Koreańczycy trzymają się mocno
Nowa Kia ProCeed to kolejna, po Stingerze, szalenie interesująca propozycja koreańskiego koncernu. Azjaci – i to wcale nie ci z Japonii – pokazują europejskiej konkurencji, że potrafią robić godne uwagi samochody, których atutem jest nie tylko odważny wygląd, ale także wysokiej klasy wykończenie i – przede wszystkim – świetne właściwości jezdne. Ponadto Kia nadal kusi stosunkowo przystępnymi cenami oraz siedmioletnią gwarancją.
Tuż po premierze nowej Kii ProCeed wśród zapaleńców motoryzacji rozgorzała dyskusja na temat bijącego po oczach podobieństwa modelu rodem z Azji do Porsche Panamery Sport Turismo. – Taki plagiat to już przegięcie! Ksero! Tandetna podróba! – prześcigali się na forach internetowych miłośnicy czterech kółek. I faktycznie, nie da się ukryć, że tył pojazdu, aw szczególności lampy przechodzące cienką listwą przez całą klapę, łudząco przypominają rozwiązanie zastosowane w wartym grubo ponad pół miliona złotych Porsche. Sam daleki jestem od krytykowania Koreańczyków, bo na rynku co rusz pojawiają się nowe modele i tak naprawdę w przypadku większości z nich można znaleźć wspólne cechy z autami, które kiedyś ktoś już „narysował”. Kiedy wcześniej przeglądałem zdjęcia ProCeeda drugiej generacji, wydawał mi się mocno nieproporcjonalny. Raziło nadwozie typu shooting brake (czyli ni to kombi, ni hatchback) znane z Mercedesa CLS-a. O ile w przypadku Mercedesa, auta o znacznie większych gabarytach, wszystko wyglądało OK, o tyle Kia sprawiała wrażenie jego miniaturowej karykatury. Teraz kolejny raz przekonałem się, że nie wolno polegać wyłącznie na zdjęciach, bowiem są pojazdy, które najzwyczajniej w świecie źle wypadają w konfrontacji z aparatem.
Pierwszy raz spotkałem się z ProCeedem podczas tegorocznego poznańskiego MotorShow. Shooting brake z Korei zapadł mi mocno w pamięć i nie mogłem doczekać się jazd testowych. Auto prezentuje się rewelacyjnie – ma dynamiczną linię nadwozia i wnosi świeżość do motoryzacji, bowiem w tym segmencie (za takie pieniądze) nie ma odpowiednika. Jeszcze lepiej niż w zamkniętych halach targowych wypada na ulicy. Nie sposób nie zwrócić na nie uwagi, o czym przekonałem się, obserwując reakcje ludzi intensywnie śledzących wzrokiem nową Kię. Wymiary (4605 mm długości, 1800 mm szerokości i 1422 mm wysokości) sugerowały, że wewnątrz może być dość ciasno. Zwłaszcza ostatnia wartość budziła moje obawy o miejsce nad głową. Nic bardziej mylnego. Do ProCeeda można z łatwością wsiąść i bez problemu zająć wygodną pozycję za kierownicą. Cechą tego typu nadwozia jest katastrofalna widoczność przez tylną szybę. Nie inaczej jest w tym wypadku – środkowego lusterka zwyczajnie mogłoby nie być. Poza tym trudno przyczepić się do aranżacji kabiny. O dziwo, zasiadając w drugim rzędzie, nie narzekałem na odległość do podsufitki. Gorzej z przestrzenią na nogi – tutaj zdecydowanie nie było szału. Imponujący jest bagażnik o pojemności niespełna 600 litrów. Kufer jest bardzo szeroki i ustawny. Bez najmniejszego problemu zapakowałem do niego rozłożony wózek dziecięcy, co w wielu innych kompaktach wcale nie byłoby łatwe.
Są samochody, których – wsiadając do nich po raz pierwszy – nie musimy się specjalnie uczyć. Takie właśnie wrażenie wywarł na mnie ProCeed. Wygodne fotele, bliska ideału pozycja za kierownicą, intuicyjne sterowanie multimediami i ergonomicznie zaprojektowana deska rozdzielcza. Tym na dzień dobry urzekł mnie koreański kompakt. Po chwili jazdy zacząłem jednak podejrzliwie – niczym krytyczni wobec Kii internauci – zastanawiać się, dlaczego czuję się tu tak znajomo. Analogowe, charakterystyczne zegary z czerwonymi wskazówkami, centralnie umieszczony ciekłokrystaliczny wyświetlacz otoczony nawiewami i kilka klasycznych przycisków od razu skojarzyły mi się z Audi A6 poprzedniej generacji. Nie widzę jednak w tym nic złego, bowiem to, że Koreańczycy czerpią wzorce od niemieckiej klasy premium, wychodzi im tylko na dobre. Zarówno na zewnątrz, jak i w środku mamy do czynienia z bardzo dopracowanym autem. Znajomym, którzy nie przepadają za azjatycką motoryzacją, nowy ProCeed przypadł do gustu. Niby koreańczyk, a jakiś taki... niemiecki.
Dość jednak o walorach estetycznych. Do testów otrzymałem najmocniejszą wersję GT. Skoro GT, to powinny czekać mnie sportowe doznania. Motor o pojemności zaledwie 1,6 litra generuje 204 konie mechaniczne. Jak na auto prężące muskuły tak drapieżnym wyglądem, to trochę mało... Jednak przy współpracy z siedmiobiegowym, doskonałym automatem ProCeed prowadził się na tyle świetnie, że aż nie chciało się z niego wysiadać. Układ kierowniczy reagował błyskawicznie, a dość sztywne zawieszenie pozwalało na pewną i dynamiczną jazdę. Samochód jest szybki, gotowy do zrywu w każdym momencie, zwłaszcza w trybie „Sport”. Pierwszą setkę osiągniemy po około 7,5 sekundy, co jest akceptowalnym wynikiem. Niestety, po wciśnięciu przycisku odpowiadającego za lepsze osiągi dzieje się coś strasznego. Koreańczycy wyposażyli pojazd w elektroniczny generator dźwięku. Uwielbiany przez kierowców warkot, płynący z najpotężniejszych silników, w tym wypadku uzyskujemy w sztuczny sposób, odsłuchując go z głośników. Tandeta! Był to dla mnie największy i tak naprawdę jeden z niewielu minusów nowego ProCeeda. Wyżyłowany motor, przy dynamicznej jeździe ma spory apetyt, choć 12 – 13 litrów w mieście nie jest wielkim dramatem. Problemem jest niewielki zbiornik paliwa (50 litrów), przez co dość często trzeba zajeżdżać na stację benzynową.
Od dobrych kilku lat Kia z powodzeniem walczy o silną pozycję na rynku. Kluczem do sukcesu jest fakt, że za stosunkowo niewielkie pieniądze otrzymujemy auta bardzo bogato wyposażone. Egzemplarz, którym miałem okazję jeździć, wyceniono na około 120 tys. złotych. Oczywiście, nie jest to mało, lecz poza dynamicznym motorem dostajemy m.in. wysokiej klasy centrum multimedialne (kompatybilne z systemami Android Auto i Apple CarPlay), najnowocześniejszych asystentów bezpieczeństwa czy mnóstwo przydatnych bajerów (podgrzewana kierownica, bezkluczykowy dostęp, kamera cofania, dobre nagłośnienie firmy JBL, indukcyjna ładowarka do smartfona). Do tego trzeba wspomnieć o niezwykle wygodnych, skórzanych fotelach z elektryczną regulacją oraz pamięcią i o nadających rasowego charakteru 18-calowych obręczach kół. Europejska konkurencja ceni się o wiele wyżej. Można poszukać oszczędności, rezygnując z wersji GT, ponieważ do wyboru mamy słabsze benzyniaki (120- i 140-konne). Uważam jednak, że w wypadku nowego ProCeeda jest to bez sensu. Decydując się na auto o tak zadziornej linii nadwozia, musimy mieć pod nogą zapas mocy. Inaczej głosy o karykaturze i udawaniu czegoś, czym się nie jest, będą w pełni uzasadnione. maciej.woldan@angora.com.pl