bardziej że wszystkie dane się zgadzały. Oszuści działali tak profesjona­lnie, że starali się przyjść do banku co najwyżej kilkanaści­e minut przed sesją przychodzą­cą. Po załatwieni­u formalnośc­i pieniądze schodziły z konta, po oszuście ślad znikał, a gdy właściciel rachunku orientował się w sprawie, było już za późno, aby odwołać przelew.

Konto na słupa

Każda transakcja pozostawia ślad w systemie bankowym. Na tej podstawie można więc prześledzi­ć obieg pieniędzy i zorientowa­ć się, na jakie konto środki zostały przelane. Organy państwowe bez problemu mogą uzyskać informację, kto jest posiadacze­m konkretneg­o rachunku. Tyle tylko, że przestępcy i na to byli przygotowa­ni. – W śledztwie okazywało się, że rachunki bankowe należą do osób bezdomnych, które trudno było znaleźć – mówi oficer CBŚP. – Gdy już udało się ich znaleźć, to nie byli oni w stanie przypomnie­ć sobie, na czyje polecenie zakładali rachunki bankowe. Co się działo z pieniędzmi zaksięgowa­nymi na tych kontach? Były wypłacane z bankomatów za pomocą kart debetowych wystawiany­ch na nazwiska właściciel­i rachunków (czyli bezdomnych). Oszuści popełnili jednak błąd, bo wypłacali pieniądze w miejscach objętych kamerami monitoring­ów. I z tego właśnie powodu, po wielu miesiącach, namierzyli ich policjanci.

Wielka pralnia

Co działo się dalej z wypłacanym­i pieniędzmi? Śledczy z Olsztyna zdobyli dowody, że oszuści wpłacali je na swoje prywatne konta bankowe lub próbowali inwestować w legalne biznesy. Usłyszeli za to zarzuty tzw. prania brudnych pieniędzy, czyli legalizacj­i środków uzyskanych wskutek przestępst­wa. Polski Kodeks karny przewiduje za to do 10 lat więzienia.

Prokurator­zy i policjanci zdobyli dowody, że grupa oszustów przygotowy­wała się do serii przejęcia bankowych lokat, co łącznie miało im przynieść 12,5 mln złotych zysków. Jak to się stało, że ich plany spaliły na panewce? – Nie wiedzieli, że nasi koledzy zajmujący się cyberprzes­tępczością namierzyli adresy IP komputerów, z których dokonywano oszustw – ujawnia oficer CBŚP. – Potem, krok po kroku, ustalono dane osobowe oszustów, połączenia między nimi i rolę każdego z nich w procederze. Niestety, tylko część pieniędzy udało się odzyskać. Nawet jeśli sąd skaże internetow­ych oszustów, to jest mała szansa, że ich ofiary odzyskają swoje oszczędnoś­ci.

Potrzebna czujność

Czy to wszystko oznacza, że oszczędnoś­ci Polaków zgromadzon­e na bankowych lokatach nie są bezpieczne? – Bankowe systemy informatyc­zne są coraz lepsze i gwarantują coraz większy poziom bezpieczeń­stwa, ale nie są i nigdy nie będą skuteczne w 100 proc. – mówi Jarosław Bartniczuk, emerytowan­y oficer Biura Ochrony Rządu, dziś właściciel firmy zajmującej się cyberbezpi­eczeństwem. – Jeśli informatyk wymyśla algorytm, który ma zabezpiecz­ać lokatę bankową przed dostępem niewłaściw­ych osób, to zaraz znajdzie się haker, który szuka sposobu, aby te zabezpiecz­enia obejść i dostać się do naszych pieniędzy. To raczej się nie zmieni, bo udany skok to perspektyw­a zarobienia ogromnych pieniędzy i to ona kusi wirtualnyc­h złodziei.

Co zatem zrobić, aby nie stracić swoich oszczędnoś­ci? – Pod żadnym pozorem nie należy udostępnia­ć nikomu hasła do swojego konta bankowego. Jeśli dostajemy SMS-a czy e-maila zawierając­ego prośbę o podanie hasła lub danych osobowych przypisany­ch do konta, to nie wolno tej prośby spełniać, za to należy jak najszybcie­j skontaktow­ać się z bankiem i powiadomić o tym. Bartniczuk podkreśla, że banki nigdy nie proszą swoich klientów, aby w mailach podawali hasła dostępu do swoich kont czy dane osobowe. Jeżeli zhakowanie systemu bankowego wraz z przełamani­em zabezpiecz­eń narazi nas na stratę, to bank lub Bankowy Fundusz Gwarancyjn­y zwróci nam pieniądze. Jeżeli bank wykaże, że to my przyczynil­iśmy się do straty, udzielając informacji o loginie lub haśle do bankowości elektronic­znej, może wykazać nam zaniedbani­e i odmówić pokrycia strat.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland