Deszcz. Zjawisko deficytowe
Wiosną dużym problemem staje się ostatnio rdza jałowcowo-gruszowa. Choroba widoczna jest najpierw na żywicielu pośrednim – jałowcu. To on jest źródłem choroby grusz. Na lato zarodniki przeniosą się na te drzewa owocowe. Na liściach pojawią się małe, okrągłe, pomarańczowe plamki. Grusze opryskujemy wiosną odpowiednim preparatem – Zato 50WG. Jest to również środek zapobiegawczy. Jałowce należy wiosną skrupulatnie oglądać. Po zauważeniu zmian chorobowych gałązki wycinamy i niszczymy. Krzew można próbować ratować preparatami chemicznymi (np. Scorpion), ale jest to trochę syzyfowa praca, ponieważ objawy na jałowcu występują dopiero po kilku latach od zainfekowania i raczej trudno krzew uratować. Ponadto po wycięciu gałązek, gdy już jesteśmy spokojni, bo nie widać żadnych oznak chorobotwórczych, jesienią zarodniki ponownie wrócą z grusz, aby przezimować. Zwalczanie tej choroby jest bardzo trudne. Unikanie sadzenia jałowców i grusz też niczego nie gwarantuje, bo chorobotwórcze zarodniki mogą przenosić się nawet na odległość kilku kilometrów.
Odkrywamy krzewy hortensji ogrodowych. Ja mam nadzieję, że przymrozków już nie będzie! Delikatnie usuwamy tylko zeszłoroczne kwiaty (pąki kwiatowe są już wytworzone, więc nie obcinamy pędów, bo pozbawimy się kwiatów) i resztki liści. Nawozimy odpowiednim nawozem i obficie podlewamy. Hortensji ogrodowej można zmienić kolor kwiatów z różowego na niebieski, zmieniając odczyn gleby na bardziej kwaśny.
Łagodna zima nie zniszczyła, niestety, szkodników. Bardzo aktywne są już mszyce i poskrzypka liliowa. Przy dużej liczebności trzeba użyć środków chemicznych. Środki ekologiczne (np. Emulpar) działają łagodniej i opryski trzeba powtarzać co 7 – 10 dni.
Klimatyczny bilans wodny w marcu i kwietniu 2019 r. jest gorszy niż w najbardziej suchych latach 2006 i 2015. Straty będące wynikiem braku opadów w uprawach zbóż, warzyw i owoców sięgają już 22 proc., a mogą być wkrótce jeszcze wyższe. Niewiele, niestety, zmieniły ostatnie deszcze.
Fatalny zbieg pogodowych okoliczności był następstwem silnego wyżu, który od wielu tygodni gościł w Europie i tym samym skutecznie odsuwał od nas wilgotne niże znad Oceanu Atlantyckiego. Dodatkowo na obecny stan ma również wpływ rabunkowa melioracja z lat 70. i 80. XX w., która miała być cudownym antidotum na zagrażające krajowi wiosenno-letnie powodzie. Niestety, w wielu miejscach Polski przeprowadzono ją w bardzo niewłaściwy sposób, ze szczególnym naciskiem na odprowadzenie tak potrzebnej przyrodzie wody, co w globalnym efekcie przełożyło się na znaczne obniżenie poziomu wód gruntowych.
Dziś na to wszystko nakładają się jeszcze postępujące w szybkim tempie nieodwracalne zmiany klimatyczne, które sprawiają, że zimy są coraz bardziej ciepłe i bezśnieżne, a lata wyjątkowo suche i upalne. Prowadzi to do tego, że akumulacja zimowych opadów jest coraz mniejsza, a to, co pada w okresie wiosenno-letnim, jeszcze szybciej paruje do atmosfery. Za sprawą długotrwałego braku deszczu cofa się szybko m.in. linia brzegowa wielu jezior na Pojezierzu Gnieźnieńskim i Gostynińsko-Włocławskim.
Z badań i analiz naukowców z Instytutu Upraw, Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach wynika, że zasoby wody pitnej naszego kraju wynoszą zaledwie 61 miliardów metrów sześciennych – tj. tyle, ile ma dziś afrykański Egipt.
Wpływ na niekorzystne zjawiska pogodowe mają także, według oceny meteorologów, krajowe aglomeracje – chociażby te z obszaru Górnego Śląska – które znacznie rozgrzewają się w ciągu dnia, w wyniku czego generują powstawanie lokalnych niżów barycznych skutecznie pochłaniających masy wilgotnego powietrza na danym terenie. Efektem takiego niekorzystnego procesu jest tworzenie się deszczowych chmur, które przemieszczają się z wiatrem w zupełnie inne miejsca, gdzie dochodzi do nadmiernie niepożądanych opadów skutkujących np. zniszczeniem wielu kosztownych upraw warzyw i owoców.
Prastary deszcz
Ziemia była i jest jedyną planetą, na której od miliardów lat woda znajduje się w ciągłym ruchu – paruje, skrapla się, spływa do rzek, jezior i mórz, po czym ponownie paruje, skrapla się i staje się oczekiwanym deszczem.
Niemniej wciąż nadal nie udało się ustalić naukowcom, kiedy tak naprawdę na naszej planecie spadł pierwszy deszcz. Szacuje się, że pierwszy deszcz na Ziemi spadł ponad 3 miliardy lat temu, co potwierdzają różnego rodzaju odkrycia geologiczne. Faktem jest, że wtedy planeta była w większej części pokryta ogromnymi oceanami, które parowały. Wtedy to cząsteczki wody rozpoczynały swoją podróż w atmosferze. Te z nich, które uległy schłodzeniu, tworzyły chmury, z których zaczynał następnie padać deszcz. Meteorolodzy uważają jednak, że ich ówczesna pokrywa była znacznie mniejsza aniżeli dzisiejszych chmur. Przyczyną takiego stanu rzeczy był wtedy mniejszy udział maleńkich cząsteczek materii, swoistych jąder kondensacji, wokół których skutecznie mogłaby się skraplać para wodna.
Dziś wedle wszelkich obowiązujących definicji meteorologicznych za deszcz uważa się opad atmosferyczny, który składa się z kropel wody o średnicy około 5 milimetrów, bo te mniejsze są zbyt lekkie i wtedy podmuchy wiatru zdecydowanie łatwiej je unoszą w powietrzu, co powoduje, że nie spadają na Ziemię.
Niemniej ażeby krople wody odrywające się od chmury zasłużyły na pełnoprawne miano deszczu, muszą spełniać jeszcze jeden ważny warunek – otóż muszą one dotrzeć do powierzchni danego gruntu. Jeśli w trakcie długiej drogi wyparują, to mamy wtedy do czynienia ze smugowym opadem określanym przez meteorologów jako „gałązka”. Pojawia się on wyłącznie pod chmurami, gdzie tworzy swoistą zasłonę. Za szybkie odparowywanie kropli w trakcie drogi odpowiadają też m.in. strefy suchego powietrza, przez które wędrują.
W niektórych rejonach naszej planety zdarzają się znacznie większe krople, które osiągają wielkość nawet 9 milimetrów.
Mitem powszechnie powielanym jest natomiast twierdzenie, że krople deszczu przypominają swoim wyglądem ludzkie łzy. Otóż nic bardziej mylnego, bo krople mają okrągły kształt, a wraz ze wzrostem wielkości najzwyczajniej stają się płaskie od dołu i wypukłe od góry, dzięki czemu upodabniają się do czaszy typowego spadochronu.